"Ceremonia przejścia na islam będzie bardzo prosta, prawdopodobnie zostanie zorganizowana w Wielkim Meczecie w Paryżu, co dla wszystkich będzie nader praktycznym rozwiązaniem. Biorąc pod uwagę mój status, weźmie w niej udział rektor lub przynajmniej jeden z jego bliskich współpracowników" - opowiada François, bohater książki "Uległość”, który jak większość współrodaków przystosowuje się do zmiany, jaką niesie ze sobą wygranie wyborów we Francji w 2022 r. przez Bractwo Muzułmańskie. Skoro rządzi prezydent Mohammed Ben Abbes, wymagający szybkiej islamizacji edukacji, specjalista od dziewiętnastowiecznej literatury, niegdyś hedonista i libertyn, François wybiera oportunistyczną postawę. Nie próbując nawet bronić starych wartości Zachodu.

Reklama

Gdy rok temu ukazała się książka Michela Houellebecqa, lista obelg, jaką w prasie francuskiej określano autora, była bardzo długa. Poczynając od nihilisty, cynika i reakcjonisty, na rasiście oraz islamofobie kończąc. Na łamach lewicowego dziennika "Libération" publicysta Laurent Joffrin, niekryjący swych socjalistycznych sympatii, napisał, że dzieło Houellebecqa "oznacza wielki powrót idei skrajnej prawicy do poważnej literatury francuskiej". Mnogość protestów osób wiernych ideom poprawności politycznej nie zrobiła specjalnego wrażenia ani na autorze, ani na jego fanach, co pokazywało bezradność obrońców starego porządku wobec twórcy uzewnętrzniającego coraz słabiej skrywane lęki już nie tylko przed islamizacją czy zalewem emigrantów, lecz ogólnie końcem cywilizacji Zachodu.

W tym kształcie, jakim ją znamy. To, że bieg historii nabiera tempa, widzą wszyscy, którzy choć trochę interesują się światem. W powietrzu zaś unosi się przeczucie, przesiąknięte strachem, że wielkie zmiany są już nie do powstrzymania. Jeśli w USA wybory wygra uosabiający odrzucenie starych elit i zasad Donald Trump, przeczucie zacznie graniczyć z pewnością. Tylko uchwycenie tego, co Niemcy określają słowem "Zeitgeist", oznaczającym ducha nowych czasów, nadal nie jest łatwe, acz zazwyczaj najlepiej udaje się to artystom.

W przeczuciu końca

"Ludziom zdawało się, że słyszą bluźnierczą próbę zniszczenia muzyki jako sztuki, reagowali wyciem, kocią muzyką i szyderczym śmiechem. Jeden młody człowiek wpadł w takie podniecenie, że zaczął wybijać pięściami rytm na głowie siedzącego na widowni Amerykanina, który sam był tak poruszony, że przez jakiś czas nie czuł uderzeń" - tak Barbara W. Tuchman opisuje w książce "Wyniosła wieża" paryską premierę "Święta wiosny". Wystawione 28 maja 1913 r. przedstawienie baletowe do muzyki Igora Strawińskiego burzyło spokój widzów, łamiąc wszelkie kanony, do jakich byli przyzwyczajeni. Po podniesieniu kurtyny: "muzyka zaczęła wibrować i szaleć w pierwotnym rytmie, przy śpiewie trąb, ogłuszających dźwiękach perkusji, w jazzowym tempie i z bezlitosnymi kotłami, nigdy przedtem niewykorzystywanymi z taką siłą i żywiołowością. Napięcie i uniesienie rosły aż po szczytowy wybuch, zapowiadający nową erę" – ujmuje Tuchman.

Reklama

Równie obrazoburczo przedstawiła się choreografia opracowana przez Wacława Niżyńskiego. Tancerza już wcześniej szokującego Zachód w "Popołudniu fauna", gdy w wyjątkowo obcisłym trykocie, stylizowanym na zwierzęcą skórę, uganiał się po scenie za nimfami, by wreszcie dopaść jedną i na oczach widzów oddać ruchem kopulację. Dekadę wcześniej trafiłby do więzienia za publiczną obrazę moralności. Jednak czasy się zmieniały i oburzenie mieszało się z zachwytem dla tancerza, którego perfekcyjność i dzikość oszałamiała. "Był aniołem, geniuszem, Apollinem ruchu. Zdobywał serca wszystkich" - twierdzi Barbara W. Tuchman. Dla ówczesnych krytyków teatralnych "Święto wiosny" i jego gwiazda stanowili kolejny dowód upadku kultury, zagrażając społecznemu porządkowi.

Tyle tylko, że sztuka niczego nie burzyła, a jedynie w sposób przerysowany i ekspresyjny oddawała ducha nadchodzących czasów. Odrzucenie pruderii w "Popołudniu fauna" i dzikość "Święta wiosny" dobrze uzupełniały się z nowymi obrazami Pabla Picassa, gdy ten odrzucił realizm na rzecz malowania figur geometrycznych. Ale w epoce powszechnie dostępnych aparatów fotograficznych realizm, nawet perfekcyjny, stawiał malarza na przegranej pozycji. Musiał uciekać w dekomponowanie widzianej rzeczywistości. Już nie estetyczne doznania, lecz emocje, jakie budziło dzieło, decydowały o jego sukcesie. Wiek porządku oraz rozumu dobiegał końca i należało za tym nadążyć. Dlatego genialny rzeźbiarz Auguste Rodin tłumaczył odbiorcom, że "rzeźba klasyczna poszukiwała logiki ludzkiego ciała, ja szukam jego psychologii".

Reklama

Zaś Marcel Proust, szukając nowej formy literackiej, pisał "W poszukiwaniu straconego czasu". Jednak najszybciej i chyba najtrafniej ulotny kształt Zeitgeist dostrzegł Richard Strauss, komponując muzykę do traktatu "Tako rzecze Zaratustra"Friedricha Nietzschego. Przekładając na dźwięki marzenia schorowanego, zdanego na opiekę siostry filozofa o nadczłowieku, umiejącym zapanować nad stadem przeciętnych ludzi, by potem pokonać wszechogarniający nihilizm. Pisarz Romain Rolland po wysłuchaniu wykonania tego poematu symfonicznego pod batutą samego Straussa zanotował: "Niemcy, jako wszechmocne, nie utrzymają długo równowagi. Nietzsche, Strauss, Kajzer (cesarz Wilhelm II – red.) – wszyscy trzej odurzają umysły Niemców. Neronizm unosi się w powietrzu".

Jeśli zsumować przesłania dzieł epoki fin de siecle, to w powietrzu unosiło się przeczucie, że w nadchodzących czasach zanegowane zostaną zasady oparte na chrześcijańskiej moralności, a emocje i chaos zatriumfują nad racjonalnym myśleniem. Natomiast triumfowi nowych idei, niezależnie jak będą szalone, już nikt nie zapobiegnie. Przeczucie nieuchronności zmiany uzupełniała pewność zbliżania się wielkiej wojny. Po niemal stuleciu stabilności i czterdziestu latach pokoju, przerywanego z rzadka krótkimi konfliktami zbrojnymi na peryferiach Europy, stwarzało to wrażenie nadmiernej histerii. Wprawdzie mocarstwa zbroiły się na potęgę, lecz kryzysy międzynarodowe udawało się rozwiązywać na drodze pokojowej. Dopóki wystarczało zdrowego rozsądku. Jednak twórcy czuli, że z każdym rokiem jego akurat jest coraz mniej.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej