Alfred Nobel pogardzał tą nauką tak bardzo, że nie zaliczył jej do dyscyplin wartych wyróżnienia ufundowaną przez siebie nagrodą. Zrobiono to – niechętnie – dopiero 73 lata po jego śmierci, i to raczej na zasadzie franczyzy udzielonej Szwedzkiemu Bankowi Narodowemu. O jakiej dyscyplinie mowa? Oczywiście o ekonomii.

Reklama

W XIX w. ekonomiści nie cieszyli się dobrą opinią, bo byli czarnowidzami. Nieustannie wieszczyli kryzysy i gospodarcze końce świata – ich dziedzina zaczęła być określana jako ponura nauka. Dziś powodów, by pogardzać ekonomią, jest o wiele więcej niż przed dwoma stuleciami. Wówczas jej przedstawiciele nie mieli tak wielkiego wpływu na nasze życie, jak ten, który mają obecnie, piastując funkcje doradców, analityków i prognostów gospodarczych. Byli irytujący, ale niegroźni.

Jak na ironię, obecnie ekonomia swoją złą sławę zawdzięcza temu, że przestała przewidywać kryzysy. Przeciwnie - jej czołowi przedstawiciele zaczęli zapewniać, że kryzysy to przeszłość, bo dzięki nowoczesnym modelom potrafią już zarządzać gospodarką. Kwestia zapobiegania depresjom została rozwiązana - pękał z dumy Robert Lucas (noblista) w trakcie przemówienia, które w 2003 r. wygłosił przed Amerykańskim Towarzystwem Ekonomicznym. Gdy w 2007 r. załamał się rynek kredytów w USA, a rok później ten lokalny kryzys rozlał się na cały świat, ekonomistom zrzedły miny. Wszystko w ich nauce miało się zmienić. Błędne założenia i dogmaty miały zostać odrzucone. A przynajmniej tak się wydawało.

Niestety, żaden ekonomiczny Luter nie przybił do drzwi żadnego z ekonomicznych uniwersytetów manifestu nowej ekonomii. Jeszcze.

Bańki? Nie istnieją!

Reklama

Jest tak z prostej przyczyny: już samo jednoznaczne ustalenie tego, co jest nie tak z tą "starą ekonomią", nie jest łatwe. Ilu ekspertów, tyle opinii. Okazuje się, że wśród dogmatów wyznawanych przez współczesnych ekonomistów znajdują się zasady sprzeczne - widać to jak na dłoni w debatach na temat pokryzysowej polityki gospodarczej. Mamy grupę wpływowych akademików uzasadniających konieczność prowadzenia polityki oszczędnościowej i redukcji zadłużenia. Mamy grupę podkreślającą stymulacyjny efekt zaciągania publicznych długów pod inwestycje i negatywną stronę nagłych cięć w budżecie. Obie grupy pracują na prestiżowych uczelniach i doradzają politykom. Są niewątpliwie głównym nurtem. Stawia to pod znakiem zapytania sensowność używania tego pojęcia.

Profesor Pedro Videla, makroekonomista z hiszpańskiego Uniwersytetu Nawarry, podkreśla, że nie ma wśród jego kolegów zgody nawet co do tego, co wywołało ostatni krach. Interwencja państwa? Brak regulacji? Nadmierne regulacje? Chciwość banków? Instrumenty pochodne? Zbytnie zintegrowanie i rozrost rynków finansowych? Brak przejrzystości? Wszystko po trochu. Na podstawie tych samych danych dochodzimy do zupełnie odmiennych wniosków. Oczywiście, istnieją czynniki, na które każdy z nas wskazuje, ale przypisujemy im zupełnie inne znaczenie - tłumaczy ekonomista.

Reklama

Ekonomiczny Luter będzie miał zatem utrudnione zadanie. Nie istnieje jednorodna teoria, którą musi naprawić. Istnieje zlepek teorii – słusznych i fałszywych. Zanim zabierze się za udoskonalanie tych pierwszych, musi oddzielić ziarno od plew. W porządku. Czasami będzie to łatwe, bo niektórych teorii po prostu nie da się obronić.

Coraz trudniej na przykład o ślepych obrońców hipotezy rynku efektywnego. W ciągu czterech przedkryzysowych dekad robiła ona furorę wśród ekonomistów głoszących, że rynki (finansowe) mają zawsze rację. Zakłada ona, że ceny papierów wartościowych są wiernym odzwierciedleniem wszystkich informacji, które są na ich temat dla sprzedawców i kupujących dostępne. Problem w tym, że nie tylko nie tłumaczy ona powstawania groźnych baniek rynkowych, lecz wiedzie nawet do negacji ich istnienia. – Nie wiem nawet, co znaczy bańka. Czy bańka oznacza, że ludzie oszczędzają zbyt dużo? Bańka kredytowa to popularne sformułowanie, ale nie sądzę, że ma jakiś sens – mówił w wywiadzie dla „New Yorkera” w 2010 r. prof. Eugene Fama, który hipotezę rynku efektywnego stworzył i – tak jak Lucas – dostał nawet za swoje prace Nobla. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że jeśli naukowiec uważa, że ziemia jest płaska, to zamiast Noblem należałoby go nagrodzić skierowaniem do okulisty.

Ślepota na istnienie baniek to jedna z głównych bolączek przedkryzysowej ekonomii. Jak wylicza znany pisarz ekonomiczny Justin Fox w czasopiśmie "Journal of Finance", słowo "bańka" pojawiło się zaledwie w 33 artykułach w okresie od 1946 r. do 1987 r. Od 2008 r. sytuacja się zmieniła i takich artykułów jest już kilkadziesiąt rocznie. Fox uważa, że jednym z największych grzechów ekonomii, zwłaszcza w wydaniu makro, było zaniedbywanie znaczenia rynków finansowych i rzeczywistego zachowania ich aktorów.

Idealne odwzorowanie niczego

Wielu badaczy zwraca uwagę, że do teorii, których wiarygodność i sens podkopał kryzys, należą także te, w których pojawiają się pojęcia takie, jak równowaga ogólna czy konkurencja doskonała. Doktor Eamonn Butler z brytyjskiego Adam Smith Institute radzi nawet: Kiedy napotkacie w podręczniku do ekonomii słowo "równowaga", weźcie flamaster i je wykreślcie.