W 2007 roku polscy żołnierze na pusztuńskim południu Afganistanu walczyli o to, by rebeliantom nie udało się utrwalić państwa podziemnego. Do Kandaharu, Kabulu i Szarany wybierał się polski minister obrony. Informacja o tym z zaproszeniem na pokład tupolewa 154-M dotarła do mnie zwykłym smsem. No może nie zwykłym. Ważna osoba z MON używała języka ezopowego: „czy lecisz z nami do dalekiego kraju jutro w nocy?”. Moja odpowiedź była oczywista. Zastanawiał mnie tylko ten luz. Swoboda w przekazaniu – jednak wydawałoby się wrażliwej – informacji o wylocie ważnego ministra. Dodajmy z Platformy Obywatelskiej, co będzie konieczne dla dalszej części wywodu.

Reklama

Kilka miesięcy wcześniej wracałem z Afganistanu tym samym tupolewem. Po kilku tygodniach pobytu pod Hindukuszem udało mi się załapać na szybki lot (Tu-154 M ze statusem HEAD potrzebuje około pięciu godzin, by dotrzeć z Bagram do Warszawy. Lot liniami rejsowymi z Kabulu przez Dubaj i Londyn to ponad doba). Byłem zadowolony. Jednak znów: spokoju nie dawał mi ten luz. Załapałem się na pokład „psim swędem”. Wracałem z marszałkiem Sejmu z PiS na gębę. I to jeszcze z incydentem – w tupolewie podczas startu pękła opona.

Takich wizyt było więcej. Z każdą kolejną nabierałem przekonania, że to się kiedyś źle skończy. 10 kwietnia 2010 roku moje obawy zmaterializowały się w najczarniejszym z możliwych scenariuszy. Tupolewizm się dopełnił. Tym razem nie z jednej, lecz z wielu przyczyn. Dla higieny sprecyzujmy, w większości błędów po stronie rosyjskiej (choćby takich jak fakt, że lotnisko, na którym miała lądować głowa państwa, było wyposażone jak polny pas startowy dla rozwożącego nawóz kukuruźnika).

Tego samego dnia, 10 kwietnia 2010, docierały do mnie kolejne przykłady tego niezmiernie groźnego zjawiska. Z mediów dowiedziałem się, że na pokładzie był mój kolega, co później okazało się nieprawdą. Dowiedziałem się tego, bo ktoś opracował listę pasażerów na dobrze znanych mi z wcześniejszych wizyt zasadach. Na zasadach tupolewizmu (podejrzewam, że mnie w locie z Bagram na liście nie było). Czyli przypadkowości, nieodpowiedzialności, braku wyobraźni i chodzenia na skróty.

Reklama

Tupolewizm to stan umysłu. Groźna wada, którą trzeba stale kontrolować i eliminować. W DGP i w dziennik.pl opisaliśmy historię powrotu pani premier Beaty Szydło i jej ministrów z Londynu, która pokazuje, jak jest to trudne. Później pisaliśmy o przypadkach już po 10 kwietnia 2010, które dowodziły, że nawet tak wielka tragedia jak katastrofa smoleńska nie jest w stanie jej definitywnie usunąć. Zdefiniowaliśmy – jak pisał znakomity rumuński filozof Constantin Noica – jedną z „chorób ducha współczesnego”. Ponadpartyjną. Tkwiącą głęboko w duszy. I prowadzącą do autodestrukcji. Publikowaliśmy nasz tekst w dobrej wierze. Z nadzieją, że walka z tą chorobą będzie bardziej skuteczna.

DRODZY CZYTELNICY! Razem z Wami chcemy wybrać temat, który w 2016 roku wzbudził najwięcej emocji. Czym przez ostatnie 12 miesięcy żyli Polacy, co ich angażowało, co denerwowało, o czym dyskutowali, o co się spierali? Sprawdźcie nasze propozycje TEMATÓW ROKU 2016 i zagłosujcie w INTERNETOWEJ SONDZIE. Zapraszamy!