Decyzja o przeprowadzeniu u nas jakiejś lokalnej mutacji Majdanu zapadła - pisze redaktor naczelny tygodnika „wSieci” Jacek Karnowski. Druga strona na protestach pod Sejmem odtwarza "Razom nas bahato, nas ne podołaty" (Razem jest nas wielu, nie da się nas pokonać), hymn ukraińskiej pomarańczowej rewolucji z 2004 r. Jedni boją się Majdanu w Warszawie. Inni, choć po stronie opozycji jest ich mniejszość - podkreślmy to, bo warto dbać o szczegóły - obiecują powtórkę z Kijowa. Nieznośnie lekkie szastanie tymi porównaniami to dowód krańcowej nieodpowiedzialności.

Reklama
Przede wszystkim warto przypomnieć, dlaczego Euromajdan w ogóle się rozpoczął. Ludzie wyszli na ulicę, bo prezydent Wiktor Janukowycz z dnia na dzień o 180 stopni zmienił orientację geopolityczną. Obiecał ludziom Europę, a wybrał Azję. Odrzucił obiecaną umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską i rozpoczął integrację z Rosją. Prawo i Sprawiedliwość takiej wolty nie dokonało. Można było się spodziewać retorycznego ochłodzenia relacji z Zachodem i zbliżenia z Węgrami. Ale nikt nie zamierza wychodzić z NATO czy UE.
Euromajdan nie rozwinąłby się, gdyby nie pobicie demonstrującej garstki studentów, które stało się symbolem brutalności Berkutu. W tych zajściach niemal 80 osób zostało rannych. Kilka miesięcy przed tym wydarzeniem ludność niewielkiej Wradijiwki w obwodzie mikołajowskim urządziła własny Majdan. Po tym, jak milicjanci próbowali zatuszować gwałt dokonany przez funkcjonariuszy na miejscowej dziewczynie, szturmowano miejscowy komisariat. Nie pamiętamy, żeby w Polsce doszło do podobnych wydarzeń.
Proeuropejskie paliwo manifestacji w Kijowie szybko się wyczerpało. Zamiast tego coraz częściej mówiono po prostu o sprzeciwie wobec przeżartego korupcją państwa. Na przełomie lat 2013 i 2014 Janukowycz kończył centralizację systemu korupcyjnego. Polegała ona na tym, że wszystkie wymuszane przez państwo łapówki i haracze, po odliczeniu doli dla pośredników, trafiały do ludzi związanych z prezydentem. Dosłownie doszło do kradzieży państwa. Według prokuratury i służb fiskalnych, Rodzina - jak nazywał się klan Janukowycza - zawłaszczyła ponad 3 0 m ld dol. Jeśli te dane się potwierdzą, Janukowycz okaże się najsprawniej kradnącym przywódcą w historii, przeliczając te dolary na lata urzędowania. Nie da się tego porównać do najbardziej nawet rozbudowanego kolesiostwa przy obsadzaniu stołków w spółkach Skarbu Państwa czy chaotycznych decyzji podejmowanych przez rząd PiS.
Kolejna sprawa. Do którego Majdanu porównywane są wydarzenia pod Sejmem? Przecież nie było jednego. Można mówić o co najmniej kilku: akcji „Ukraina bez Kuczmy” po zamordowaniu w 2000 r. opozycyjnego dziennikarza Heorhija Gongadzego; pomarańczowej rewolucji z 2004 r., która wybuchła po sfałszowaniu wyborów przez obóz Wiktora Janukowycza. Czy w końcu rewolucji godności, która sama dzieliła się na kilka radykalnie różnych od siebie etapów: od studenckiego buntu przez miasteczko namiotowe do warownej twierdzy w centrum stolicy z własną, podzieloną na sotnie i czoty samoobroną i służbą bezpieczeństwa z wyodrębnionym wywiadem i kontrwywiadem.
Reklama
Nie widzimy również w Polsce przeciwnych władzy oligarchów, skłonnych dowozić protestującym swoimi mercedesami klasy G drewno, leki, jedzenie i pieniądze. Po stronie władzy nie dostrzegamy skłonności do wyprowadzenia na ulice transporterów opancerzonych i uzbrojonych w karabinki snajperskie Blaser (w polskim przypadku musiałoby to być fińskie Sako) funkcjonariuszy "Piątki" ABW. Nie wyobrażamy sobie również, by polscy posłowie - tak jak deputowani Rady Najwyższej zimą 201 4 r . - nosili przy sobie zapasowy komplet bielizny na wypadek aresztowania. Nikt raczej nie podsłuchuje telefonów protestujących, a po Warszawie nie kręcą się doradcy z obcych służb specjalnych, wyspecjalizowani w kontrolowaniu łączności za pośrednictwem Skype’a czy portali społecznościowych.
Wyczuwalna u niektórych tęsknota za Majdanem świadczy o nieświadomości tego, jak ten protest wyglądał. To nie był piknik. Raczej trzy miesiące koczowania w namiotach, czasem przy minus dwudziestu stopniach. Smród przepełnionych toi toiów, grypy, potu i kanapek z czosnkiem. Ataki milicji i prorządowych, dresiarskich bojówek. Majdan to w końcu liczenie trupów kolegów i ich pogrzeby pod sinym, zimowym niebem. Kac i trauma. Takie rewolucje mało mają romantyzmu. Wybuchają z innych przyczyn niż niesprawiedliwe wykluczenie tego czy innego posła z obrad, pojawienie się karygodnych propozycji ograniczenia dostępu mediów do Sejmu albo łamanie procedur przyjęcia budżetu.
Jest w zasadzie tylko jeden aspekt, który upodabnia polskie protesty do Majdanu. To aktywność rosyjskiej propagandy. Jak w Kijowie kanały państwowe z Moskwy widziały samych faszystów, tak w Warszawie widzą wśród głównych przyczyn wystąpień sprzeciw demonstrujących wobec... ukraińskich gastarbeiterów (co ogłosiła w sobotę telewizja Rossija 24).
Protesty pod Sejmem to po prostu protesty pod Sejmem. Nie żadna rewolucja. Blokowanie przez opozycję trybuny parlamentu to zwykła obstrukcja, znana już z historii. Nie zamach stanu. Każdy kryzys polityczny ma swoją dynamikę, której w większości przypadków nie da się wyreżyserować od A do Z. Polska w żaden sposób nie przypomina Ukrainy. Dla wszystkich, których bawi odtwarzanie „Razom nas bahato” pod Sejmem lub mówienie z łatwością o paleniu opon, proponujemy uważne obejrzenie relacji z Majdanu z podkładem muzycznym "Pływe kacza po Tysyni" (Płynie kaczka po Tysyni), który puszczano na pogrzebach, policzenie zdjęć ofiar rewolucji godności, które się tam pojawiają. A po ochłonięciu zastanowienie się, czy o Majdanie "nie krzyczą w złą godzinę".