"Politycy, jak zwykle zamiast problem dostrzegli tylko okazję do rozszerzenia rytualnej plemiennej bijatyki na kolejne pole" - Tak Rafał A. Ziemkiewicz ocenia sytuację opisaną przez "DGP" o problemach polskiej delegacji. "Oczywiście tytuł "Tupolewizm", jaki dał swojemu artykułowi red. Zbigniew Parafianowicz może ranić uczucia, ale trudno czynić z tego dziennikarzowi wyrzut. Gdyby przed 10 kwietnia 2010 ktoś poważnie potraktował powtarzające się sygnały o bałaganie w 36. pułku lotniczym, brakach w szkoleniu pilotów i innych nieprawidłowościach, ofiary smoleńskiej tragedii żyłyby do dziś" - pisze w "Do Rzeczy" publicysta. "Tymczasem nawet po tej straszliwej nauczce, nawet pod rządami partii, którą nieszczęście dotknęło najmocniej i która w związku z tym powinna być szczególnie uczulona na wszelkie zagrożenia, dmuchać na zimne, wciąć panuje atmosfera beztroskiego "jakoś to będzie" i radosnej improwizacji" - dodaje.

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ O "TUPOLEWIZMIE" I PROBLEMACH Z POWROTEM POLSKIEJ DELEGACJI Z LONDYNU>>>

Ziemkiewicz wylicza inne niebezpieczne sytuacje - popsute systemy elektroniczne w samolocie prezydenta, wypadek samochodu z kolumny premier Beaty Szydło w Izraelu, pęknięta opona w samochodzie głowy państwa, czy nawet poczęstowanie przez Dodę prezydenta podczas gali "Super Expressu". "kupiono się na jej wyzywającym stroju, a nie na tym, że nigdzie w cywilizowanym świecie głowie państwa nie można tak po prostu podać niesprawdzonego w należyty sposób jedzenia" - krytykuje.

Jednocześnie Rafał A. Ziemkiewicz chwali "DGP" za "unikanie akcentów partyjnych". "DGP" nie czynił bynajmniej z zamieszania panującego przy organizacji rządowych lotów kolejnej pałki na "państwo PiS". Rozwijając w następnych dniach temat, gazeta podała wiele przykładów kompromitujących pomyłek i zaniedbań, w zdecydowanej większości z czasów rządów PO" - pisze. Krytykuje za to zarówno polityków opozycji, którzy zaatakowali rząd, inicjując "natychmiast narrację o "państwie chaosu", jak i rząd.

Reklama

"Strona rządowa publikację o londyńskim bałaganie i przestrogi gazety potraktowała więc jako atak na siebie i odpowiedziała tak, jak zwykła na ataki odpowiadać - mniej lub bardziej stanowczo odrzucając oskarżenia" - pisze. "Jak zwykle najradykalniej uczynił to Antoni Macierewicz, mówiąc o "mistrzowskiej dezinformacji" w takim tonie, jakby media zmyśliły sobie nie tylko zamieszanie na pokładzie embraera, lecz także sam lot do Londynu" - dodaje Ziemkiewicz.

Uważa on, że "taka reakcja PiS wydaje się bardzo lekkomyślna i niemądra". "Można zrozumieć, że nieustające propagandowe bombardowanie ze strony "opozycji totalnej" i jej mediów wszelkiego rodzaju zarzutami, niekiedy skrajnie fałszywymi i niesprawiedliwymi, wyrobiło w ludziach władzy kompleks "oblężonej twierdzy" - nawyk lekceważenia i gniewnego odrzucania wszelkiej krytyki" - tłumaczy. "Jednak uleganie temu nawykowi, także wtedy, gdy krytyka jest uzasadniona oczywistymi niedociągnięciami, est zwyczajnie głupia". Publicysta "Do Rzeczy" uważa bowiem, że "jeśli jednak nawet pamięć Smoleńska nie wystarcza, by otworzyć rządzącym oczy" na bałagan, "to naprawdę nie wiadomo, czego jeszcze potrzebują".

Reklama