Owszem, demokracja to nie złoty cielec, a w działaniach „tolerancjonistów” jest wiele obłudy, lecz nie inaczej jest po stronie „obrońców fundamentów chrześcijańskiej cywilizacji”. Ci ostatni, kiedy tylko coś się im dzieje, nagle okazują się zwolennikami rozwodów, tolerancji, rozdziału Kościoła od państwa, wolności sądów od władzy politycznej i separacji Rady Ministrów od kultury i biznesu.
Bo prawda jest taka, że ludziom służą państwa oparte na wartościach Zachodu – również dlatego, że w takich państwach mamy rządy ograniczone prawem i dobrym obyczajem. A nasza władza uwierzyła, że owe ograniczenia są przejawem imposybilizmu, czyli choroby. Nie widzi, że ograniczając autonomię działania instytucji nierządowych, rozkręca masową... bierność, tego sprawdzonego wroga wszelkich prawdziwych przemian (kiedy do władzy wróci PO i włoży kij w szprychy Obrony Terytorialnej – zobaczycie, jak PiS będzie wtedy krzyczał o autonomii i obywatelskiej aktywności!).
W związku z tym wrogie przejęcie Muzeum II Wojny Światowej albo tworzenie na chama fundacji i funduszów, podobnie jak rozpychanie się w spółkach Skarbu Państwa czy groteskowa waleczność „Wiadomości”, układają się w głowach rządzących w obrazek odzyskania przez państwo należnej mu siły sprawczej. Zgodnie z podstawowymi zasadami psychologii – im bardziej wspólnie jakaś grupa wierzy w bajkę, tym wierzy mocniej.
Reklama