Wspomniane okoliczności, zdolne zepchnąć polską klasę polityczną na samo dno pauperyzacji to: wodzowski model zarządzania partiami, sondaże i uzawodowienie tej profesji. Lont do bomby jak zwykle podpalił Jarosław Kaczyński (najbardziej utalentowany miner od czasów Michała Wołodyjowskiego i wysadzenia w powietrze twierdzy w Kamieńcu Podolskim). Nasz „mały rycerz” najpierw nakazał pani ex-premier pokazać pazurki, a gdy już biedaczka zrobił na mównicy sejmowej co mogła, żeby coś pokazać, to się wściekł.

Reklama

I to tak mocno, jakby nikt mu wcześniej nie doniósł, że w rządzie permanentnie wypłaca się premie, będące de facto drugą pensją. Co gorsza w sondażach poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości zaczęło spadać, więc prezes za karę kazał premie zwrócić. Dla lepszego efektu sondażowego dorzucił obcięcie wynagrodzenia posłom o 20 proc. Na koniec PiS tak samo ma dokopać samorządowcom, żeby czasem nie poczuli się lepsi od posłów. Poza tym i tak większością wielkich miast rządzi opozycja.

Zaś cięcie dochodów opozycji to dla przedstawicieli partii rządzącej jedna z nielicznych przyjemności, jak im wkrótce pozostanie. Napoleoński plan przyniósł pożądane efekty i to wręcz nadspodziewane dobre – oczywiście głównie dla osoby prezesa. Słupki poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości znów powędrowały w górę. Co więcej wedle sondażu IPSOS, przeprowadzonego na zlecenie portalu Oko.press, aż 67 proc. zapytanych całym sercem poparło zrządzenie Jarosława Kaczyńskiego.

Wśród ludzi deklarujących się jako elektorat PiS jest to nawet 76 proc. Już od bardzo dawna, jeśli w ogóle, prezes nie podjął decyzji, która wprawiłaby w niekłamany zachwyt tak szerokie rzesz zwykłych Polaków. Nawet wszystkie koty Kaczyńskiego razem wzięte nie ociepliły równie mocno wizerunku jego osoby, jak publiczne przeczołganie całej klasy politycznej. Jedynie publicyści i to nadspodziewanie solidarnie ci z prawa i lewa ciągle sarkają, że decyzja prezesa jest psuciem państwa, za które wszyscy kiedyś zapłacimy.

Reklama

Niestety mogą mieć rację, jednak pocieszmy się, iż na początek najwięcej zapłacą politycy. Przynajmniej cie, którzy nie są wodzami poszczególnych partii oraz ich najbliższymi zausznikami. Grozi im to przede wszystkim dlatego, że Polacy – bardzo delikatnie rzecz ujmując – ich nie lubią. Jak gorące jest to uczucie nie trzeba sondaży, wystarczy obejrzeć jeden ze stand-upów Abelarda Gizy. Ten, w którym opowiada, do czego byłby zdolny (a byłby nawet do świadczenia usług seksualnych), byle zostać gwiazdą TVN. Gwiazdą tejże stacji chciałby być tylko w jednym celu. Mianowicie aby wyjść na boisko w meczu „Politycy kontra Gwiazdy TVN”. I wcale o granie nie chodziło, lecz żeby wreszcie odpłacić politykom za wszystko. Opowieść Abelarda Gizy, jak by faulował i w co kopał, jest tak brutalna i niecenzuralna, że raczej nie nadaje się do druku. Za to publiczność wyła z zachwytu, najwyraźniej marząc dokładnie o tym samym.

Zjawisko zbiorowej niechęci Polaków do ich własnej klasy politycznej dotąd nie rodziło większych konsekwencji, ponieważ wodzowski styl zarządzania partiami nie osiągnął swego apogeum. Dopiero obecnie nadchodzi na to najlepsza pora, bo liderzy poszczególnych ugrupowań dostrzegli, jak najłatwiej chwycić wyborców za serca. Sondażowe poparcie dla obniżenia uposażeń posłów wskazuje nie tylko prezesowi PiS, iż publiczne upokarzanie podwładnych, zmuszanie ich do samoudręczenie oraz wpędzanie w kłopoty finansowe naprawdę się podoba. Jednocześnie wodzowie partii - także tych opozycyjnych - mają ułatwione zadania. Po trzech dekadach demokracji Polska dorobiła się zawodowej klasy politycznej. To oznacza, że spore grono posłów i partyjnych działaczy w swoim życiu nigdy nie wykonywało innego zawodu. Ci ludzie potrafią egzystować jedynie w polityce.

Reklama

Znakomicie odnajdują się w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach, promowaniu własnej frakcji, wspieraniu kolegów etc. W zamian za lojalność oczekując synekur. Tyle tylko, że wódz patrząc na sondaże musi wybierać, czy bardziej mu się opłaca zaspokoić potrzeby działaczy, czy raczej zdobywać sympatię wyborców. Ta ostatnia oznacza bowiem utrzymanie się przy władzy. Przy tym wódz wie, że ludzie tworzący partyjny aparat nie mają dokąd odejść, a bez niego są bezradni jak dzieci. Nie jest to takie trudne, żeby chwycić ich za gardło i podręczyć trochę na oczach ludu, spełniając marzenia nie tylko Abelarda Gizy.

„Vox populi, vox dei” („Głos ludu, głos Boga”) – zauważył Kaczyński, ogłaszając swą decyzję o tym, że politycy będą musieli zacisnąć pasa. Co powinno zostać odebrane, jako wyjątkowo daleko idąca groźba. Przed wojną trzykrotny premier Walery Sławek, podobnie jak wielu innych piłsudczyków, wzorem Marszałka służył ojczyźnie bez oglądania się na materialne korzyści. Niczego wartościowego się nie dorabiając. Wynosząc się z pałacu prezydium ministrów, spakował do jednej posiadanej przez siebie walizki trochę bielizny, komplet dział Piłsudskiego i jego fotografie – zapisał o nim Stanisław Cat-Mackiewicz. Można? Można!

W takiej sytuacji przywódcom partii opozycyjnych nie pozostaje nic innego, tylko podjąć licytację. Być może w przyszłości szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk uzna swój obecny etap życia za wyjątkowo szczęśliwy. Wprawdzie, jak skarżył się na antenie Radia Zet, musiał sprzedać samochód i wziąć kredyt, żeby oddać 30 tys. zł premii, lecz przecież nadal pensji mu nie obcięto. Dzięki temu, marzący od odbiciu władzy Grzegorz Schetyna ma nadal sporem pole manewru. Jest z czego w przyszłości ciąć!

Przy czym Kaczyński może odpowiedzieć tym samym, a Paweł Kukiz licytować jeszcze niżej. Partia Razem już chce uzależnić uposażenie posłów od wysokości pensji minimalnej płacąc im jej trzykrotność, czyli 6300 zł brutto. Co oznaczałoby kolejną obniżkę poselskich diet o jakieś 1600 zł brutto. PSL może dojść do słusznego wniosku, iż chłopscy polityce dadzą radę sami wyżywić się po wsiach. Jednak i tak wszystkich ma szansę przebić Ryszard Petru i jego plan. Skoro od dwóch lat dopłaca do bycia politykiem z własnej kieszeni, to czemu inni nie mieliby tego robić? Na koniec zawsze można założyć nową partię, a starej pozostawić w spadku długi. Tej rozgrywce liderów działacze wszystkich partii mogą jedynie się przyglądać oczami rosnącymi z przerażenia. Choć gdy trochę ochłoną naturalnym ich zachowaniem stanie się szukanie sposobów, jak łupić zwykłych obywateli poza oficjalnym systemem wynagrodzeń, żeby sobie nieco dorobić. Bo przecież to wyborcy są wszystkiemu winni.