Może mówię nieciekawie (noworoczne postanowienie: mniej gadać), a może to wina samego wicepremiera, którego zamiary trudno ocenić w łatwy, antykaczystowski sposób. Wielu zawziętych zwolenników KOD uważa przecież, zgodnie z ładną tradycją polskiej inteligencji, że wykluczeni (kiedyś się mówiło: biedni) powinni w jakiś sposób być dźwigani z ruin przez państwo i społeczeństwo. Tak samo uważali 2 lata temu, 5 i 10 – tyle że uważali bezobjawowo.
Wykluczony wyjeżdżał zatem do Dublina, biedny niezaradny czekał na głodowy zasiłek, a współczująca im inteligencja łapała granty i spłacała kredyty. Trzeba dawać ludziom wędki, nie rybę – powtarzali(śmy) zgodnie, chociaż od lat było widać, że uprzywilejowani dostali dawno trałowiec, zaradni, owszem, wędkę, a niezaradni resztki z połowów. I żaden piękny slogan tego nie zmieni.
Przyszedł PiS i to zmienił. Polityka Jarosława Kaczyńskiego stanowi dziwny, pragmatyczno-emocjonalny stop budzący zrozumiałe i zamierzone przez prezesa oburzenie wielu przyzwoitych ludzi. Nie dostrzegają oni jednak, że podstawowy spór współczesnej Polski nie jest sporem aksjologicznym, lecz społecznym. Miliony niezadowolonych mogą związać nadzieję na polepszenie losu z polityką społeczną państwa, przywództwem państwa w gospodarce, renacjonalizacją banków, z okiełznaniem „podejrzanych fortun” oraz, tak, tak, pogorszeniem losu zadowolonych z dotychczasowego układu sił. Tej w miarę zadowolonej drobnicy III RP będzie się żyło w Polsce scentralizowanej, skontrolowanej i opodatkowanej gorzej. W Polsce wygrała socjaldemokracja, siermiężna, prowincjonalna w wielu odruchach kulturowych, lecz socjaldemokracja... jedyna, którą mamy. Jej filarem jest wicepremier Morawiecki. Warto z nim walczyć do upadłego – ale trzeba wówczas przyznać, że w walce o nasz dotychczasowy standard życia chcemy wrócić do baśni o wędce i rybach. Albo, dla spokoju ducha, walczyć tylko z Kaczyńskim i mieć kłopot z głowy.
Reklama