Anna Sobańda: Dali czy Warhol? Który z artystów bardziej do pana przemawia?

Szymon Majewski: Na różnych etapach życia któryś z nich był dla mnie ważniejszy. Kiedy się było w miarę otwartym nastolatkiem, który interesował się muzyką i sztuką - a ja nawet chciałem zdawać na ASP, bo dobrze rysowałem - często się na tych artystów natykało, byli punktem odniesienia wielu dyskusji. Stosunek do każdego z nich jakoś cię umiejscawiał.

Reklama

Pamiętam dyskusję z moim dziadkiem, który na widok słynnej puszki zupy Campbell Warhola mówił: niech on namaluje konia, jak Kossak, to przyjmę, że jest wielkim artystą. Dziadkowi wydawało się, że jest nabierany. Mnie zaś koncepcja, by czynić sztukę ze wszystkiego, co jest dookoła i wynieść na ołtarz zupkę, wydawała się genialna. Zacząłem więc zastanawiać się, co ja mógłbym wynieść na ołtarz. Doszedłem do wniosku, że moim wspomnieniem lat 70, które namalowałbym, gdybym był Andy Warholem, byłaby puszka mielonki i Przysmak Śniadaniowy (śmiech).

Czyli jednak sztuka Warhola?

Reklama

Nie zawsze, miałem przeróżne etapy. Na początku strasznie podobał mi się Dali, co mi z czasem przeszło, ponieważ jego twórczość zaczęła mi się wydawać kiczowata. Dzięki niemu jednak pokochałem innych surrealistów i zacząłem eksplorować ich twórczość. Warhol z kolei projektował okładki płyt zespołów, które kochałem, czyli Rolling Stonesów czy Velvet Underground. Z czasem jednak zaczęło mnie wkurzać, że Warhol był strasznie komercyjny, choć po latach, jako dorosły człowiek z rodziną na utrzymaniu, spojrzałem na to trochę łaskawiej. Podobało mi się jednak to, że obaj mylili tropy, nie do końca serio mówili na swój temat, byli autoironiczni. Oglądając tę wystawę, odkryłem też wiele nowych aspektów ich twórczości. Zaskoczyło mnie na przykład to, że Dali zaprojektował logo lizaków Chupa Chups.

Zarówno Dali, jak i Warhol bardzo świadomie wykorzystywali swoje wizerunki, zrobili z nich niejako tworzywo artystyczne...

Reklama

Tak, można powiedzieć, że oni stworzyli celebryctwo.

Takie granie własnym wizerunkiem chyba nie jest panu bliskie?

Nie, ja jestem raczej z pogranicza. Cenię sobie rodzinność i święty spokój, choć miałem etapy, w których czerwony dywan pochłaniał mnie bardziej. Nigdy jednak nie byłem mistrzem w przekraczaniu granic. Miałem w tym sporo rezerwy i chyba brakowało mi odwagi. Nie potrafię aż tak mocno prowokować. Oni niekiedy przekraczali granice, naruszali pewne świętości, odnosili się z pogardą do innych twórców. Ja bym tak nie potrafił. Będąc bardziej kameralnym, spokojnym i nieśmiałym, lubiłem jednak patrzeć na tych odważnych i myślałem sobie: cholera, mogłem pójść dalej.

Czy szuka, kultura wyższa wciąż jest w Polsce traktowana jako snobizm i fanaberia?

Trochę tak to w Polsce wygląda. Być może ze względu na ceny, a może na to, że galerie sztuki mija się z lekkim przerażeniem, bo wiele osób ma problem z tym, żeby po prostu do nich wejść i zinterpretować zaprezentowane tam dzieła. Sam miewam takie dylematy. Może to też problem recenzentów i tego, że o sztuce mówi się w sposób bardzo hermetyczny, co dociera tylko do wąskiego grona zainteresowanych, powodując, że ludzie są wystraszeni i nie wiedzą, jak do tego podejść. Uważam, że o sztuce powinno się mówić swobodniej, tak by docierało to nie tylko do specjalistów i ekspertów.

Wystawa Dali kontra Warhol ma szansę to przełamać?

Myślę, że tak. Jest przystępna, konfrontuje tych artystów i pokazuje rzeczy, które my mijamy, a oni jako artyści je zauważyli i pokazali z nieco innej perspektywy. Zarówno Warhol, jak i Dali byli artystami, którzy za pomocą gadżetów z popkultury próbowali szerokiemu gronu sztukę przybliżyć.

Do szerokiego grona odbiorców z pewnością dociera satyra. Mówi się, że nastały dobre czasy dla satyryków, czy pan by się z tym zgodził?

Z jednej strony tak, ale z drugiej jest zagadkowo prosto i ja mam z tym problem, ponieważ nie lubię rzeczy podanych na tacy. Tymczasem polityka dziś sama podaje się na tacy. Oczywiście z podziwem patrzę na „Ucho prezesa” czy inne udane satyryczne produkcje parodiujące politykę, ale jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to podejrzanie proste. Znów doszliśmy do momentu samoparodiującej się polityki, która własnoręcznie pisze scenariusze do satyry. Sam uwielbiam pisać na Facebooku żarty, ponieważ mam tak zwaną "sraczkę pomysłów" i czasami mam wrażenie, że nie jestem w stanie ich prześcignąć.

Podoba się panu „Ucho prezesa”?

Oczywiście, uważam, że to bardzo fajny program. Pojawia się jednak element lekkiej zadry, bowiem zawsze jak widzę takie rzeczy, to myślę sobie: Szymon, mogłeś sam na to wpaść (śmiech). Jestem pełen podziwu dla Roberta Górskiego, który rewelacyjnie oddaje faktyczny mechanizm kolejki do ucha Jarosława Kaczyńskiego. Świetnie to wychwycił.

Na Faceboooku często komentuje pan polityków z obu stron barykady…

Uwielbiam to robić.

Dlaczego nie przełoży pan tego na jakiś ciekawy program satyryczny?

Są różne pomysły, odbywają się pierwsze rozmowy. Z niektórymi emitentami jestem poobrażany i nie za bardzo wiem, gdzie miałbym to robić, ale coś zaczyna się dziać. Pięć lat temu miałem moment ciśnienia, za dużo się działo, potrzebowałem odpoczynku. Ten czas spokoju dobrze mi zrobił i teraz jest dobry moment, żeby coś ciekawego zdziałać.

Czyli jest szansa na powrót Szymona Majewskiego na ekrany?

Być może, zobaczymy.

Wystawę "Dali kontra Warhol" można oglądać w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie od 22 kwietnia do 7 października 2017 r.