Krytyka Brukseli, wsparta przez Paryż i Berlin, doprowadzi do wzmocnienia postaw godnościowych w społeczeństwie i popularyzacji retoryki w stylu "nie będzie Niemiec pluć nam w twarz". Zresztą w każdym społeczeństwie zagrożonym sankcjami następuje efekt zwiększonego wsparcia nawet dla najbardziej opresyjnych rządów – wystarczy przyjrzeć się reakcji społeczeństwa rosyjskiego na zachodnie sankcje w odpowiedzi na aneksję Krymu. Sympatii zachodowi one nie przysporzyły o czym doskonale wiedziała opozycja w Rosji. Byłem świadkiem tego jak Michaił Chodorkowski z wielką pasją namawiał zachodnich polityków do porzucenia "karania Rosji". To zresztą w rzeczywistości postawa jak najbardziej racjonalna. Sankcje godzą przecież w całe społeczeństwo, a najmniej we władzę, która, jak mawiał Jerzy Urban, i tak się wyżywi.

Reklama

Do mrzonek należy zaliczyć nadzieję, ze uruchomienie artykułu 7 może wzmocnić obóz demokratyczny w Polsce. Stanie się dokładnie odwrotnie. Opozycja jest postawiona przed bardzo niewygodnym wyborem – wsparcia sankcjonowania Polski w imię obrony słusznych zasad lub sprzeciwienia się działaniom, z których motywacją przecież się zgadza. Kończy się przybraniem postawy niejasnej i niewyrazistej, przy której PiS wygląda jako partia zdecydowanie bardziej określona. Jest również duże ryzyko, że do opozycji przylgnie łatka niepatriotycznej.

Reklama

Proeuropejskie nastawienie polskiego społeczeństwa też może ucierpieć. Dotychczas UE jawiła się Polakom jako źródło skoku cywilizacyjnego, którego Polska dokonała od wstąpienia do UE. Po uruchomieniu procedury artykułu 7 UE będzie widziana również jako surowy nauczyciel karcący niesforne dziecko. Popularności UE to raczej nie przysporzy.

Reklama

Zachodni partnerzy mają własne motywacje, prąc do uruchomienia artykułu 7. Daje im to większą wyrazistość na scenie wewnętrznej, jawią się jako obrońcy wartości i spójności UE. Te motywacje bywają partykularne, a czasami autentycznie ideowe. Dbałość o przetrwanie państwa prawa i demokracji w Polsce raczej im nie przyświeca.

Zaborowski był też dyrektorem PISM między 2010 a 2015 rokiem