Przez 24 lata, które minęły od traumatycznych wydarzeń w Polsce, Eleonorze Revinie niemal udało się wymazać je z pamięci. Powróciły z siłą huraganu, kiedy nagle znalazła się w warszawskim więzieniu. Przeszłość spadła jej na głowę. I zrujnowała wszystko. A w tle tej historii są: transformacja, pieniądze, tajne służby. Oraz wyboista droga do sprawiedliwości.

Eleonora w tiurmu popała

Jest pierwsza połowa listopada 1993 r. Niespełna 31-letnia Eleonora wsiada do pociągu jadącego do Polski. Towarzyszą jej dwie koleżanki. Na dworcu kolejowym żegna ją mąż Igor Revin. Obiecał, że za tydzień odbierze kobiety z dworca, kiedy wrócą z wyprawy do kapitalistycznej już niemal Polski. Jadą, żeby sprzedać na bazarku w Warszawie to, co mieszkańcy stolicy chętnie kupują. Na przykład bieliznę, skarpety, koszulki, takie tam. W planach jest zainwestowanie zarobionych pieniędzy w towar do upłynnienia na Ukrainie. Choćby tampony, których tam nie ma, ale zamożne kobiety chętnie nabędą nowinkę, słono płacąc za wygodę. Eleonora bywała już wcześniej w Polsce, handlowała, ale ta wyprawa ma być ostatnią, przynajmniej na jakiś czas – jest w ciąży z drugim dzieckiem, trzeci miesiąc, więc jeszcze nie widać, ale za chwilę brzuch urośnie. W domu czekają syn i mąż, tak jak ona inżynier budownictwa. Mają pomysł, żeby założyć własny interes. Oszczędzają pieniądze.
Igor, mąż Eleonory, opowiada, że był spokojny o żonę: mądra, obrotna dziewczyna, już się sprawdziła w handlowych wyjazdach. Nigdy nie pakowała się w kłopoty, a w dodatku jest urocza, świetnie dogaduje się z ludźmi. Po tygodniu – nie mieli przez ten czas kontaktu, to była jeszcze epoka bezkomórkowa – tak, jak się umówili, wyszedł po żonę i jej koleżanki na dworzec. Ale przyjechały tylko przyjaciółki. – Eleonora w tiurmu popała – usłyszał. Trafiła do więzienia. Dlaczego? Nie wiedziały. Igor kupił bilet do Warszawy, opowiada, że dwa dni waletował na lotnisku na Okęciu, aż się zajęła nim jakaś kobieta z obsługi. – Zaprosiła mnie do siebie do domu, zaprowadziła do adwokata. Pani mecenas załatwiła widzenie z żoną. Poszedłem – a Eleonora sina cała, mówi, że pobili ją w czasie śledztwa. Chcieli, żeby się przyznała, że należy do zorganizowanej grupy przestępczej zajmującej się wyłudzaniem haraczy. Nie przyznała się – relacjonuje mężczyzna. Postawiono jej zarzuty – z ówczesnego art. 210 par. 2. k.k., dziś art. 280 par. 2. Mowa w nim o kradzieży z użyciem przemocy, a par. 2 – o użyciu niebezpiecznego narzędzia. Popularnie zwany wtedy „dziesioną z przedłużeniem ręki”. Szok.
Reklama
Rok 1993 dziś wydaje się niemal prehistorią. Czasem, gdy do kin wchodziła „Lista Schindlera”, a Whitney Houston śpiewała „I Will Always Love You”. Politycznie też się działo: Nagrodę Pokojową Nobla dostał Nelson Mandela, Erytrea uzyskała niepodległość od Etiopii, zaś w oblężonym przez Serbów Sarajewie 15 osób zginęło, a 80 zostało rannych w ataku przeprowadzonym podczas meczu piłkarskiego. Wszedł w życie traktat z Maastricht, ustanawiający Unię Europejską. Polskę opuścili ostatni stacjonujący nad Wisłą żołnierze radzieccy, a my kładliśmy podwaliny pod nowy, lepszy ustrój i wolny przepływ towarów oraz obywateli.
Reklama
Robert Duchnowski, były policjant, ekspert ds. kryminalistyki, wspomina, że z krajów byłego ZSRR szła do Polski fala przestępczości. Na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia można było kupić wszystko, a rekieterzy wymuszali haracze od swoich. – Miałem nawet propozycję, żeby konwojować grupy Ukraińców wracających od nas do domu, ale nie skorzystałem. Głośna była wtedy historia, jak starły się dwie grupy – rekieterów i ochroniarzy wynajętych przez ukraińskich handlarzy. Padły strzały. Potem się okazało, że w ten sposób po godzinach dorabiali sobie warszawscy antyterroryści. Na ulicach bandyci strzelali, głównie do siebie, wybuchały bomby, a ukradzione na Zachodzie i sprzedane w Polsce samochody znikały jak kamfora z ulic, żeby nigdy nie znaleźć się za wschodnią granicą.

Eleonora zeznaje w sądzie

Eleonora i jej koleżanki wynajmują pokój na prywatnej kwaterze. Mieszkają tam też inni "ruscy". Sami tak o sobie mówią. Przecież wszyscy, niezależnie od tego, w jakim kraju przyszło im dziś mieszkać, mówią jednym językiem. Więc dziewczyny zaprzyjaźniają się z czwórką młodych mężczyzn mieszkających w pokoju obok. Weseli, mili, było z kim pogadać. Kiedy zaproponowali kobiecie, że mogą ją podrzucić do domu autem, bo mają wolne miejsce, ucieszyła się i bez wahania przyjęła zaproszenie. Zwłaszcza że chciała zdążyć na 12. urodziny syna, a jej towarzysze jechali do Odessy, skąd już tylko rzut beretem do jej rodzinnego Symferopola (z Warszawy trzeba tam przejechać trasę 1,6 tys. km, a z Odessy tylko 470 km). Wieczorem wsiadła na tylną kanapę ich starego opla i ruszyli w drogę. Zasnęła. Jest noc z 11 na 12 listopada.
O tym, co się działo dalej, można wyczytać ze starych akt tej sprawy. Jadący oplem mężczyźni na drodze przebiegającej przez gminę Białka w pobliżu Siedlec zauważają stojące na poboczu dwa samochody marki Łada (jeden z nich się zepsuł, usiłują go naprawić), także na blachach Wspólnoty Niepodległych Państw. Zatrzymują swoje auto, wysiadają i podchodzą do stojących tam mężczyzn. Żądają od nich wydania pieniędzy, ci odmawiają. Wywiązuje się szarpanina. Dwóch napadniętych udaje się sterroryzować – działają słowa "to jest russkij riekiet" – i doprowadzić do opla. Ale jeden szczególnie się stawia napastnikom, więc biją go i kopią. Potem obwiązują mu sznurkiem szyję i ciągną do swojego auta. Sznurek się zrywa, ofiara dalej się opiera, więc dostaje "kosę". Jak potem zezna, mimo rany udaje mu się uciec, dobiec do najbliższych zabudowań i zawiadomić policję.
Eleonora budzi się z powodu krzyków, zakrywa twarz dłońmi, sama krzyczy. A czwórka rekieterów rozprawia się ze swoimi ofiarami. I z Eleonorą. Ją także terroryzują, każą przeszukać kieszenie ofiar. O wszystkim kobieta dokładnie opowie podczas przesłuchań, tożsamych z tym, co zeznali napadnięci. Na przykład o nożu sprężynowym, którego ostrze miało około 15 cm, rękojeść była ciemna, ale jej koloru nie była w stanie dokładnie określić. Też się bała tego noża. Kiedy na miejsce zdarzenia przyjeżdżają funkcjonariusze policji, udaje im się zatrzymać tylko dwóch bandytów, bo pozostali dwaj uciekli (nigdy nie ustalono ich personaliów). I Eleonorę, która nie zamierzała uciekać. To także na podstawie jej zeznań – co kilkakrotnie powtarza się w aktach – sąd skaże w 1995 r. Wiktora Sz. i Aleksandra Z. na karę po siedem lat więzienia. W wyniku apelacji, rok później, zostanie ona zmniejszona wobec Wiktora Sz. do sześciu lat, a Aleksander, zwany Saszą, dostanie pięć lat. Sąd apelacyjny uznał bowiem, że nie można wobec Aleksandra stosować paragrafu drugiego, gdyż nie sposób dowieść, iż godził się na użycie noża. Obaj mężczyźni wyszli na warunkowe zwolnienie przed terminem upływu ich kary i ślad po nich zaginął.

Eleonora wraca do domu

Sprawa kobiety zostaje wyłączona do odrębnego postępowania. Z akt wynika, że dzieje się tak ze względu na jej stan zdrowia i zagrożoną ciążę. Mąż Eleonory i pani mecenas, która ją reprezentuje, opowiadają, że było to tak: kiedy Igor i adwokatka spotkali się z kobietą w areszcie i zobaczyli, w jakim jest stanie, udali się do prokuratora i zażądali sporządzenia obdukcji lekarskiej. Ten miał ich uspokajać i zaproponował, że zdejmie wobec Eleonory sankcje w postaci aresztu i będzie mogła wrócić do domu. Zwłaszcza że jej rola w zdarzeniu jest problematyczna – nie do końca wiadomo, czy jest sprawcą, czy raczej także ofiarą. Areszt został zamieniony na kaucję w wysokości 5 tys. zł.
Skwapliwie zgodzili się na ten układ. Najważniejsze było, żeby ją wyciągnąć z tego bałaganu. Igor: Wróciłem do domu, sprzedałem samochód i wszystko, co dało się spieniężyć – opowiada. I znów do Warszawy. Eli, jak mówi o niej Igor, wyszła z aresztu 30 grudnia 1993 r. Wrócili na Krym. Eleonora dostała krwotoku, jeden szpital, Klinika Uniwersytecka w Dnietropietrowsku, drugi, w Kijowie, ale nie dało się nic zrobić. Poroniła. Długo wracała do siebie. Później już nie mogła mieć dzieci. Na szczęście pozostał im syn. Udało im się go dobrze wychować i wyedukować. Jest doktorem prawa. Był ważnym prokuratorem, ale jak Rosjanie zajęli Krym, musiał się ewakuować i teraz pracuje jako szef wydziału prawnego urzędu gubernatora w jednej z obłasti. Znajomi Igora załatwili mu tę robotę. Bo, jak się okazuje, rodzina Revinów jest nieźle ustosunkowana.

Eleonora i Igor budują nowe życie

Z Eleonorą jeszcze nie rozmawiałam. Czekam wciąż na widzenie, Sąd Okręgowy w Siedlcach wyraził na nie zgodę, teraz jeszcze musi się na to zgodzić areszt śledczy na warszawskim Grochowie. O jej przypadku dowiedziałam się od znajomego, Daniela Dziewita, który prowadzi portal PracaDlaUkrainy.pl. – Mam sprawę, niesamowitą, kobieta, która była świadkiem rozboju przed 24 laty, została zatrzymana na Węgrzech, przewieziona samolotem do Polski i w błyskawicznym procesie skazana na karę 3,5 roku więzienia – relacjonował.
Historię Eleonory poznałam z akt, lecz także z rozmów z jej mężem i adwokatką. Z Igorem rozmawiam na Skypie. Siedzę w małym pokoiku redakcyjnym, obok mnie Inna Moshkola, Ukrainka, która ma tłumaczyć naszą rozmowę. Igor jest w swoim domu w Symferopolu na Krymie. To starszy mężczyzna, mocno zdenerwowany, pali jedną ciemną cygaretkę za drugą, dopala niemal do złotego paska na ustniku. Mówi po rosyjsku, Inna po ukraińsku, ja po polsku. Ale rozumiemy się. Pytam, jak się potoczyły ich losy, kiedy zaczęli odbudowywać życie na Ukrainie. W telegraficznym skrócie: poszli w biznes, firmy były zapisane na Igora. Najpierw budowlana, potem także turystyczna, ale tą zajmowała się Eli. Trzy statki, duże, pasażerskie, woziły ludzi po Morzu Czarnym. Sami podróżowali po świecie, mają przyjaciół w różnych krajach. – W porównaniu z Romanem Abramowiczem jestem nikim – zauważa Igor. Ale biedakiem też nie jest. O sprawie w Polsce przez jakiś czas myśleli intensywnie, w 1995 r. pojechali do Warszawy, żeby sprawdzić, co się dzieje. Widzieli się z adwokatką, która przekazała im, że w zasadzie już nie ma żadnej sprawy i nie muszą się już tym interesować. Ucieszyli się. Później do Polski już nie zaglądali. Starali się zapomnieć o tym, co się wydarzyło nad Wisłą. Przypomnieli sobie pod koniec marca tego roku, kiedy wybrali się do znajomych na Węgrzech. W poniedziałek, 27 marca, węgierska straż graniczna zatrzymała Eleonorę na podstawie międzynarodowego listu gończego.

Eleonora ma błąd w nazwisku

Jadę do Siedlec, do sądu okręgowego. Nurtuje mnie kilka pytań. Na przykład to, jak do tego doszło, że nagle ktoś wyciąga z archiwum sprawę sprzed ćwierćwiecza. Albo dlaczego Eleonora nie została zawiadomiona, że sprawę odwieszono i że ktoś jej szuka. Oraz czym się kierował sąd, wydając wyrok skazujący – 3,5 roku więzienia z par. 2 art. 210, czyli rabunek z użyciem niebezpiecznego narzędzia – podczas gdy jednemu ze skazanych przed laty bandytów sąd uwzględnił w apelacji, że noża używał tylko drugi sprawca, i złagodził kwalifikację. No i jeszcze: czy można skazać kogoś, nie przesłuchując ani jednego świadka, bazując tylko na zeznaniach sprzed lat, z których zresztą wynika, że rola Eleonory sprowadza się do biernego uczestnictwa w zdarzeniu.
Pytam Igora, czy przychodzi mu do głowy jakiś powód, dla którego polska sprawiedliwość dopadła jego ukraińską żonę właśnie teraz? Nie przychodzi. Zbieg okoliczności.
Wiceprezes SO w Siedlcach Mirosław Leszczyński wertuje akta sprawy. Nie, on także nie spotkał się w swojej karierze z takim przypadkiem. O, proszę, 4 września 1995 r. sąd zawiesza sprawę Eleonory Reviny z powodu zagrożonej ciąży. Odwiesza ją w 2001 r. i wydaje za kobietą list gończy, ale tylko na terenie Polski. A Eleonory tu nie ma. O ekstradycję Polska nie występuje, bo Ukraina nie wydaje swoich obywateli. W 2015 r. sąd decyduje o wystawieniu międzynarodowego listu gończego. Dlaczego dopiero teraz? Bo uzyskał informację od policji, że oskarżona podróżuje między krajami. Potem zostaje wystawiony europejski nakaz aresztowania. Jednak choć Eleonora przemieszcza się po Europie, straż graniczna jest na nią ślepa. Dlaczego? Być może przyczyną jest literówka w nazwisku. Siedlecki sąd szukał Eleonory Rewiny. W paszporcie stoi jak byk Revina. Pomyłkę sprostowano dopiero po jej zatrzymaniu przez Węgrów. W jaki sposób Madziarzy się zorientowali, że to właśnie tej Reviny szukają Polacy? Nie wiadomo.
Wyjaśnia się za to sprawa zawiadamiania/niezawiadamiania przez sąd zainteresowanej i jej pełnomocniczki. Otóż sąd zawiadamiał w 2001 r., kiedy wznawiał sprawę. Do Eleonory poszły dwa pisma, z międzynarodowym potwierdzeniem odbioru – czerwone przyciągają oczy w szarzyźnie wypłowiałych akt. Jedno wróciło z adnotacją, że adresat nieznany. Drugie, że wyjechał. Więcej pism do niej już nie wysyłano. Zawiadomienia były wysyłane także do pani mecenas, która nie stawiała się na terminy. Jako że jest to starsza i schorowana osoba, a sprawa jej rzetelności podlega ocenie sądu korporacyjnego, nie mojej, postanowiłam nie wymieniać tu jej nazwiska.

Eleonora czeka na apelację

Igor i Eli znają się od szkoły, od 12. roku życia. On by poszedł za nią w ogień, na koniec świata, niczego się nie boi. A tu nawet nie może podać jej majtek na zmianę, bo regulamin aresztu ponoć nie pozwala. I szlag go trafia, bo wie, że żona cierpi, bo przyzwyczajona jest brać prysznic przynajmniej dwa razy dziennie, a tam może raz na tydzień. Więc czuje się nie tylko uwięziona, ale brudna i udręczona. Jest schorowana, ma cukrzycę, wysokie ciśnienie. Igor boi się o nią. Nigdy tak się nie bał. Nawet wtedy, jeszcze za ZSRR, jak służył w tajnych służbach marynarki wojennej i posłali go do Erytrei, gdzie trwała wojna domowa. Ani potem, jak przychodzili do niego ludzie Jelcyna i chcieli kasy. Jeden z nich, Jurij Ivaniuszczenko, powiedział, że jeśli chce dalej wozić ludzi po morzu, ma przepisać statki na niego. Igor wyprowadził je z Ukrainy do Turcji, sprzedał za bezcen, stracił na tym dwa miliony dolarów, ale jelcynowskim nie dał. – No to naraził się pan ważnym osobom – mówię. Revin się uśmiecha. Bo to jednej? Jak rozwalił się Sojuz, przyszedł do niego dowódca z marynarki Leonid Derkacz, który był potem szefem SBU (służba bezpieczeństwa). Zaproponował, żeby Igor pracował dla niego w oddziale brukselskiego komitetu ds. walki z korupcją. Walczył więc, a oprócz niego bojowało tam 11 innych oficerów ze służb. – Za moją sprawą poszło siedzieć 36 prokuratorów – mówi płk Revin. Ale korupcja na Ukrainie, tajne służby, wewnętrzne rozgrywki to zupełnie inny temat. Na pewno nie mają nic wspólnego z tym, że Eleonora mieszka dziś w celi na Grochowie, a jej mąż jest zupełnie bezradny.
Kiedy człowiek ma 55 lat, czas biegnie inaczej niż wtedy, kiedy ledwie przekroczyłeś trzydziestkę. No i jasne jest, że odtworzenie zdarzeń sprzed lat będzie trudne, jeśli nie niemożliwe. Kiedy pytam sędziego Leszczyńskiego, dlaczego skazano Revinę nie przesłuchując świadków, rozkłada bezradnie ręce: skąd ich wziąć po tylu latach? Jak szukać?

Sędzia wydająca wyrok, jak widać, nie miała wątpliwości do winy Eleonory. Ale nie poznałam argumentów, jakimi się kierowała. Choć napisała uzasadnienie, to go jeszcze nie podpisała, więc prezes nie może mi go pokazać. Więc tak, jakby go jeszcze nie było. To była inna sędzia, nie ta, która jako młoda adeptka zawodu wydawała postanowienie o zawieszeniu postępowania przeciwko Revinie i pilotowała je przez całe lata. Ona dziś jest przewodniczącą wydziału. Niemniej zamknęła dawną sprawę, historia zatoczyła koło. W którą teraz obróci się stronę?

Współpraca Inna Moshkola