Po pierwsze, większość ciężkiej brygady, która ma mieć dowództwo i zaplecze logistyczne w Polsce, przez dużą część czasu będzie... poza naszym krajem. Wiadomo, że jeden batalion ma się zajmować ćwiczeniem głównie w państwach bałtyckich, drugi – skierować na południe w rejon Morza Czarnego, który teraz wydaje się kluczowym obszarem zainteresowania Amerykanów. Jak mówi jeden z wysokich oficerów znających szczegóły ich pobytu, w Polsce na stałe będzie na pewno 14 czołgów, czyli jedna kompania do szkolenia. Tymczasem w mediach wciąż przewija się liczba 90. Nie jest tak, że Amerykanie przyjadą tu, by pięknie wyglądać i robić sobie zdjęcia na tle czołgów Abrams. Oni będą się szkolić, i tylko w pewnym zakresie będzie się to odbywać w Polsce.
Po drugie, jeśli już mówimy o szkoleniu, to trzeba pamiętać, że z tym będą się także wiązać nieprzyjemne incydenty. Ponoć ostatnio jeden z amerykańskich śmigłowców ni z tego, ni z owego, bez żadnej zapowiedzi, wylądował na placu jednostki wojskowej w Węgorzewie, wyskoczył z niego żołnierz i spytał, czy... to na pewno Węgorzewo. Inny śmigłowiec amerykański miał bez uprzedniego zgłoszenia latać w rejonie, gdzie właśnie było prowadzone strzelanie ciężką bronią. Wytłumaczenie? Bo pilot chciał sobie sprawdzić trasę. Niektórzy mogą to nazwać pewną niefrasobliwością. Inni powiedzą: „a no bo to kowboje”. Tak czy inaczej od 17 września 1993 r ., gdy ostatni żołnierze, wtedy już armii rosyjskiej – opuścili Polskę, nie mieliśmy na naszym terytorium tak długotrwałej obecności dużej liczby zagranicznych żołnierzy. Oczywiście nasi sojusznicy z Zachodu regularnie przyjeżdżają na ćwiczenia, ale to jest kilka tygodni, a nie długie miesiące.

Warto więc sprecyzować i na wstępie jasno określić, co amerykańscy żołnierze w Polsce mogą robić, a czego nie. Bo przyjaźń przyjaźnią, ale gdy w grę wchodzi używanie sprzętu wojskowego, tam, gdzie się tego robić nie powinno, nie można na to przymykać oka. Przynajmniej jeszcze bardziej, niż robimy to już teraz (np. w przypadku specjalsów amerykańskich szkolących się w Polsce).

Warto też zwrócić uwagę, że ta brygada nie przekroczy linii Wisły. Oddziały mają stacjonować na zachodzie, głównie w miejscowościach Żagań, Świętoszów, Skwierzyno i Bolesławiec. Pierwszym wytłumaczeniem jest brak odpowiedniej infrastruktury na wschodzie. Jednak drugim, znacznie więcej ważącym i potwierdzanym przez wojskowych, jest fakt, że Amerykanie samodzielnie nie palą się do przekraczania linii Wisły. Warto, by nasi rządzący o tym pamiętali i wyciągali wnioski. Bo założenie, że w razie najgorszego jakoś to będzie i oni nas obronią, wydaje się mocno naiwne. Nawet jeśli kilkuset żołnierzy amerykańskich pod auspicjami NATO stacjonuje w rejonie naszego miękkiego podbrzusza, czyli tzw. przesmyku suwalskiego, to nie przeceniajmy ich znaczenia i pamiętajmy o prostej prawdzie: umiesz liczyć, licz na siebie. W razie ewentualnej napaści być może nasi sojusznicy przyjdą nam z pomocą. Ale to na pewno nie będzie tak, że będą walczyć od pierwszego dnia, niejako za nas.
Reklama
Reklama
Wreszcie ciesząc się z tego, co mamy w kwestiach sojuszniczych, warto też zadać pytanie, czy nie mogliśmy mieć więcej. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu głośno było o tym, że w Polsce będą tzw. APS-y – czyli Army Prepositioned Stock. Są to magazyny, w których składuje się ciężki sprzęt. Robi się to po to, by w razie niebezpieczeństwa móc szybciej działać.
Przetransportowanie sprzętu zajmuje tygodnie, żołnierzy – zaledwie dni. Dlatego jeśli gdzieś już są APS-y, to szybkie użycie dużych sił jest tam możliwe. Wiadomo, że obecnie Amerykanie rozbudowują swoje magazyny w Belgii, Holandii i w Niemczech. Z rządem polskim wciąż toczą się rozmowy. Jak mówi mi wysoki urzędnik MON, nic nie jest jeszcze przesądzone. Z kolei wysoki rangą wojskowy twierdzi, że Amerykanie uznali sytuację u nas w kraju za zbyt nieprzewidywalną i decyzję zmienili. O tym, jak faktycznie jest i jakie zdanie w kwestii naszej współpracy wojskowej ma administracja prezydenta Donalda Trumpa, przekonamy się najpóźniej za kilka miesięcy, gdy Amerykanie na coś się zdecydują.
Rzeczywistość, na którą zazwyczaj nie warto się obrażać, jest taka, że sojusznicy dziś są, ale jutro może ich nie być. Amerykańska obecność dziś się w Polsce zwiększa, ale będzie niosła ze sobą także pewne problemy. I za jakiś czas może zacząć się zmniejszać. Bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze.
Nikt za nas nie zabezpieczy granic, jeśli sami nie zbudujemy sprawnego wojska. Niezależnie od tego, czy tu będą amerykańscy żołnierze, czy też nie.