Mamy długi passus o tym, skąd wzięła się liczba 200–250 tys. prawdopodobnych żydowskich ofiar z polskich rąk, która to liczna podawana jest przez prof. Jana Grabowskiego. Chodzi o Żydów ocalałych z Holokaustu, a po wojnie już nieodnalezionych. Dla Grabowskiego, podobnie jak dla ministra edukacji Izraela, to 200 tys. żydowskich ofiar Polaków.
Liczbę tę Okoński, akapit po akapicie, demistyfikuje. Słusznie stwierdza przy tym, że „w debacie o sprawach życia i śmierci trzeba być precyzyjnym”. Okoński na wszelki wypadek (niepotrzebnie, ludzie światli nie mogą uważać inaczej) zastrzega też, że tej historii nie zrozumie się, sprowadzając ją do statystyk. Nie jest już jednak wcale taki pełen zrozumienia, kiedy pisze o braku precyzji w liczeniu polskich dobrych czynów. Trudno zachować spokój, gdy np. premier Morawiecki rozmnaża liczbę pomagającym Żydom do setek tysięcy – pisze. Mamy zatem taki wywód: bywa, że profesjonalni badacze bardzo nieprofesjonalnie biorą się do ważnych szacunków... no, i trudno, natomiast „mnożenie” liczby szlachetnych Polaków to już kryminał.
Okoński omija frapujące chyba przyczyny, dla których niektórzy polscy badacze historii II wojny światowej i Holokaustu czują się zwolnieni z precyzji, opisując czarne karty historii Polaków (mogą mieć intencje w swoim mniemaniu szlachetne – im obrzydliwszą przedstawimy Polakom ich historię, tym dla nich lepiej?). Mimochodem zauważa, że w sporze z państwem polskim politycy potrafią używać tych właśnie nieprawdziwych, zawyżonych liczb. Mógłby odnieść się do zarzutów padających w jednym z poprzednich „TP” (7/3579) pod adresem Piotra Zaremby, który zagadnienie takie stawiał. Zarembie dostało się wtedy od kontynuatorów Marca '68, a po prostu najzwyczajniej stwierdził niewygodną prawdę, że upowszechnieniu w Jad Waszem przekonania, iż w czasie wojny zginęły z rąk lub z winy Polaków setki tysięcy Żydów, dopomogła grupa polskich historyków.
Reklama