W ostatnim czasie otrzymuję wiele ofert produktów i usług, które mają poprawić jakość mojego życia towarzyskiego. Nie dalej jak w środę napisał do mnie dr Horacio Outerberg, sugerując, że powinienem zażyć wynalezioną przez niego pigułkę, po której mój penis powiększy się do rozmiarów genetycznie zmodyfikowanej cukinii. To - jego zdaniem - miałoby mi zagwarantować mnóstwo ekscytujących doznań i ułatwić zawarcie wielu nowych znajomości. Przepraszam, ale z kim? Z pensjonariuszkami pobliskiej stadniny koni? Bo nie wydaje mi się, aby z facetem, którego spodnie mają trzy nogawki, zechciała spotykać się jakakolwiek zdrowa i normalna przedstawicielka rodzaju ludzkiego.
Z kolei wczoraj otrzymałem propozycję poznania "Dzikiej Eryki", która ponoć jest moją sąsiadką. Niestety, po załączonym zdjęciu nie byłem w stanie jej rozpoznać. Być może dlatego, że nie przedstawiało twarzy. Podobnie było z Zosią Samosią i Gochą Pończochą, które chciały umilić mi życie za jedyne 2,44 zł za minutę oglądania ich występu na żywo przed komputerem.
Wychodzi więc na to, że aby zawrzeć znajomość z sympatyczną dziewczyną z waszych snów (albo chłopakiem z cukinią, a nawet z dziewczyną z cukinią), obecnie nie musicie nawet ruszać się z fotela. Nie musicie starać się o względy, chodzić na romantyczne spacery, wysyłać czułych SMS-ów, kupować kwiatów, podawać płaszcza, otwierać drzwi, puszczać przodem, odsuwać krzesła, zapewniać o prawdziwości swojego głębokiego uczucia, lojalności i pełnym oddaniu. Innymi słowy, nie musicie inwestować swojego czasu, niebotycznych sum ani uczuć. Jeśli jesteście naprawdę szybcy, to do szczęścia wystarczy wam 2,44 zł na karcie płatniczej i kamerka internetowa.
Jeśli jednak od kontaktu wirtualnego nadal wolicie ten fizyczny, również nie stoicie na straconej pozycji. Na początku tygodnia dostałem propozycję wzięcia udziału w szkoleniu pt. "Podryw i uwodzenie". Za 1490 zł (to nie żart) osobisty trener miał mnie m.in. nauczyć - tu cytat - jak radzić sobie, gdy dziewczyna mówi "nie". Pozwólcie chłopaki, że w tym miejscu udzielę wam najlepszej możliwej rady i nie skasuję za to ani grosza: uszanujcie jej zdanie i - jakby to elegancko ująć - załatwcie sprawę na własną rękę.
Reklama
A jak rozpoznać, kiedy dziewczyna mówi "tak"? Odpowiedź na to pytanie przynosi grafika, którą na głównej stronie zamieścił serwis Onet.pl. Znalazłem w niej takie zdanie: "Jeżeli stopy kobiety są skierowane w Twoją stronę, wiele wskazuje na to, że znalazłeś się w epicentrum jej zainteresowania". Wspaniale! To oznacza, że tylko dzisiaj (a jest dopiero godz. 10.26) znalazłem się w epicentrum zainteresowania przynajmniej pięciu kobiet - teściowej, ekspedientki w piekarni, asystentki naszego naczelnego, jego zastępczyni oraz pani Magdy, która codziennie rano dostarcza nam kanapki. Niestety jednocześnie wychodzi na to, że kompletnie nie jest mną zainteresowana własna żona, której stopy nigdy nie są skierowane w moją stronę, lecz lekko na boki.
Reklama
Jeśli tak dalej pójdzie, to za kilkanaście lat intymne relacje między ludźmi będą sprowadzały się do pieszczot za pośrednictwem smartfonów. Gdy żona powie wam, że ma ochotę na małe co nieco, uruchomicie tylko odpowiednią aplikację, założycie specjalne okulary i po sprawie - oboje będziecie zadowoleni. Nie będzie się liczyło, czy jesteście porządni, romantyczni, wysocy, opiekuńczy, wysportowani ani nawet to, co macie w spodniach. Najważniejsze stanie się to, jakim smartfonem dysponujecie. Ta perspektywa bardzo mi się nie podoba, dlatego staramy się wspólnie z żoną okazywać sobie maksimum czułości. Raz na jakiś czas porzucamy pracę, dom, dzieci i tylko we dwoje udajemy się na krótki weekendowy wypad, odgrywając role zakochanych dwudziestolatków. Taką okazję mieliśmy w ubiegły weekend. W piątek odebraliśmy kluczyki do nowego audi Q5 i ruszyliśmy nim na dwudniową randkę.
Szczerze mówiąc, byłem dość zirytowany faktem, że mam do przejechania Q5 ponad 300 km. Po pierwsze dlatego, że nie przepadam za SUV-ami, po drugie, szczególnie nie lubię jeździć nimi po autostradach, a po trzecie, nowe Q5 wydało mi się cholernie nudne. A także smutne. Innymi słowy, miałem pokonać łącznie jakieś 650 km smutnym, nudnym SUV-em w kolorze zaoranego pola. Równie dobrze mógłbym spędzić ten czas we wnętrzu owcy.
W opinii, że Q5 nie wyróżnia się niczym szczególnym, utwierdziła mnie żona, która na hotelowym parkingu najpierw próbowała bezskutecznie otworzyć starsze Q7, a następnie Q5 poprzedniej generacji. Dopiero gdy żaden z nich nie reagował na nerwowe duszenie przycisku centralnego zamka na kluczyku, udało się jej odnaleźć właściwy egzemplarz. A wnętrze? Cóż. Możecie poczuć się zaskoczeni, ale... jest dokładnie takie, jak w innych audi: bardzo dobrze wykonane, solidne, ergonomiczne, wygodne, przestronne i w kolorze zaoranego pola.
Ruszenie z miejsca nie sprawiło, że jednocześnie ruszyło się moje serce. Bo Q5 prowadzi się jak - tak, zgadliście - każde inne nowe audi. Bardzo poprawnie. Toczyłem się nim leniwie w piątkowe popołudnie po zatłoczonej autostradzie, gdy zrozumiałem, dlaczego ludzie z Audi wrzucili do naszego egzemplarza napoje energetyczne, kilka paczek z bakaliami, misiami Haribo i czekoladkami - zrobili to, żebym nie usnął za kierownicą. Chrupiąc orzeszki i otwierając puszkę za puszką, dojechałem do Strykowa. Ruch stał się mniejszy i wtedy...
Okazało się, że Q5 jest cholernie ciche przy dużych prędkościach. Że pomimo wysokiego nadwozia SUV-a prowadzi się jak auto kompaktowe: jest zwarte, sprytne, pewne siebie. Że nawet w ulewnym deszczu świetnie trzyma się drogi i ma jedne z najlepszych wycieraczek, jakie kiedykolwiek zamontowano w samochodzie. Gdy zjechaliśmy z autostrady i droga stała się kręta, wąska, a przy okazji wyboista, doceniłem jego fenomenalne zawieszenie i układ kierowniczy. To pierwsze okazało się idealnie zestrojone – nie jest tak twarde, byście odczuwali każdą dziurę i koleinę, ale jednocześnie nie tak miękkie, by odnieść wrażenie, że jedziecie tapczanem.
Z kolei kierownica w każdych warunkach dawała idealne wyczucie tego, co dzieje się z kołami. Dodajcie do tego 252-konny benzynowy silnik TFSI, siedmiobiegowy świetny automat i najlepszy obecnie na rynku napęd na cztery koła, a otrzymacie SUV-a, który - aż trudno mi uwierzyć w to, co piszę - jest obecnie najlepszym wyborem w tym segmencie. I jednocześnie (w to trudno uwierzyć mi jeszcze bardziej) jednym z najlepszych audi. Cholernie uniwersalnym, zdającym egzamin w absolutnie każdych warunkach, ale jednocześnie niekażącym wam rezygnować z autentycznej przyjemności prowadzenia.
Przejażdżka Q5 uświadomiła mi, że czasami pierwsze wrażenie w przypadku samochodu jest podobne do tego, jakie odnosicie, spotykając dziewczynę. Wydaje się wam, że jest niesamowita, więc po sekundzie prosicie ją o rękę. Sęk w tym, że już po pierwszej wspólnie spędzonej nocy okazuje się, że śpiąc, chrapie, puszcza bąki i powtarza imię swojego byłego. Z drugiej strony czasami spotykacie na swojej drodze kogoś, kto kompletnie was nie interesuje. I nagle, ni z tego, ni z owego, okazuje się, że zbudowaliście z nim długotrwałą relację. I dokładnie takie jest Q5 - to samochód, który za pierwszym razem nie robi na was żadnego wrażenia. Ale przy drugim chcecie mu się oświadczyć.