- Projekt ten nie polega na tym, że płynie łódź dookoła świata i wszyscy się dobrze bawią – oświadczył w tym tygodniu Maciej Świrski. Wprawdzie członek zarządu Polskiej Fundacji Narodowej miał na myśli nie PFN, lecz zerwaną umowę z fundacją Mateusza Kusznierewicza, lecz przypadkiem utrafił w sedno. Polska Fundacja Narodowa nie powstała po to, żeby wszyscy dobrze się bawili, ani nawet żeby wraz ze swym zarządem wyruszyć w rejs dookoła świata. Mimo to dziś jawi się jako ulepszona wersja "Titanica". Od pierwowzoru różniąc w dwóch kwestiach.

Reklama

Po pierwsze nie wpłynęła przypadkiem na jedną górę lodową. Ona wali w każdą, która tylko pojawi się na horyzoncie. W sumie tydzień bez skandalu związanego z Polską Fundacją Narodową to tydzień stracony. Szczęściem dla wrogów tracenia tygodnia, takowy już od dawna się nie przydarzył. Po drugie, niezależnie z jak wielką górą lodową zderzy się PFN i czy woda przelewa się już przez burty, i tak wszyscy na pokładzie sprawiają wrażenie, że bawią się niezmiennie szampańsko. Co da się zrozumieć. Jeśli ktoś ma do rozdysponowania jakieś 220 mln zł, a mniej więcej kwota tej wysokości znajduje się obecnie w posiadaniu fundacji, to faktycznie można czuć się wiecznie pijanym ze szczęścia, nawet bez zaglądania do butelki z rumem.

Większe powody do radości mają chyba jedynie ci, którzy choć ociupinkę nie lubią PiS-u. Jedno już bowiem wiadomo na pewno – ten, kto wpadł na pomysł stworzenia Polskiej Fundacji Narodowej, musiał szczerze i gorąco nienawidzić partii Jarosława Kaczyńskiego. W swój pomysł wpakował więc wszystkie możliwe pułapki. Powodują one, że PFN tak naprawdę od samego początku była jak strzelba wiszącą nad kominkiem. Wszyscy miłośnicy starych kryminałów i teatralnych dramatów wiedzą, iż owa strzelba nie wisi bez celu. Ona musi wcześniej, czy później wystrzelić. Najwyraźniej Polska Fundacja Narodowa zaistniała głównie po to, żeby wystrzelić w plecy PiS-u. Inaczej nie da się wytłumaczyć kolejnych faktów.

Reklama

Już sama idea megafundacji, której spółki skarbu państwa przekazują na start 100 mln złotych, a potem dopłacają rocznie po 50 milionów, pachnie na kilometr wielkimi możliwościami. W ojczyźnie Baksika i Gąsiorowskiego łatwo zgadnąć jakimi. W końcu fundacje nie podlegają takim obostrzeniom, jak instytucje państwowe czy też spółki skarbu państwa, a to daje olbrzymie pole do popisu każdemu, kto potrafi myśleć i działać kreatywnie w sferze: księgowości, umów, transferów gotówki, zlecania usług wykonawcom zewnętrznym, itp. Oczywiście osoby święte z natury opierają się takim pokusom. Te bardziej grzeszne czasami tracą umiar i ich kreatywność osiąga zbyt wielki rozmach. Zaś rozmach za kilkaset milionów może być zaiste olbrzymi, po czym cały smród z tym związany pójdzie na konto PiS. Nawet jeśli CBA lub inna służba demonstracyjnie zabiorą się za „"swoich".

Reklama

Jednak tę czarną wizję przyszłości (nota bene przyszłość jest rzeczą nieuchronną) zostawmy na boku. Wystarczy już arcyzabawna teraźniejszość. Oficjalnie PFN powstała, żeby - jak to zostało napisane na jej stronie internetowej - "promować nasze sukcesy w nauce, bogatą kulturę, wspaniałą historię i niepowtarzalną przyrodę". Osoby kierujące fundacją nie ukrywają zachwytu dla swej ojczyzny. "Polska to kraj ludzi o wielkiej wiedzy i umiejętnościach – słynnego astronoma Mikołaja Kopernika, inżyniera Ernesta Malinowskiego budującego koleje w Andach czy odkrywczyni nowych pierwiastków Marii Skłodowskiej-Curie. Ojczyzna wynalazców radiotelegrafu, kamer czy nawet wycieraczek do samochodu" – zapisano. Przy czym niezależnie, jak długo grzebać w statucie PFN czy na jej stronie internetowej, to o ile jest tam niemal wszystko od samochodowych wycieraczek po Dywizjon 303, brakuje jednego zapisu. Mianowicie tego o promowaniu Polski, jako: "ojczyzny sędziów". Tymczasem pierwszym objawem aktywności fundacji było zapłacenie agencji marketingowej Solvere za zaplanowanie kampanii, promującej zreformowanie wymiaru sprawiedliwości. Czarne bilbordy z hasłem "Niech zostanie tak jak było... Czy na pewno tego chcesz?" postraszyły kierowców w całym kraju. Po czym agencja skasowała honorarium, a jej założyciele, Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, zwinęli interes, by wrócić ostatnio na słabo płatne posady w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Tymczasem PFN dopiero nabierała wiatru w żagle, bo sędziowie i kierowcy byli jednak Polakami, natomiast fundacja miała się przecież zajmować poprawą wizerunku III RP w oczach obcokrajowców. Już jedna z pierwszych prób, uczyniona w okolicach 20 lutego br. podbiła światowy Internet. PFN umieściła na YouTube wstrząsający swą przebiegłością film. Okazał się on skróconym obrazem filmiku "President Donald Trump in Poland", który pożyczono (ciekawe, czy odpłatnie?) od youtubera ukrywającej się pod nickiem "Kolej NaEwę". Co ciekawe wspomniana "Ewa", montując swe dzieło, "pożyczyła" fragmenty spotu Telewizji Polskiej "Dzień flagi RP", kawałki z przemówieniem prezydenta Trumpa w Warszawie. Wszystko to okraszono muzyką kompozytora Hansa Zimmera (nota bene Niemca) z hollywoodzkiego hitu "Piraci z Karaibów". Nawet najlepsi w świecie specjaliści od PR poczuli się w tym momencie znokautowani.

Pokrzepiona tym sukcesem PFN zabrała się za otwarte nokautowanie obozu władzy. Przy czym trudno jeszcze powiedzieć, jakie z ostatnich pociągnięć było skuteczniejsze. Czy współpraca z fundacją Navigare Mateusza Kusznierewicza (entuzjastycznie poparta przez wicepremiera Glińskiego), po której ujawnieniu wściekłość ogarnęła nie tylko najtwardszy elektorat PiS-u. Bo jakoś nikt nie potrafił żeglarzowi zapomnieć poparcia, udzielanego niegdyś PO oraz prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Demonstracyjne zerwanie umowy (entuzjastycznie poparte przez wicepremiera Glińskiego) niczego nie naprawia, bo niezależnie od tego, kto naprawdę jest winien, i tak pogrąża to przede wszystkim wizerunek fundacji.

Jakby tego było mało, jej prezes Cezary Jurkiewicz pechowo okazał się być warszawskim radnym. Cały pech polega na tym, że co roku musi on składać oświadczenie majątkowe, upublicznione właśnie przez stołeczny ratusz. Wynika z niego, że prezesowska pensja oscyluje w okolicach ponad 20 tys. złotych miesięcznie brutto. Zarobki premiera, wicepremierów z Jarosławem Gowinem na czele, o ministrach nawet nie wspominając, wydają się przy tej kwocie nieco żałosne. Głodujący urzędnicy oraz posłowie, których czeka obniżka uposażeń, muszą to także zauważyć. Wyborcy zaś, zwykle bardzo wyczuleni na spawy majątkowe, za zarobki prezesa PFN obwinią jak zawsze rządzących.

W sumie fundacja, sterowana przez radnego Jurkiewicza oraz "admirała" Świrskiego, nie jest jak przysłowiowa strzelba. Ona jest niczym karabin maszynowy, nawalający bez przerwy w plecy PiS. Ten, kto wymyślił PFN oraz jej dowódców, musiał naprawdę nienawidzić Kaczyńskiego oraz jego partii.