Dasz palec, weźmie całą rękę. Włożysz tylko stopę, to wejdziesz do środka. Podobnych prawd i porzekadeł jest więcej, ale też takie zjawiska są dosyć powszechne. Nie inaczej ta kwestia wygląda w przypadku zakupów uzbrojenia dla Wojska Polskiego. Z punktu widzenia dostawców MON kluczowe jest, by z produktem wejść w obieg, sprzedać choćby jedną sztukę.
O resztę już nie trzeba się martwić, bo machina urzędniczo-wojskowa łatwiej zaakceptuje coś, z czym się zetknęła. Tu sprawdza się porzekadło, że "lubimy te piosenki, które znamy". Przykładem choćby produkowane przez radomskiego Łucznika karabinki Beryl, pociski Spike z Meska czy samoloty transportowe CASA wytwarzane przez Airbusa. W tych przypadkach po pierwszym zakupie szły kolejne.
Zamówienia kolejnych sztuk mogą się odbywać w prosty sposób, wystarczy podpisać aneks do wynegocjowanej żmudnie umowy. Jak na standardy zamówień wojskowych jest to łatwe, proste i przyjemne. Często zamówienie uzasadnia się istniejącą już infrastrukturą służącą konkretnemu urządzeniu. Swego czasu na łamach DGP opisywaliśmy przetarg na modernizację samochodów opancerzonych, gdzie w specyfikacji uwzględniono, niejako przy okazji, zamontowanie prostej instalacji służącej do montażu konkretnego typu urządzenia do wykrywania skażeń. O samym urządzeniu nie było ani słowa. Ale gdyby tę instalację faktycznie wykonano, kolejnym krokiem byłoby zamówienie tych właśnie urządzeń. Uzasadnienie: przecież już mamy część infrastruktury służącej temu rozwiązaniu. Po naszej publikacji przetarg został unieważniony. Jednak ten mechanizm wciąż działa, bo ma uzasadnienie ekonomiczne. Po co budować kilka systemów obsługi czy szkolenia dla tego samego rodzaju uzbrojenia, skoro można używać jednego? Po co tworzyć kolejną infrastrukturę? I to ma sens.
Dlatego tak istotne znaczenie ma teraz to, co się dzieje wokół śmigłowców. Dla uporządkowania tej nieco chaotycznej sytuacji: rząd, a dokładniej Ministerstwo Rozwoju, zakończył rozmowy offsetowe z producentem śmigłowców Caracal, francuskim Airbusem. Ten ruch zamknął toczące się ponad dwa lata postępowanie przetargowe. Kilka dni później premier Beata Szydło i minister obrony narodowej Antoni Macierewicz ruszają z serią wizyt gospodarskich, a w Mielcu ten drugi ogłasza, że zakupimy śmigłowce Black Hawk.
Reklama
Nieoficjalnie mówi się o 6-7 sztukach. Następnego dnia rano, podczas kolejnej konferencji prasowej, minister mówi już o 21 blackhawkach, a wieczorem - że realizowany będzie zakup 50-70 sztuk (tu już nie wskazał konkretnie jakich). Co istotne, minister Macierewicz zadeklarował, że pierwsze dwa blackhawki zostaną dostarczone siłom specjalnym do szkolenia jeszcze w tym roku. Wbrew pozorom jest to możliwe, ponieważ już obecnie kilka maszyn w Mielcu jest praktycznie gotowych. Ale jeśli chodzi o procedurę, to będzie ona w pewien sposób nadzwyczajna - to tryb pilnej potrzeby operacyjnej bądź zakup ze względu na istotny interes bezpieczeństwa państwa. W każdym razie umowa ma być podpisana do końca roku. Chodzi o to, aby móc ten wydatek zaliczkować już w tegorocznym budżecie i by środki nie wróciły do budżetu centralnego.
Reklama
Tak więc w pewien nadzwyczajny sposób wprowadzamy śmigłowce Black Hawk do Wojska Polskiego. Już pal licho, że to wcale nie siły specjalne najpilniej potrzebują śmigieł, nieważne, że oznajmiając zakupy w Mielcu przed dogadaniem takich drobnych szczegółów jak cena, siłą rzeczy osłabiamy pozycję negocjacyjną państwa i że minister Macierewicz robi dokładnie to samo, co słusznie krytykował u swoich poprzedników w sprawie tarczy przeciwrakietowej, czyli ogranicza się do jednego dostawcy.
Najważniejsze jest to, że tak naprawdę dostarczenie tych dwóch blackhawków dla Wojska Polskiego oznacza, że ich liczba w służbie w kolejnych latach będzie rosła. Ten, podkreślmy, mocno spontaniczny i wydaje się, że nieprzemyślany ruch kierownictwa resortu obrony ma bardzo długofalowe konsekwencje. I nie mówię, że śmigłowce Black Hawk to złe maszyny. To doskonały produkt. Podobnie jak caracale czy trzeci konkurent AW149. Każdy z tych wyborów można obronić. Jednak już sposób, w jaki te maszyny zostały wybrane dla żołnierzy, jest mocno wątpliwy. Przypomina nieco pójście do piekarni i kupno bułek na śniadanie. Poszedłem najbliżej i kupiłem akurat to, co było. Różnica polega na tym, że bułki kupuje się codziennie, a śmigłowce - raz na kilkadziesiąt lat.