Tak szybka decyzja PKW może zaskakiwać. Jeszcze w poniedziałek, gdy MSWiA ujawniło trzy kandydatury na szefa KBW - pomocniczego organu PKW, który odpowiada za organizację wyborów i referendów ogólnokrajowych - sędzia Hermeliński mocno je krytykował, wskazując na związki tych osób z obecną władzą.

Reklama

Przypomnijmy, że na szefa KBW kandydowali: zastępca Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych Mirosław Sanek oraz dwoje pracowników Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM): Paweł Szrot i Magdalena Pietrzak.

Co prawda ustawa mówi, że kandydaci nie mogą należeć do żadnej partii politycznej. Ale sam fakt, że ktoś nie posiada legitymacji partyjnej, nie oznacza jeszcze, że nie jest związany z tą czy inną partią lub nie czuje się wobec niej lojalny. Nie skreślam z góry osób, które są przedstawicielami służby cywilnej. Nie wykluczam nawet tego, że wskazane przez MSWiA osoby są sprawnymi i kompetentnymi urzędnikami. Ale zwyczajnie szkoda, że w tej trójce ministra Brudzińskiego nie znalazła się ani jedna osoba np. ze środowiska akademickiego czy sędziowskiego. Lub przynajmniej taka, której konotacji politycznych z PiS nie dałoby się aż tak łatwo wykazać.

Jako dziennikarz, a przede wszystkim obywatel zainteresowany tym, by wybory odbyły się w sposób transparentny i sprawny, chciałbym poznać pełne CV wszystkich kandydatów. Ale może żądam zbyt wiele? Jak dotąd nikogo specjalnie nie elektryzowała obsada kadrowa KBW czy PKW. Ale najbliższe wybory samorządowe mogą okazać się jednym z najważniejszych w historii - zapowiada się niezła frekwencja, a poza tym to będzie znakomity prognostyk politycznych preferencji suwerena przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. To kwestia racji stanu, by te elekcje przebiegły według jasnych, sprawiedliwych reguł. Ale może mój „głód wiedzy” o kandydatach wystawionych przez polityka bierze się to stąd, że ministerstwo - niestety - dość wybiórczo przedstawiło opinii publicznej swoje kandydatury?

Reklama

Urzędnik, wieloletnia sekretarz powiatu łowickiego, miasta Zduńska Wola i gminy Skierniewice - tak w poniedziałkowym komunikacie resortu przedstawiona została Magdalena Pietrzak (która od 3 marca przejmie stery w KBW). Szkoda, że trzeba było gdzie indziej doczytać lub dopytać, że od grudnia 2016 roku pani Pietrzak jest także wicedyrektorką departamentu spraw parlamentarnych w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM).

Reklama

Drugiego kandydata Pawła Szrota ministerstwo przedstawiło jako „wiceszefa KPRM i w przeszłości legislatora klubu PiS”. Tu więc związek z PiS aż bije po oczach. Mimo to szkoda, że zabrakło informacji jeszcze o tym, że był on też sekretarzem sztabu prezydenckiej kampanii wyborczej Andrzeja Dudy oraz asystentem Krzysztofa Jurgiela i dyrektorem sekretariatu Przemysława Gosiewskiego.

Trzeci kandydat Mirosław Sanek reklamowany był jako „zastępca Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, a wcześniej Dyrektor Generalny Ministerstwa Edukacji Narodowej”. Bardziej wnikliwi mogli łatwo dojść do tego, że po pierwsze pan Sanek wcześniej pracował w biurze poselskim Ryszarda Terleckiego i Ryszarda Legutki, a po drugie - na stanowisku wiceszefa GIODO niespecjalnie się zadomowił, bo funkcję tę pełni nieco ponad miesiąc.

PKW postawiła na Magdalenę Pietrzak. Głosowało za nią 6 z 9 sędziów. - Wszystkie kandydatury były wyrównane - stwierdził szef PKW Wojciech Hermeliński. Ale po chwili przyznał: - Nie oczekiwaliśmy dogłębnej i szerokiej wiedzy z prawa wyborczego, bo kontakt tych osób z tym zagadnieniem był dość epizodyczny.

Choć sędzia Hermeliński zarzeka się, że tak nie jest, trudno nie odnieść wrażenia, że z perspektywy PKW (i nie ujmując nic „a conto” nowo wybranej szefowej KBW) to jednak chyba był wybór mniejszego zła - przynajmniej dla samej PKW. I to co najmniej z dwóch powodów.

Po pierwsze, sam szef tej instytucji przyznał, że decydujące o wyborze okazało się nie to, że pani Pietrzak jest wybitnym specjalistą w dziedzinie prawa wyborczego (wszyscy kandydaci mieli przecież tylko „epizodyczny” kontakt z tym zagadnieniem), ale to, że miała doświadczenie samorządowe, podczas gdy pozostali kandydaci wykazywali się „bliskim związkiem z władzą wykonawczą”. To wpisuje się w krążącą od kilku dni teorię. Zgodnie z nią, MSWiA od początku stawiała na Magdalenę Pietrzak. Dlatego też „obudowało” ją dwójką kandydatów, których związki polityczne z obecną władzą były aż nadto widoczne. A więc byli potencjalnie do poświęcenia, by zwiększyć szanse na wybór konkretnej osoby.

Jeśli faktycznie tak było, PKW po prostu łyknęła przynętę. W MSWiA urzędnicy kategorycznie odrzucają te teorię, zapewniając, że po prostu wskazano trójkę kompetentnych kandydatów, z których PKW wybrała najlepszego.

Po drugie, czas grał na niekorzyść PKW. Gdyby teraz sędziowie odrzucili wszystkie kandydatury, w drugim kroku Joachim Brudziński przedstawiłby dwa nowe nazwiska. A jakby te osoby również nie wzbudziły entuzjazmu PKW, wówczas w trzecim kroku szef MSWiA jednostronnie wskazałby szefa Krajowego Biura Wyborczego. Można więc sądzić, że PKW chciało podjąć decyzję w sytuacji, gdy jeszcze miała cokolwiek do powiedzenia. Po części przyznał to sam Wojciech Hermeliński. - Baliśmy się, że będzie zbyt mało czasu na kolejne kandydatury. Nie spodziewałem się też, że pozostali kandydaci będą się jakoś szczególnie różnili, może trudno byłoby ich nawet znaleźć - powiedział.

Mimo wcześniejszych zapowiedzi, PKW nie zdecyduje się upublicznić przebiegu dzisiejszych rozmów z kandydatami. Nagrania co prawda są i powstanie z nich stenogram, ale tylko na „potrzeby wewnętrzne”. Być może pojawił się w PKW strach, czy publikowanie tego typu nagrań byłoby zgodne z prawem. Tu akurat opinie są różne. Ja - z czysto dziennikarskiego punktu widzenia - byłem gorącym zwolennikiem publicznego przesłuchania kandydatów.

Pierwszy etap personalnych zmian w najwyższym organie wyborczym właśnie się dokonał. Po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych wymieniony zostanie jeszcze 9-osobowy skład PKW. Wyborcza machina rusza, a przed Magdaleną Pietrzak niebywale trudne zadanie - namówić rząd do dosypania nawet 600 mln zł na organizację tegorocznych wyborów i referendów (w tym prezydenckiego), przeprowadzić do 1 maja rekrutację 5-6 tys. urzędników wyborczych czy zapewnić odpowiednie warunków w lokalach wyborczych (m.in. w zakresie transmisji z przebiegu prac obwodowych komisji).

Pewne jest jedno - nowej szefowej KBW prościej będzie z PiS negocjować niż Beacie Tokaj, dotychczas pełniącej tę funkcje. A pieniądze na wybory znajdą się na pewno - nawet jeśli trzeba będzie dosypać kilkaset milionów. Władza, która jeszcze niedawno sama alarmowała Brukselę o zafałszowanych wyborach w 2014 roku, nie może sobie pozwolić na podobny lub jeszcze większy blamaż.