Niedawno skończyłam czytać książkę niemieckiego historyka i publicysty Jurgena Thorwalda "Ginekolodzy". Niezwykle ciekawy, zmuszający do myślenia dokument. Opisując historię rozwoju ginekologii, autor pokazywał, jak bardzo Kościół (pośrednio) wpływał na medycynę i sposób traktowania kobiet - m.in. to, że przez całe stulecia lekarze nie mogli oglądać nagiej kobiety, nawet jeżeli wymagała tego sytuacja, bo jej życie było zagrożone, lub kiedy mogło to mieć przełożenie na przebieg porodu. Przy tych trudniejszych rodzące często umierały lub pozostawały "uszkodzone" do końca życia, choć być może gdyby lekarz nie musiał pracować po omacku, miałyby szansę na inne zakończenie. Thorwald opisuje również to, co towarzyszyło pojawianiu się antykoncepcji - lekarze, którzy opracowywali tego rodzaju metody, byli ścigani przez sądy, tracili prawo wykonywania zawodu, byli obłożeni infamią. Ale jednym z tematów rozważań autora jest również historia kształtowania prawa aborcyjnego. Czytając o wydarzeniach sprzed 100-150 lat, wydaje mi się, że w tych kwestiach czas stanął. A przynajmniej w Polsce. Oto jeden z przykładów, który utkwił mi w głowie.

Reklama

W roku 1931 pewien brytyjski sędzia, prowadząc sprawę o nieudaną samoaborcję, argumentował: mamy tu uczciwą kobietę, która w biedzie urodziła siedmioro dzieci i je dzielnie wychowała. Była wyczerpana rodzeniem dzieci mężowi, których nie żywił rodziny. Nie sądzę, aby słuszne było zmuszanie jej do rodzenia dziecka wbrew jej woli. I dodawał: Żyjemy w 1931 roku, a nie w średniowieczu. Dziś, ponad 80 lat później, w Wielkiej Brytanii możliwa jest aborcja ze względów społecznych. W Polsce nie (ale może czegoś nie wiem i mamy lepsze wsparcie socjalne i bogatsze społeczeństwo?).

Siedem lat później w 1938 roku, również w Wielkiej Brytanii, odbył się głośny proces, który zasadniczo wpłynął na zmianę myślenia o aborcji. Wówczas zgwałcona została 14-letnia dziewczynka, Milly Brown. Poszła z koleżanką obejrzeć gwardię konną. Jeden z gwardzistów wmówił jej, iż dostali konia, któremu urósł zielony ogon. Mała uwierzyła i poszła obejrzeć konia. W stajni zgwałcił ją nie jeden, lecz grupa żołnierzy. Dziewczynka cudem przeżyła, niestety zaszła w ciążę. Okazało się również, że ma niewykształconą miednicę, więc poród byłby groźny dla jej zdrowia. Kiedy rodzice szukali pomocy, słyszeli, że widocznie źle wychowali dziecko: dziewczynka o niezachwianej moralności przecież nie zostałaby zgwałcona.

Aborcja była wówczas całkowicie zakazana. Znalazł się jednak ginekolog, który podjął decyzję, by ciążę przerwać. Zabiegu dokonał u siebie w szpitalu. A następnie sam na siebie złożył doniesienie do Scotland Yardu. Z późniejszych doniesień można wnioskować, że czekał na taki przypadek jak Milly - wiedział, że tylko w taki sposób można zmienić prawo. Dlatego wziął na siebie ryzyko długich lat więzienia, dożywotniego pozbawienia prawa do wykonywania zawodu, w zamiana za szansę zmiany mentalności. Jego los znalazł się w rękach sędziego. A ten starszy już pan niespodziewanie ogłosił, że nie widzi różnicy między zdrowiem a życiem kobiety: życie polega na zdrowiu, a zdrowie może być tak nadszarpnięte, że wkrótce nastąpi śmierć - tłumaczył. Jeżeli lekarz wierzy, że kontynuacja ciąży może uczynić z kobiety wrak fizyczny czy psychiczny, to działa w przekonaniu, że ratuje żucie - ciągnął swój wywód. Ława przysięgłych wydała wyrok uniewinniający.

Reklama

Tymczasem blisko sto lat później w Polsce rozegrała się podobna tragedia. Zgwałcona nastolatka nie mogła przerwać ciąży. I to (sic!) pomimo przepisów pozwalających na aborcję w przypadku gwałtu. Nie tylko nie chciano jej pozwolić na przerwanie ciąży, ale umieszczono ją w pogotowiu rodzinnym i wszczęto postępowanie o pozbawienie jej rodziców praw rodzicielskich (i tym razem zarzucano opiekunom, że źle wychowują dziecko, że zmuszają córkę do aborcji). Ostatecznie zabieg został wykonany po kryjomu. Już po wszystkim Trybunał w Strasburgu orzekł, że Agacie należy się odszkodowania za nieludzkie i poniżające traktowanie, a także pogwałcenie prawa do wolności i bezpieczeństwa.

W 2016 roku w Sejmie leży obywatelski projekt ustawy, który miałby wprowadzić całkowity zakaz aborcji. Autorzy projektu pytani: a co, jeżeli to będzie gwałt, odpowiadają: trzeba matkę wesprzeć psychicznie. A jak życie matki będzie zagrożone, co wtedy? - Aborcja nie może być terapią - pro-liferzy są nieugięci. W takim systemie Milly Brown nie miałaby szans. Musiałaby urodzić. Matka się nie liczy, choć nawet brytyjski sędzia urodzony w połowie XIX wieku rozumiał, że jest inaczej.

Czy usunięcie dziecka/płodu (w zależności od światopoglądu niepotrzebne skreślić) jest moralne? Jakbym postąpiła, gdybym sama stanęła w takiej sytuacji? To moja sprawa. I nie mi oceniać zachowania innych. Dlatego moje pytanie brzmi: czy taka jest rola państwa, by decydować za moje sumienie? To wybór rodziców, a nie ustawodawców. To mój wybór, nie wasz.

Reklama