Pewien mój znajomy w trakcie podróży autem uznał, że w jednej z opon ma za niskie ciśnienie. Zjechał na stację i sprawdził – diagnoza była trafna. Dopompował, lecz nie przejechał już na niej nawet kilometra. Z opony całkowicie uszło powietrze. Okazało się, że przyczyną był nieszczelny wentyl. Powietrze z opony w trakcie jazdy uchodziło, ale powoli, jednak po dopompowaniu wzrosło w niej ciśnienie, rozsadzając wentyl. Znajomego od celu podróży, umówionego spotkania, dzieliło kilkanaście minut jazdy. Mimo pospiesznie założonego koła zapasowego nie zdążył. A przecież gdyby nie zainterweniował, dotarłby na czas, a oponę wymieniłby spokojnie później...
Każdy z nas jest w stanie przypomnieć sobie własne podobne doświadczenia. Każde z nich z osobna wystarczy, by obalić twierdzenie, że „nie myli się tylko ten, kto nic nie robi”. Przeciwnie, często właśnie robiąc coś w szybkiej i nieprzemyślanej reakcji na niespodziewane kłopoty, szkodzimy sobie bardziej, niż gdybyśmy stali z założonymi rękami.
Skłonność do nadmiernego interwencjonizmu szkodzi nam nie tylko na poziomie jednostek, ale i na poziomie społeczeństw bardziej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać – ma na swoim koncie nawet ofiary śmiertelne. Z węższego, gospodarczego punktu widzenia – kryzysy, bankructwa i potęgującą się biedę.

Wielki kryzys, którego nie było

Reklama
Słyszeliście może o wielkim kryzysie, który wybuchł w USA w 1920 r.? Najpierw pożarł amerykański rynek pracy – w dwa lata doprowadził do bezrobocia na poziomie 50 proc., zaskakując tym ekspertów, którzy sądzili, że rządowe programy ratunkowe zapobiegną jego pogłębianiu się. Niestety, programy nie zadziałały, a recesja rozlała się na pozostałe kraje kontynentu i na Europę, doprowadzając do niepokojów społecznych i wybuchu... Wróć!
Reklama
Nigdy nic takiego się nie zdarzyło. Faktycznie w 1920 r. Stany Zjednoczone wpadły w gospodarczy dołek, tąpnęła giełda, spadła produkcja i skoczyło bezrobocie – ale tylko na dwa lata. W 1922 r. sytuacja zaczęła się stabilizować, w 1923 r. o zamieszaniu już właściwie zapomniano. Jak to możliwe? Ówczesny prezydent USA Woodrow Wilson stwierdził, że najlepszym sposobem na wyjście z recesji będzie ograniczenie interwencji państwa i ściął radykalnie podatki i wydatki (aż o 65 proc. w 1920 r.). Kapitał, który normalnie byłby odebrany podatnikom i przekazany państwu, pozostał w rękach prywatnych – w rezultacie zadziałały lepiej i z korzyścią dla wszystkich naturalne rynkowe mechanizmy stabilizujące.
Niektórzy zaoponują, że powstrzymanie się od interwencji to także interwencja. Ale to tylko tania demagogia na poziomie psychoanalizy dla ubogich głoszącej, że zaprzeczenie jest przyznaniem się, albo nieporadnej apologetyki religijnej z cyklu, że ateizm to także wiara. Takie głosy można zignorować. To, że z dużej chmury spadł w 1920 r. mały deszcz, zawdzięczamy powstrzymaniu się od działania. Dlaczego jednak piszę o kryzysie, którego nie było?
Ponieważ kolejny kryzys, ten, który wybuchł w 1929 r., miał bardzo podobne początki, lecz politycy zupełnie inaczej go potraktowali. Zamiast cofnąć państwowe rączki od gospodarki, zrobili coś przeciwnego – wspierani rewolucyjnymi teoriami sir Johna Maynarda Keynesa tylko w ciągu trzech pierwszych lat zwiększyli wydatki państwowe w ramach programów antykryzysowych o 50 proc. Niestety, nadzwyczajne działania zawiodły, a gospodarka odczuwała skutki kryzysu aż do wybuchu II wojny światowej.