Magdalena Rigamonti: Trójki pan słucha?
Piotr Bukartyk: Już prawie nie. Tylko w piątki, i to rano.

Wtedy jest pan w Trójce.
Jeszcze jestem. Przez trzy minuty i czterdzieści sekund tygodniowo. To jest mój czas antenowy.

Reklama

Kulą u nogi jest pan dla Wojciecha Manna.
Nie jestem. Zapytałem go ostatnio, czy mój udział w jego programie nie jest dla niego zbyt kłopotliwy. Bo jeśli jest, to odejdę.

A jeśli pan odejdzie, to i on odejdzie.
Nie, nie chciałbym być dla niego kłopotem. I mówi, że nie jestem.

W Trójce czekają, aż pan przestanie przychodzić.
Ale kto czeka? Dyrektorzy. Czyli de facto politycy. Muszę ich zmartwić, bo znowu obiecałem Wojtkowi, że w piątek rano będę u niego. Dzwonił, zaprosił, potwierdziłem.

Reklama

Co tydzień zaprasza?
Oczywiście. Dzwoni Helen, asystentka, pyta, czy się spotykamy, czy nie gram koncertu, czy mogę być. I jestem.

Trzyma pan szefów Trójki w szachu.
Nie mam czasu na takie pierdoły, jak trzymanie w szachu rządowej stacji. Ten kraj jest w takim samym stopniu mój, jak i ich, a przez to, że go zawłaszczają, to ja czuję się trzymany w szachu. I to nie są dla mnie żarty. Bo ja tu mam dzieci. A Kaczyński - nie. Mam tu dla kogo robić. Zabieram głos w różnych kwestiach, także politycznych, również w ich imieniu. Nie mogę na przykład nie reagować, kiedy wciska się do kanonu lektur twórczość pana Wencla. Nikt mnie też nie przekona, że mam być za coś wdzięczny facetowi, który 13 grudnia drzemał do południa, przez co za cholerę nie potrafi ustalić, gdzie stało to całe ZOMO i dlaczego zapomniało go spałować. Nigdy nie byłem fanem Wałęsy, śpiewałem nawet o nim piosenki Pod Egidą u Pietrzaka, dosyć uszczypliwe, nieprzyjemne dla ówczesnej władzy. Ale to nie znaczy, że mam się godzić z żałosną próbą wymazania Wałęsy z historii. Może i był beznadziejnym prezydentem, ale to nie bracia Kaczyńscy przeskoczyli przez płot. Nie obchodzi mnie, czy Wałęsa za młodu podpisał kwity, czy nie. Oczywiście, że wolałbym pisać piosenki na zupełnie inne tematy. Jednak rzeczywistość jest taka, że nie da się jej nie komentować. Te czasy same sobie zawdzięczają mój komentarz. Nie jestem zainteresowany byciem bardem rewolucji, choć zdaję sobie sprawę, że jest grupa ludzi, która mi taką rolę przypisuje. Mówią, że wyrażam ich opinię, że oni nie potrafiliby tak jej sformułować, w dodatku w formie rymowanej.

Hej, hej, hej
co i raz to nas tu mniej.

Napisałem to, kiedy Robert Kantereit i Artur Andrus zostali de facto zmuszeni do odejścia z Trójki. Sądziłem, że kiedy Trójka stanie się narodowa, to decydenci nie będą skupiać się na wycinaniu gwiazd tego radia, tylko sprawią, że muzyka na antenie też będzie narodowa. W Trójce zawsze można było usłyszeć jakąś siódmą ligę muzyczną z domu kultury w Cardiff, a siódmej ligi z domu kultury w Bełchatowie już niestety nie.

Reklama

Śpiewał pan na antenie Trójki, że to propagandowa tubka.
To była chwila słabości, na ogół nie mówię wszystkiego, co myślę. Po audycji Artur Andrus zadzwonił i powiedział: stary, dzięki. Myślę, że czuję to samo, co on. Tyle że ja jeszcze co piątek przychodzę do Trójki, choć oczywiście nie wiem, jak długo to potrwa. Mam obywatelskie prawo wyrażania opinii na temat tego, co wyrabia się z moim krajem. Właśnie wydaję następną płytę. Dałem jej tytuł: "Ja, wolny człowiek" - dla wielu ludzi kompletnie niezrozumiały.

"Rząd nie ciąża, można go usunąć" - tak pan śpiewa.
Śpiewam. Potem widziałem ten cytat na transparentach podczas demonstracji. Mam żonę i dorosłą córkę, jest z kim demonstrować.

Ale pan to śpiewał w rządowym radiu.
Hm. Ale tylko raz.

Czyli mamy jednak demokrację.
Napisałem na płycie: chciałbym móc powiedzieć, że tą płytą zamykam pewien rozdział, ale wiem, że ten rozdział wolałby, żebym to ja się zamknął. Nie ma na niej loga Trójki. Nawet nie próbowałem o nie zabiegać, bo to druga płyta w tym roku, a już przy poprzedniej odmówiono mi patronatu. To znaczy konkretni ludzie odmówili, a teraz najwyraźniej zrobiło im się wstyd i postanowili, że jednak mnie wypromują tym fenomenalnym hejtem. Jestem pełen podziwu dla ich fizycznej sprawności, bo przecież zanim człowiek sam się kopnie w pośladek, to się jeszcze musi dogonić, a więc zataczać coraz ciaśniejsze kręgi. No i nie ma jak wziąć zamachu, bo jest się cały czas na zakręcie... Jestem z Gorzowa Wielkopolskiego, miasta żużla, to wiem o czym mówię. Wcześniej, w tamtych czasach nie spotkałem nikogo, kto by aż tak nie miał świadomości tego, co robi.

W tamtych czasach, czyli kiedy?
Wtedy, kiedy wszyscy wyrywali murom zęby krat, kiedy jeszcze złodziej był złodziejem, a nie obywatelem bardziej zaradnym od reszty. I tylko raz mnie ten hejt zabolał. Kiedy zaśpiewałem "W środku miasta spłonął człowiek", a ktoś życzliwy napisał, że się na czyjejś śmierci promuję.... Proszę posłuchać, jaka to promocja. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że sam też kopię się we własną dupę i to w dodatku za darmo, bo przecież w Trójce nie zarabiam. Panom dyrektorom płaci się za ich trud niezależnie od wyników, a mnie nie, bo ja sobie przecież i tak zarobię. To cytat. Aż dziwne, że nie z Zoszczenki.

Pan się przecież zgodził występować w Trójce za darmo.
Nie, na początku umówiłem się z Krzysztofem Skowrońskim na konkretną stawkę. Co pani tak patrzy? 11 lat temu to właśnie Skowroński przyjął mnie do Trójki. Zadzwoniłem do niego z ulicy. Słyszałem, że Skowroński jest fajnym, otwartym freakiem, a do tego filozofem, więc powiedziałem mu, że mam dużo pomysłów, a on: proszę pana, tutaj pracują najlepsi. A ja, że jest szansa, że będą pracować. Okazało się, że mnie kojarzy, bo kiedyś, lata temu zaprosił mnie do swojej audycji w Radiu Zet, kiedy wydałem płytę „Szampańskie wersety”.

Czyli prawica na własnej piersi pana wyhodowała.
Jeśli tak na to patrzeć, to tak. Jednak, jeśli prawica, ludzie, którzy teraz rządzą Trójką, kojarzyliby mi się z tamtym Krzyśkiem, to ja nie miałbym nic przeciwko nim. Raz w życiu miałem tzw. rozmowę polityczną i to właśnie z nim. Zapytał mnie wtedy: Piotrek, powiedz, kogo ty lubisz politycznie? A ja, że nikogo. I że mam wyłącznie antypatie polityczne, żadnych sympatii. A on, że to dobrze, bo to znaczy, że tak samo będę jechał po czarnych, jak i po czerwonych.

Jechał pan?
Jechałem. Jak czułem, tak jechałem. Nigdy nie reprezentowałem żadnej opcji.

Z Platformy się pan nie śmiał.
Śmiałem. I to jak. Do tej pory pamiętam piosenkę o premierze z Krakowa "W życiu liczy się porządek", szła tak: "Po to twój z kapciami worek/ Ma naszyty muchomorek/ Byś kierował się z tym workiem/ Do wieszaczka z muchomorkiem". A kończyła się słowami: "Nie oszczędzaj na bilecie/bo ci Niemiec płaszcz pogniecie". Nie traktował bym tego jako postawy prorządowej. Zresztą, wtedy to była walka polityczna, teraz jest walka dobra ze złem. I uważam, że trzeba się opowiedzieć za dobrem. To już nie jest starcie poszczególnych koterii, doszliśmy do kolejnego odcinka Gwiezdnych Wojen. Z tego wszystkiego wykluło się coś, co dzieli nas na Rebelię i Imperium. I jeśli władza szuka w majtkach aktywistek ukrytych tam żyletek, to znaczy, że kolejna bariera została przekroczona. Przecież po to ten komunizm się skończył, żeby do czegoś takiego nie dochodziło. Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć, ja zawsze byłem związany z opcją polityczną, która nazywa się Piotrek Bukartyk. Jestem skarbnikiem, prezesem i ideologiem tego ugrupowania, które nie wchodzi z nikim w koalicje.

Jest pan w koalicji z Wojciechem Mannem.
Ale to jest koalicja towarzyska i nie dotyczy poglądów politycznych.

Śpiewa pan to, czego on powiedzieć nie może. On mówi tylko: smutno tu.
Zgadzamy się co do wielu spraw, być może mamy podobne poglądy. Z tym że w ogóle o tym nie rozmawiamy. Myślę, że obydwaj jesteśmy zwolennikami dość anarchistycznie pojmowanej wolności. Polityka jest dla nas światem brudnym. Zdajemy sobie sprawę z jej istnienia, z tego, że nie da się jej uniknąć, że tak wygląda ten system. Natomiast Wojtek nie zmienił się od lat, mam do niego wielki szacunek i jestem zaszczycony, że jest gospodarzem programu, w którym ja jestem gościem. To też zasługa Krzyśka Skowrońskiego, bo to on zaproponował Mannowi, byśmy się spotkali. Sam bym się w życiu nie odważył. To był koniec 2006 roku. Mann popatrzył na mnie i mówi: no, to co robimy? A ja: mam taki pomysł, żebyśmy nie wiedzieli. W wieczór przed audycją napisałem piosenkę "Co wy wiecie o berecie", która szła tak: "To jest utwór przebojowy/ w hołdzie dla nakrycia głowy/ W nim zakupy zmieścisz pięknie/ gdy ci w sklepie torba pęknie/ Beret same ma zalety/ Chętnie noszą go kobiety/ Nawet wojska desantowe/ zakładają go na głowę/ Beret nosi się przyjemnie/ bo jest z włóczki i się nie mnie/ Można tańczyć w nim flamenco/można bawić się antenką". Potem część słuchaczy mówiła, że nie umiem śpiewać ani grać, a druga część była zachwycona. Zaczęły do Trójki dzwonić telefony. I za tydzień znowu zaśpiewałem. Chyba o kurze.

Rozmawiałam z Wojciechem Mannem kilkanaście miesięcy temu. Kiedy mówił o Trójce, odwracał głowę, wycierał łzy.
Bo to jego dom. Ja staram się swoich łez nie pokazywać. Jak pani to napisze, to nie będzie widać, że rozmawiam z panią ze ściśniętym gardłem i staram się obracać w żart coś, co w żart obrócić jest coraz trudniej. Staram się też zachowywać dyplomatycznie, ale mam innego rodzaju temperament. Szkoda.

Czego szkoda?
Wszystkiego. Trójki szkoda, choć nigdy nie byłem fanem żadnej instytucji. Przez jedenaście lat zdążyłem się napatrzyć, jak to radio było zawłaszczane przez kolejne frakcje polityków. Nie aż tak, jak teraz, ale jednak. Pamiętam taki moment, kiedy wystąpiłem na gali plebiscytu "Srebrne usta". Był rok 2016, PiS już u władzy. Po występie państwo uśmiechali się i mówili do mnie "mistrzu".

Z PiS-u?
Przede wszystkim z PiS-u. Zrozumiałem wtedy, że zakładają, że skoro tu gram, to jestem ich, bo tu teraz wszystko jest ich. Jakoś niedługo potem moja agentka Małgosia zadzwoniła z informacją o propozycji udziału w kabaretonie w Opolu. U Jana Pietrzaka występowałem przed wielu laty - do momentu, w którym zorientowałem się, że on naprawdę uważa, że zostanie prezydentem. Teraz przekazałem dyplomatyczną odpowiedź, że z tym, co robię obecnie, nie zmieściłbym się w formule. Z polityką w kabarecie trzeba ostrożnie, bo można przedawkować. Nie rozmawiajmy o tym więcej.

O Magdzie Jethon, która po odejściu z Trójki założyła KOD Radio, też się mówi, że jest politykiem.
Skoro politycy zawsze próbowali Trójkę zawłaszczać, to może to była próba zemsty? No i się zemściło. Kręci się "Narodziny Narodu", a wychodzi "Ojciec Mateusz i jego alimenty".

To za jej czasów, za rządów Platformy, zaczął pan pracować w Trójce za darmo?
Zostałem zapytany, czy ze względu na trudną sytuację radia nie popracuję przez jakiś czas za darmo. Zgodziłem się, choć nie sądzę, by podobne propozycje składano członkom zarządu. Proszę pamiętać, że ja do każdego tekstu układałem muzykę, a potem to wszystko wykonywałem. Ale kiedy chciałem zamieścić te nagrania na płycie, okazało się, że za każdą piosenkę muszę zapłacić 1500 zł. A że chciałem pięć, w sumie wychodziło 7,5 tys zł. To był cały budżet płyty, którą sam finansowałem. Przyznaję, że dyrektor Jethon wstawiła się wtedy za mną i opłata spadła do jakiejś drobnej kwoty, ale, jak w starym kawale, niesmak pozostał.

Ale wtedy i tak był pan w Trójce hołubiony.
Ale co to znaczy hołubiony? Nigdy nie wysyłano po mnie służbowego samochodu, a jestem w stanie wymienić z imienia i nazwiska dużo młodszych i zdrowszych panów, których dostojne dupska dowozi się służbowo. To pani koledzy po fachu, nie moi. No, ale może tylko ja odbieram to jako przejaw pychy. Może to jest wszystko normalne.

Trójka dała panu dużą popularność.
Nie zawdzięczam Trójcie więcej, niż ona mnie. Ja tam swoje włożyłem, budowałem jej dochód. Napisałem cztery "Karpie", w tym jednego z Arturem Andrusem. Ten z 2013 roku został uznany za najlepszy w historii. To ten, w którym karp jest podrywaczem, a na końcu ginie: karp lowelas pierwszej wody...

Teraz już nikt nie proponuje, by pan pisał.
Teraz bym odmówił. Zresztą odmówiłem już wcześniej, bo nastąpiło zmęczenie materiału. Ile można pisać o rybie? Ten karp był u mnie raz komiwojażerem, opylał lewe polisy i spłynął rurami kanalizacji miejskiej w dal, drugim razem był emigrantem, wyjechał do Chin, bo tu się czuł prześladowany. Potem był tym lowelasem...
Proszę pamiętać, że rocznie podejmuję próbę napisania około 40 piosenek, na ogół jednorazowo wykonywanych na antenie Trójki. A jej dyrektorzy teraz mówią, że jestem głupi, brzydki, nie umiem śpiewać, nie znam się, jestem beznadziejnym artystą. A ja wiem, że Wojciech Mann to nie jest człowiek przesadnie wylewny, który szasta komplementami na prawo i lewo. On naprawdę dużo wie, również o muzyce. Słyszy, jak gra mój współpracownik gitarzysta Krzyś Kawałko, jaki to jest poziom. I ani jego, ani mnie nie pogrąży w depresji niepochlebna opinia dyrektorów na nasz temat. W szkole muzycznej na Bednarskiej tegoroczne przedstawienie dyplomowe wydziału wokalnego nosiło tytuł "Piosenki Bukartyka", podobnie jak dyplom wydziału lalkarskiego Akademii Teatralnej im. Zelwerowicza. Młodzi artyści sięgają po moje piosenki, również te starsze od nich samych, więc może jednak nie jestem tak kompletnie do dupy, jak mówią panowie z dyrekcji? Mogę co najwyżej być wrzodem na dupie. No to śmiało, proszę wyciskać. Słyszę, że ja z tej sytuacji korzystam, ale powiem pani, że jest odwrotnie - to wszystko odbywa się moim kosztem. Zdaję sobie sprawę, że atmosfera wokół mnie przestała być sympatyczna. Jestem przygotowany na to, że któregoś piątku strażnik powie: przepustka. Po czym okaże się, że ta, którą mam, już nie działa. Ale na razie wchodzę.

"Na Manna" pan wchodzi.
Przychodzę tak długo, że zdążyłem się opatrzyć. Czasem strażnik pyta tylko: co tam będzie dzisiaj grane?

Chroni pana wielki Wojciech Mann.
Yoda. A gdzieś tam Palpatine kusi mniej odpornych i przeciąga na ciemną stronę. Tyle potencjalnych profitów, aż żal nie skorzystać…

Sugeruje pan, że Wojciech Mann układa się z nową władzą?
Nie!!!

Ludzie gadają.
Gdzie?

W Trójce.
Nie słyszałem. Brednie. Za to kiedyś słyszałem, że chodziłem ze Skowrońskim do szkoły, że jesteśmy kolegami i dlatego mnie przyjął i trzyma. Wystarczyło sprawdzić daty urodzenia, nie mogłem aż tak długo siedzieć w pierwszej klasie. Jestem od niego starszy. Słyszałem też, że w 1980 roku jako młody major KGB zostałem wezwany do Moskwy i tam otrzymałem polecenie popierania Platformy Obywatelskiej. Rocznik 1964, najmłodszy major KGB. Byłem świetny na poligonie, zatruwałem studnie wroga... Gdybym przestał przychodzić do Trójki, to tak jakbym posłuchał szturmowca ONR - że jak mi się nie podoba, to mam wypierdalać. O nie, jeszcze tu posiedzę. Ja do nikogo nie strzelam, tylko mówię: panowie, nieładnie się bawicie. Zawsze można zamknąć przede mną drzwi. Wystarczy podjąć decyzję, a potem się pod nią podpisać. Może nawet nikt zauważy.