Trudno nie złapać się za głowę po wysłuchaniu tych słów. A to dlatego, że refleksja ta nie doczekała się kontynuacji – a powinna. W sprawie noweli ustawy o IPN nie było miejsca na zaskoczenie. Polska, również ta pisowska, ma działających od lat ekspertów (wśród nich współpracowników Lecha Kaczyńskiego), którzy mogli wykazać twórcom i promotorom nieudanej ustawy, że narobi ona więcej kłopotu, niż ma szansę przynieść pożytku. Ma też Polska w swoich zasobach kancelarie, które prowadziły sprawy sądowe w sprawie oskarżeń wobec Polski o współudział w Holokauście, przede wszystkim kancelarię Lecha Obary. Ma dyplomatów, którzy energicznie, choć z mało oszałamiającym sukcesem prowadzili politykę historyczną na trudnym, bo amerykańskim gruncie, mamy wreszcie nieobrażonych na Polskę reprezentantów środowisk żydowskich oraz Izraela, nie mówiąc o perle w koronie – Muzeum Polin.
Kazimierz Ujazdowski, jeszcze nie tak dawno pisowiec, także był do wzięcia. Teraz mówi: „Mecenas Obara przekonywał rządzących, by przepisy doprecyzować, by skoncentrować je na sprawie «polskich obozów śmierci» i odpowiedzialności za używanie takiej kategorii. Niestety, nie wysłuchano jego głosu. Mam nadzieję, że to będzie lekcja, która przemówi za zasadniczą zmianą postępowania i w procesie legislacyjnym, i zachowania na arenie międzynarodowej”.
Nie, nadziei wielkiej to nie ma. PiS bowiem przestał ufać ludziom, którzy się znają. Zamiast doświadczenia i wiedzy preferuje intuicję i waleczność.
Reklama