Według ostatnich danych węgierskiej policji w ostatnim miesiącu zatrzymany został jedynie jeden nielegalny imigrant. Aby dane te robiły większe wrażenie, podaje się je "w blokach" po kilka bądź kilkanaście dni. Lepiej brzmi – zatrzymano 50 osób, aniżeli 2. Ma to na celu uruchomienie klisz, które wielu Węgrów zakodowało w 2015 roku, kiedy na własne oczy zobaczyli kilkaset tysięcy migrantów, którzy przeszli przez Węgry od południowej granicy z Serbią po północnowschodnią z Austrią. Przez długie miesiące żyli oni w ośrodkach dla imigrantów, byli obecni w miastach, kilkadziesiąt tysięcy mieszkało w okolicach dworca Keleti w Budapeszcie, a także innych miejscach Budapesztu.

Reklama

To, że w środku problemu migracyjnego kryzys skończył się na Węgrzech jest zasługą Viktora Orbána. Działania Fideszu można rozważać na płaszczyźnie tego, czy było to humanitarne, ale na pewno były bardzo skuteczne. Kiedy przegląda się statystyki z tamtych dni, liczba przekraczających granicę spadła w szczytowym momencie z 20 000 osób do kilkunastu. Należy jednak pamiętać, że Budapeszt zadecydował o przepuszczeniu przez swoje terytorium nieskontrolowanych migrantów, wśród nich byli także późniejsi sprawcy zamachów we Francji. Rząd bronił się, że nie ma możliwości skontrolowania tak dużego potoku osób, ale jednocześnie wymagał, aby uczynili to Niemcy. O tym, że Węgrzy łamią ustalenia porozumienia Dublin II dotyczącego zasad rozpatrywania wniosku o azyl przez państwa członkowskie UE.

Poparcie dla polityki migracyjnej węgierskiego rządu było zawsze zdecydowanie wyższe, aniżeli poparcie samej koalicji Fidesz-KNDP i sięgało nawet 80 proc. Premier Węgier doskonale wyczuwał nastroje, sprawa imigracji stała się centralnym punktem politycznego dyskursu, nie inaczej było w trakcie obecnej kampanii wyborczej. Problem nielegalnej migracji awansował w sondażach opinii publicznej do ścisłej trójki przyczyn strachu Węgrów. Wszystkie partie opozycyjne od razu zaznaczyły, że nie zamierzają rozebrać 175-kilometrowego ogrodzenia na południowej granicy. Pierwsze poważne czerwone światło, pokazujące nieskuteczność komunikowania o kryzysie migracyjnym, przyszło w październiku 2016 roku, kiedy nad Dunajem odbyło się referendum ws. odrzucenia obowiązkowego uczestniczenia w programie relokacji migrantów. Frekwencja nie przekroczyła wymaganego poziomu 50 proc., także w tych komitatach, które bezpośrednio odczuły na sobie kryzys migracyjny.

Reklama
Reklama

W swoich przemówieniach premier Węgier wskazuje na trzy główne zagrożenia – wojna handlowa Unii Europejskiej z USA, kryzys zbrojny na Wschodzie i kryzys migracyjny, który wciąż zagraża Węgrom, bowiem milion migrantów czeka u południowych granic, by ruszyć do Europy. Jak mówi dalej Orbán, europejscy przywódcy wraz z jednym miliarderem (w domyśle – George’em Sorosem), zamiast bronić granic, planują jak ich przyjąć.

Codzienne serwisy wiadomości w informacyjnym programie M1 mniej więcej połowę czasu poświęcają problemom imigracyjnym. Weźmy na przykład sobotę 7 kwietnia. To pierwsza rocznica zamachu terrorystycznego w Sztokholmie. Od siódmej rano ¾ programu poświęcone jest atakom terrorystycznym w Europie po 2015 roku, reportażom z Senegalu i innych miejsc, z których mają ruszyć migranci. Wszystko urzeczywistniają politycy oraz eksperci różnych ośrodków analitycznych. Rzecz w tym, by lepiej ukazać zagrożenie. Ta plastyczność najbardziej była zauważalna w czasie przytoczonego referendum, kiedy w przejściu podziemnym przy Dworcu Keleti, tuż przy wejściu do metra M4, przygotowano scenografię do filmu o imigrantach, którzy spali na dworcu, wszystko odtworzono, otoczono płotem, którego pilnowali ochroniarze. O ile nie można było zrobić zdjęcia z poziomu parteru, o tyle nie stanowiło to problemu z pierwszego piętra. Termin filmu wybrany był przypadkowo, przypadkowo też scenografia stała w momencie referendum. Wrażenie jest takie jakby imigranci okrążali po prostu Węgry i szli dokądś dalej, jakby w ogóle nie dostrzegano, że liczba dobijających do wybrzeży Europy także spada.

Granie kryzysem migracyjnym, strachem przed obcością i inną kulturą przynosi efekty w niektórych grupach wyborców. Premier wielokrotnie nawoływał do budowy homogenicznego społeczeństwa, w dodatku o jednym kolorze skóry. Co jednak ciekawe i ważne, to pamiętanie, że okres przełomu XIX i XX wieku to czas społeczeństwa wielokulturowego, którego częściami składowymi były bardzo liczne mniejszości narodowe. Wielu najwybitniejszych synów narodu węgierskiego nie mieściłoby się w dzisiejszych kategoriach węgierskości.

Szczególnie w przeddzień wyborów widać, że kryzys migracyjny jest jedynym punktem spajającym wyborców Fideszu. Warto pamiętać, że gdy wybuchł on w 2015 roku, Fidesz znajdował się w trudnej sytuacji, tracąc w sondażach. Skuteczna kreacja na męża stanu, jedynego zdolnego do obrony kraju, znacząco przyczyniła się do umocnienia partii. Zatem poza wymiarem zagrożenia, kryzys migracyjny jest Fideszowi niezbędny.