Anna Sobańda: Mocno naraziła się pani ostatnio leśnikom i myśliwym.

Kinga Rusin: To oni narazili się Polakom, nie ja im. Jak można narazić się małej grupie, występując w obronie wartości ważnych dla całego społeczeństwa?

Reklama

Pod każdym z pani postów na temat wycinki najcenniejszych, starych drzew i lasów czy polowań odbywają się gorące dyskusje, w których oponenci zarzucają pani brak fachowej wiedzy i ignorancję.

Każdemu można coś takiego zarzucić. Moją wiedzę czerpię z różnych fachowych źródeł, współpracuję z WWF, GreenPeace i innymi organizacjami. Czyli wiem, o czym piszę czy mówię. I robię to społecznie. Natomiast wedle przekazywanych mi informacji, Lasy Państwowe, które niestety nie powstrzymują nadużyć, o których głośno, opłacają rzesze internetowych trolli. WWF ma listę tych ludzi. Proszę zwrócić uwagę, że te dyskusje pod moimi postami nigdy nie toczą się w sobotę czy niedzielę, ponieważ oni wówczas nie pracują. Wszystko zaczyna się w poniedziałek i trwa do 16.00, czyli tak, jak pracuje się w państwowej instytucji. W tej chwili w Lasach Państwowych zatrudnianych jest ok. 20 tys. ludzi, trudno więc, żeby ci, którzy z tego żyją, występowali przeciwko tej spółce. Jest jednak wśród leśników wiele osób, którym to, na co pozwalają Lasy Państwowe, się nie podoba. Poznałam studentów leśnictwa, którzy zrezygnowali z pracy tam na rzecz organizacji zajmujących się ochroną środowiska, choć pieniądze z tego są żadne. To są jednak ideowcy, wspaniali dendrolodzy, leśnicy, którzy nie godzą się na to, co się dzieje. Mamy wrażenie, że polega to bowiem na jednej wielkiej eksploatacji, pozyskiwaniu grosza i na świetnym życiu ludzi na państwowych posadach, którzy zresztą żyją na nich od wielu lat. Wygląda na to, że Ministerstwo Środowisko nie ma nic wspólnego z ochroną, całe szczęście zrezygnowano z tej hipokryzji i usunięto słowo „ochrona” z jego nazwy.

Reklama

Krytycy zarzucają też pani teoretyzowanie i brak realnych działań.

Mówienie o patologiach, a więc narażanie się tym wpływowym ludziom, to nie są żarty. Robię to, co mogę, i zapraszam innych do tego, by robili co mogą. To realne. Poza tym staram się też nie rzucać słów na wiatr. Gdy wydałam ekoksiążkę, to została ona wydrukowana na certyfikowanym przez WWF papierze z makulatury. Jest to papier dwa razy droższy od zwykłego, ponieważ Polska jest głównym dostarczycielem drewna do produkcji papieru. To drewno pochodzi z naszych lasów, a właściwie nie lasów, tylko uprawy sosnowej, która wyparła naturalne lasy mieszane. 78% powierzchni Polski to są lasy sosnowe, czyli drewno. Papier w Polsce jest za grosze, kultury recyklingu nie ma żadnej, a makulaturę się pali. Papier do wydruku mojej książki musiałam sprowadzić zza granicy, podobnie jak farby ekologiczne. Tak jak powiedziałam, cały dochód z jej sprzedaży przeznaczam na pomoc organizacjom zajmującym się ochroną środowiska. Przeznaczam pieniądze na konkretne akcje, a nie organizacje, dlatego na pewno wesprę inicjatywę Towarzystwa Dziedzictwo Przyrodnicze „Sóweczka 2”. Dzięki pierwszej edycji, którą również wspierałam, udało się ocalić kilka pomników przyrody.

Wspieranie konkretnych akcji na pewno przynosi efekty, ale czy wierzy pani w to, że apele w mediach społecznościowych również będą skuteczne?

Reklama

Ludzie są siłą sprawczą, oddają głosy i mogą protestować. Po moich wpisach wiele osób mówiło, że nie miało pojęcia, co się wyprawia w państwowych lasach. Byli przekonani, że myśliwi dokarmiają zwierzęta, a nie do nich strzelają. Tymczasem wraz z Towarzystwem Dziedzictwo Przyrodnicze zrobiłam dokumentację lizawek i karmników przy ambonach. Po co się je tam instaluje i wsadza sól? Żeby wabić zwierzynę i do niej strzelać. To jest zakazane, ale nie w województwie podkarpackim, gdzie minister Szyszko przyjeżdża złotą karocą, żeby strzelać do zwierząt. Trzeba się więc z tym głosem przebijać, bo ludzie muszą się tego skądś dowiedzieć. Kto, jak nie my? Żaden temat ekologiczny nie przebije się do mainstreamowych mediów, dopóki nie zajmą się nim tzw. celebryci. Fajnie, że jest Dorociński związany z WWF, ale on nie ma mocnych mediów społecznościowych. Głos powinni zabierać ludzie, którzy mają silne przebicie.

W jednym ze swoich wpisów zadała Pani pytanie, czy prezydentowa Agata Duda i premier Beata Szydło przyjdą na kolejny kobiecy marsz. Nie boi się Pani, że zostanie Pani wciągnięta w spór polityczny?

Nie, ponieważ walczę o wartości uniwersalne. Ktoś zarzucił mi pod jednym z wpisów o ekologii, że nie wypominałam takich rzeczy poprzedniemu rządowi i prezydentowi Komorowskiemu. To nieprawda. Pojechałam z GreenPeace znaczyć drzewa w Puszczy Białowieskiej, które za poprzednich rządów zostały przeznaczone do wycinki. Zrobiłam o tym duży materiał dla TVN, bardzo mocno to nagłośniłam i udało się te drzewa uratować. Potępiałam polowania prezydenta Komorowskiego. Podałam do publicznej wiadomości, przekazaną mi przez GreenPeace informację, że Komorowski, choć obiecywał Polakom, że odwiesi broń, nie zrobił tego. Ponadto w czasie sprawowania przez niego rządów wybudowano 300 ambon w otulinie Puszczy Białowieskiej. Co z tego, że na terenie puszczy zwierzę jest chronione, skoro kiedy tylko wychodzi poza nią, to się do niego strzela. Naprawdę więc staram się za nikim nie opowiadać, natomiast to, czego bronię, to przyroda i prawa kobiet do samodecydowania o sobie. Działam od wielu lat w Kongresie Kobiet, ponieważ uważam, że jesteśmy siłą sprawczą i musimy działać w grupie. Działam też od wielu lat w organizacjach zajmujących się ochroną przyrody. To nie jest nowe hobby, które sobie wymyśliłam. Nie interesuje mnie opcja polityczna, gdyby pani Kopacz nie wypowiadała się w sprawach dotyczących kobiet, też bym o tym pisała. Nie ma dla mnie znaczenia, z jakiego rządu jest kobieta, która nie staje w obronie kobiet. Nie interesuje mnie też, z jakiej partii jest minister środowiska, jeśli działa na niekorzyść tego środowiska.

Wiele osób publicznych boi się wypowiadać na tematy budzące emocje społeczne.

Bardzo irytuje mnie to, że ludzie nie chcą zabierać głosu w tak ważnych kwestiach. Próbowałam namówić do współpracy blogerki i znane dziewczyny, które mają olbrzymi zasięg w mediach społecznościowych. Pisałam do nich listy, dzwoniłam i prosiłam, żeby wsparły akcję zakazu wyrębu drzew Puszczy Karpackiej i polowań z naganką. One bardzo empatycznie podchodziły do tematu, a później przepraszały i mówiły, że choć oczywiście zgadzają się z tymi postulatami, to ponieważ wśród ich followersów są ludzie o tak różnych poglądach, nie mogą narażać swojego źródła dochodu. Gdyby któraś powiedziała mi, „słuchaj, ja tak nie myślę, jestem za tym, żeby były polowania, nie obchodzą mnie lasy, nie chcę się w to angażować” - to byłoby jeszcze spójne. Ale kiedy słyszałam „to jest straszne, jak mogę pomóc, chcę wpłacić jakieś pieniądze, ale na pewno o tym nie napiszę”, to było mi przykro.

Z tego samego powodu niektóre kobiety polityki milczą na temat łamania praw kobiet?

Tak, nie chcą narażać się swojemu środowisku. Ważne, żeby podkreślać, że "czarny marsz" w Polsce nie był za aborcją, a przeciwko przedmiotowemu traktowaniu kobiet. Pojawiło się wiele głosów rozsądku, które mówiły „ja bym aborcji nie zrobiła, ale nie możemy kobietom w skrajnych sytuacjach obierać prawa wyboru”. Tu chodzi właśnie o to prawo wyboru i to, by nie traktować kobiet przedmiotowo. Pomysł z karaniem więzieniem za aborcję jest chory.

Pani zdaniem czarne marsze będą jeszcze w Polsce potrzebne?

Z tego, co się orientuję, nie ustały prace nad ustawą dotyczącą prawa aborcyjnego. Jak najbardziej więc będą potrzebne protesty, które później mogą dotyczyć wielu innych dziedzin życia. Najbardziej niesamowite jest to, że nad tymi projektami pracują faceci, a najwięcej do powiedzenia mają księża. Ja bym bardzo chciała, żeby któryś z nich znalazł się kiedyś w sytuacji, kiedy zostaje z dzieckiem bez środków do życia, w dodatku w patologicznej rodzinie. A narzucenie kobietom przymusu rodzenia kalek - kim trzeba być, żeby coś takiego wymyślić?
Nie wiem, czy te apele coś dadzą, ale gdybym siedziała cicho, jeszcze mniej by to dało. Trzeba zabierać głos, bo najważniejsze to być wiernym sobie.