Czy zestrzelenie malezyjskiego samolotu spowodowało w krajach unijnych zwiększenie sceptycyzmu wobec Rosji? Nie do końca. Zradykalizowała się jedynie Holandia. Ta sama Holandia, która opowiadała się przeciwko zwiększeniu i wzmocnieniu sankcji wobec Rosji. Po tym, jak prawie 200 obywateli Holandii znalazło się wśród ofiar tej zbrodni, Haga nagle dostrzegła, że wojna na Ukrainie toczy się de facto na granicach unii i zagraża nam wszystkim.

Reklama

Ale to podejście nie udzieliło się Niemcom i Francji oraz Włochom. Kanclerz Merkel choć potępiła w ostrych słowach zestrzelenie samolotu, tak naprawdę poprzestała na zmianie retoryki. Włochy, które przecież teraz sprawują rotacyjną prezydencję, zachowały się w pierwszym momencie jak śpiąca królewna, która nawet nie zauważyła, że stało się coś strasznego. I strach, nomen omen, pomyśleć jak będzie w przyszłości w analogicznych sytuacjach reagować Federica Mogherini – dziś szefowa włoskiej dyplomacji i jedna z najpoważniejszych kandydatek na pozycję szefowej unijnej dyplomacji. Francja też potępiła, martwiąc się jednocześnie i przyszłość własnych kontraktów zbrojeniowych z Rosją. I tę różnicę zdań było widać także dzisiaj. Francja chciałaby takich sankcji, które nie objęłyby przynajmniej Mistrali. A Mistrale to tylko część militarnego handlu francusko-rosyjskiego.

Dzisiaj rozczarowania nie kryli zwolennicy twardego podejścia do Rosji – Polska, kraje nadbałtyckie, Szwecja i Holandia.

Pytanie, które sobie wszyscy zadają dotyczy tego, co w czwartek zdecyduje w tej sprawie Komisja Europejska. Z tego, co mówią dyplomaci brukselscy, ostrych sankcji – na miarę tego, czego oczekują zwolennicy konfrontacji z Rosją – spodziewać się raczej nie powinniśmy. Mogą być ostre słowa, one nic nie kosztują, ale nie decyzje. Tym bardziej, że Francja, Niemcy i Włochy to jedne z najsilniejszych krajów wspólnoty. Taki triumwirat jest w stanie złagodzić reakcje. A nie zapominajmy, że poza nimi są także Grecja czy Cypr mające tradycyjnie bardzo przyjacielskie podejście do Rosji.

Reklama

Jeszcze jedno pytanie nasuwa się przy tej okazji – jak ta sytuacja wpłynie na przyszłe roszady unijne na stanowisku szefa dyplomacji UE – czyje szanse wzmocni. Teoretycznie, powinno wzmocnić szanse Radosława Sikorskiego, jako polityka, który wie, czego się spodziewać po Rosji. I tak w pierwszym momencie wyglądało zaproszenie Sikorskiego przez ministrów spraw zagranicznych Francji i Niemiec do napisania wspólnego listu w sprawie zestrzelenia samolotu. Ale ani Francja, ani Niemcy nie miały w tej sprawie czystych intencji. Chodziło im nie tyle o włączenie Polski do rozmów na najwyższym szczeblu, ile o podzielenie się odpowiedzialnością za fiasko dotychczasowej polityki wobec Rosji i Ukrainy. Jak w grę wchodziło negocjowanie porozumienia pokojowego, ani Ukraina (to jest wdzięczność) ani Francja i Niemcy nie zamierzały do rozmów zaprosić Polski. Teraz, kiedy się okazało, że wszyscy toniemy w bagnie, dobrze było podzielić się porażką. I błędem Sikorskiego było, że nie odmówił. Bo – jeszcze raz powtórzę – to nie był wzrost jego znaczenia i szans kandydackich. Gdyby przywódcy unijni kierowali się rozsądkiem, ostatnie dni powinny zdyskwalifikować panią Mogherini, przy której nawet pani Ashton jest prężnym, zdecydowanym politykiem. Ale tu liczą się układy i wspomniany najmniejszy wspólny mianownik…