Kim chciał pan zostać w dzieciństwie?

To zależy, na którym etapie mojego dzieciństwa. Najpierw chciałem zostać strażakiem, później archeologiem. Zakochałem się w historii, jeździłem na olimpiady. I tak jakoś tkwiło we mnie to marzenie o odkrywaniu, o tym, że będę poznawał nowe kultury, cywilizacje. Nigdy nie myślałem o tym, że kiedyś zostanę politykiem. Chciałem studiować italianistykę, bo fascynują mnie języki. W ostatnim momencie zdecydowałem jednak, że Włochami mogę się interesować, niekoniecznie studiując na UW. Kiedy moi koledzy grali w piłkę, ja czytałem gazety, interesowałem się życiem publicznym i pewnie dlatego ostatecznie zdecydowałem się na studiowanie politologii.

Reklama

Mam przez to rozumieć, że stronił pan od podwórkowych zabaw?

Jak wszystkie dzieciaki grałem w klasy, bawiłem się z kolegami i koleżankami w ciuciubabkę, chowanego, wojny podwórkowe. Od małego zawsze chciałem być liderem, przywódcą zabaw, czy jakiegoś buntu. Zawsze stałem na czele i czasem płaciłem za to wysoką cenę.

Reklama

Na przykład?

W ósmej klasie podstawówki zbuntowaliśmy się przeciwko jednej nauczycielce i zdecydowaliśmy, że jej wygarniemy, co o niej sądzimy. Za to, że byłem na czele rebelii zostałem wyrzucony ze szkoły. Potem w szkole średniej wzniecałem demonstracje, bunty. Dzisiaj nadal jest tak, że idę pod prąd w tym swoim życiu. Ale w dzieciństwie tak jak inne dzieci bawiłem się w różne podwórkowe zabawy. Nie byłem odludkiem.

Reklama

A planszówki pan lubił?

Owszem. Nie było ich tak wiele jak teraz, bo wychowywałem się w PRL-u. Chińczyk, czy Eurobusiness to były planszówki z mojego dzieciństwa.

Stąd pomysł, aby pana książka "Włącz Demokrację" nawiązywała do planszówek?

Chciałem w ten sposób zachęcić młodych ludzi. Pokazać im, że przygoda z demokracją może być fascynująca i możemy ją tak zbudować tak, jak będziemy chcieli, a jeśli popełnimy błędy, zapłacimy za nie wysoką cenę.

Dlaczego właśnie książka o demokracji, a nie biografia, czy wywiad-rzeka?

Powód jest prosty. Mam wrażenie, że zbyt rzadko zastanawiamy się, w jakim państwie chcemy żyć, na jakich fundamentach, wartościach, z kim je budować. Szczególnie dziś, kiedy spora część społeczeństwa czuje, że to nie jest ich kraj, że coś jest niszczone, dewaluowane. Może tę książkę powinienem dedykować politykom z ulicy Wiejskiej. Może to oni pierwsi powinni zagrać w tę demokrację, żeby zobaczyli, czym skutkuje zejście z drogi demokracji, że jak nie ona to autorytaryzm i rządy nie do końca takie, z których wszyscy będziemy zadowoleni.

Tego według pana politycy nie wiedzą?

Nawet jak wiedzą, to trzeba im to przypominać. Nikt nie wymyślił lepszego systemu. Tak długo jak żyjemy w państwie, w którym obowiązuje obecna konstytucja, tak długo powinni jej przestrzegać.

Gdyby miał pan dokończyć zdanie "Demokracja dla mnie to…"

Chęć maksymalizowania szczęścia dla wszystkich, żeby każdy był szczęśliwy i minimalizowanie zła a maksymalizowanie dobra. Ja sam staram się budować fajne miasto, które chciałbym, aby było częścią fajnego państwa.

A pan czuje się szczęśliwy w Polsce?

Czuję, że trzeba przewietrzyć ten nasz kraj. Jest rok 2018, a wielu z nas nie czuje się tu szczęśliwymi. Wielu wyjeżdża przez duchotę mentalną. Piekło kobiet nadal trwa. A przecież możemy dokonywać lepszych wyborów politycznych, możemy w tę demokrację naprawdę lepiej zagrać, a ta gra niestety nie najlepiej nam wychodzi. Obawiam się, że zaraz ją totalnie przegramy.

Potrafi pan wymienić trzy rzeczy, które podobają się panu w rządach PiS?

Bardzo chwaliłem 500+. Uważam, że to program godnościowy, który poprawia życie wielu osobom. Podobał mi się plan Morawieckiego, w którym mówił o zrównoważonym rozwoju, wyrównywaniu szans małej i średniej wielkości miast. Temu kibicowałem. Podobało mi się, że Polska chce stawiać na myśl techniczną, że miała być "Luxtorpeda 2.0", nowoczesny statek Batory, że mieliśmy jeździć elektrycznymi samochodami, ale to wszystko nie działa.

O wszystkim mówi pan w czasie przeszłym.

Tak, bo tego wszystkiego niestety nie ma. Te marzenia, że można narzucić ambitną narrację spełzły na niczym. Podobało mi to, że Polska będzie prowadziła suwerenną politykę we Wspólnocie Europejskiej. Niestety tego nie robi. Polska wstaje z kolan, ale to jest takie machanie szabelką na oślep, które do niczego nie doprowadzi. Dziś UE nie potrzebuje wariatów, którzy machają szabelką w gumofilcach, tylko potrzebuje wizji, pomysłów, myślenia wspólnotowego - a tego dziś PiS nie daje.

A więc tak naprawdę tylko 500+ uważa pan za sukces?

Tak. Rząd PiS niestety więcej rzeczy niszczy niż realizuje. Przez dwa lata ich rządów można było zrobić dużo więcej. Inne kraje pokazują, że można robić lepiej, równościowo i wolnościowo. W 2018 roku pomysł, że katecheta będzie wychowawcą w szkole, a kobieta zostanie sprowadzona do roli inkubatora, to pomysły absurdalne. Państwo powinno stworzyć warunki i wspierać decyzje kobiet. Zarówno tych, które chcą mieć dzieci i poświęcić się ich wychowywaniu, jak i tych, które chcą poświęcić się karierze zawodowej. Wszyscy powinniśmy mieć wybór, jak to życie ułożyć, a nie będzie go za nas organizował stary kawaler, czyli Jarosław Kaczyński.

Dostał pan ostatnio jakąś nagrodę?

Ciągle dostaję. Ale pewnie chodzi pani o nagrodę pieniężną. Nie, takiej nie dostałem. Jako prezydent miasta nie dostałem też żadnej finansowej premii.

A na miejscu ministrów, co by pan zrobił?

PiS padł ofiarą swojego własnego populizmu. Mówił, że zrobi inaczej, że nie będzie nagród, bajońskich sum, które zarabiano za czasów PO, a sami zrobili z państwa bankomat, z którego za pomocą legitymacji partyjnej wyciągają pieniądze. Dają po 300 złotych na wyprawki uczniowskie, nie mają 500 złotych dla osób niepełnosprawnych, ale biorą 2,5 mln złotych ze spółek państwowych dla siebie. Wystarczy, że się należy do drużyny PiS i ma pani dostęp do nieograniczonej puli środków finansowych. Gdybym ja, jako prezydent miasta, robił takie rzeczy, szybko przestałbym być prezydentem. W Słupsku wszystkie zarobki urzędników są transparentne. Można je znaleźć na stronie internetowej i sprawdzić, ile zarabiamy.

Wracając do pytania. Co by pan zrobił na miejscu ministrów?

Oddałbym te pieniądze. Jeśli idą do wyborów z hasłami, że myślą o państwie a nie pieniądzach, to chyba nie ma innego wyjścia. Oddałbym je z powrotem do kasy, ale ja nie stoję przed tym dylematem, bo nie byłem pazerny na publiczne pieniądze i nie dostałem żadnej nagrody.

Ale zarabiać chyba pan lubi?

Lubię, ale jestem cholernie oszczędny. Połowę pensji odkładam. Nie jest dla mnie problemem to, że zarabiam najmniej spośród prezydentów polskich miast. Radzę sobie i chciałbym, żeby wszyscy mieli taki komfort jak ja.

Odkłada pan na przysłowiową czarną godzinę, kiedy pensje samorządowców zostaną obcięte?

Jak mi obetną, to też sobie poradzę. Do pierwszego mi starczy. Nigdy jednak nie mamiłem ludzi, że politycy nie powinni godnie zarabiać. Powinni i powinny to być pieniądze porównywalne do pieniędzy menadżerów w firmach. Budżet, jakim ja dysponuję, to ponad pół miliarda złotych. Zarządzam kilkoma spółkami, zatrudniam ponad 4 tys. osób a dostaję na rękę około 7 tys. złotych. To są super pieniądze, dla mnie wystarczy. Nie wnioskowałem i nie będę wnioskował o podwyższenie pensji. Ale znam wielu kolegów, jak chociażby Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, który jest wysokiej klasy menadżerem, który postawił to miasto na nogi, a przyjdzie mu zarabiać pieniądze porównywalne do średniej klasy handlarza, czy sprzedawcy. To nie jest fair, to jest dziadostwo i kompletna paranoja.

A jak pan nie oszczędza, to na co wydaje?

Podróże i książki. Byłem wydawcą, wydawałem książki i kocham się nimi otaczać. A co do podróży, byłem niedawno w Liechtensteinie - ale nie żeby zdeponować pieniądze za polskie dzieła sztuki (śmiech).

Za te podróże też się panu dostało.

Opowiadam teraz o swoich prywatnych wyjazdach, ale nie ukrywam, że podróżuję też służbowo. Nigdy nie załatwiłbym tego, co mi się udało, gdybym nie wyjeżdżał. Prawda jest taka, że wydaję na nie bardzo mało, bo zazwyczaj jeżdżę na koszt organizatorów. Przywożę z tych podróży bardzo dużo i codziennie spłacam 61 tys. zadłużenia miasta. Czterokrotnie więcej niż wydałem podczas tych czterech lat na podróże i delegacje.

Zgadza się pan ze słowami Anny Marii Anders, pełnomocnik premiera ds. dialogu i której wytknięto ponad 600 tys. złotych wydanych na loty samolotem, że jej praca nie polega na siedzeniu za biurkiem?

Ona wydała ponad 600 tys. złotych, a ja 17. Jest różnica. Prezydent ma taką pracę i zadanie żeby ściągać np. hotel sieciowy do danego miasta. Byłem w siedzibach IBM, czy Samsunga żeby zainwestowali w Słupsku i szkolili z kodowania nasze dzieci. Nie oszukujmy się, gdybym nie pojechał, to by w życiu do Słupska nie przyjechali. Ile miast średniej wielkości jest pani w stanie wymienić i wie, co, w którym z nich się dzieje? W Zamościu, w Kaliszu, w Chełmie? A o Słupsku, co chwila jest głośno. Ja mam zerowy budżet na promocję, nie mam rzecznika prasowego i tak naprawdę go nie potrzebuję, bo sam jestem najlepszym rzecznikiem tego miasta, kocham o nim opowiadać. Nie dam się, więc wciągnąć w populistyczną rozgrywkę, że nie powinienem wyjeżdżać. Oczywiście, że powinienem. Na Antarktydę pojadę i jak coś trzeba będzie z pingwinami załatwić, to zrobię to.

Kolejka chętnych do ślubu udzielonego przez Biedronia rośnie a może maleje?

Nie maleje. Do końca kadencji mam już zajęte wszystkie terminy. Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli otwierać urząd stanu cywilnego w nocy.

A co z drogami? Na przejazd przez Słupsk wiele osób narzeka.

Nie ma S6, ale to decyzja nie moja, ale rządu. Polski rząd się z budową ociąga. W planie Morawieckiego jesteśmy najbardziej izolowanym regionem w Polsce. Ja wspieram, popieram, będę pomagał i kibicował, ale tak jak mówię to inwestycja rządowa. Ostatnio rozmawiałem nawet na ten temat z najwyższymi urzędnikami w Brukseli, ale bez wsparcia rządu niewiele zdziałamy.

Jak w Słupsku wyglądała dekomunizacja ulic?

Muszę powiedzieć, że staram się budować miasto dla wszystkich i ze wszystkimi o tym rozmawiam. Gdy zostaliśmy zmuszeni do dekomunizacji ulic, usiedliśmy wszyscy razem do stołu. I radni PiS-u, i PO, samorządowcy. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak sprawić żebyśmy wyszli zadowoleni, a wszystkie ważne postaci zostały upamiętnione. Dzisiaj w Słupsku ma pani park im. Sendlerowej, rondo Jarugi-Nowackiej, ulicę Anny Walentynowicz. Różne postaci życia publicznego mogą razem w jednym mieście jak widać egzystować i być upamiętnione. Jednoczymy się ponad podziałami.

Ale Lecha Kaczyńskiego nie ma?

Nikt nie wyszedł z taką inicjatywą. Nie zamykam jednak drzwi do dyskusji. Lech Kaczyński był prezydentem RP, ale nie był to prezydent najwybitniejszy. Wprowadza się sztuczne pompowanie jego dorobku. Prezydentem jednak był i być może z tego względu powinniśmy pamiętać o nim, również w przestrzeniach publicznych.

A pomnik smoleński na Placu Piłsudskiego się panu podoba?

PiS wymusza na nas pamięć o katastrofie smoleńskiej. Bardziej widzimy tam schody z komiksu Papcia Chmiela, niż pomnik ofiar smoleńskich. To wina PiS-u niestety. Doszliśmy do sytuacji absurdalnej. Gdyby PiS potrafił rozsądnie to wszystko prowadzić, rozmawiać, to chciałbym iść pod ten pomnik, bo symbolizowałby moich zmarłych przyjaciół m.in. Izę Jarugę-Nowacką. Dla której co roku 10 kwietnia, podczas swojego biegowego treningu, staram się przebiec odrobinę więcej…

W jednym z wywiadów powiedział pan, że najpierw widzą w panu geja, potem człowieka i dopiero potem prezydenta. Coś się zmieniło?

Przeszliśmy przez ten dosyć długi wywiad i to pytanie pojawia się dopiero teraz, więc chyba się zmieniło. Jeszcze kilka lat temu ten strach przed gejami i lesbijkami był tak silny, że przysłaniał m.in. moje kompetencje. Musiałem pracować bardzo mocno, żeby nie myślano o mnie w ten sposób. Podobny mechanizm przechodzą kobiety, w których widzi się ciało, wygląd, a nie kompetencje. Dzisiaj ludzie dostrzegają we mnie dobrego gospodarza, polityka, który pokazuje, że polityka może być inna. To, że ludzie widzą w nas ludzi, a nie gejów, którzy będą niekompetentnymi politykami, czy samorządowcami, bardzo pomaga.

"Zapewniam, że póki my będziemy rządzić, żadnych małżeństw homoseksualnych nie będzie i będziemy sobie spokojnie czekać, aż kraje Unii Europejskiej otrzeźwieją. I będzie w Polsce wyspa wolności, w Polsce każdy będzie mógł mówić o różnych sprawach, tak jak sam uważa. W Europie można iść do więzienia za powiedzenie, że ze związków homoseksualnych nie ma dzieci, można mieć za to policję w domu. W Polsce tego nie będzie. Chyba, że dopuścicie do władzy +tamtych+". Obawia się pan tych słów wypowiedzianych przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego w Trzciance?

Boję się tego, że Jarosław Kaczyński będzie szukał kolejnych kozłów ofiarnych. Byli uchodźcy, byli Żydzi, za chwile będą geje, a potem przyjdą po kobiety a potem po kolejnych. I będzie za późno, aby ktoś stanął w naszej obronie. Dlatego też w naszym interesie jest solidarność, uczestniczenie w dyskusjach, protestach, manifestacjach. To dziś jest naprawdę bardzo potrzebne.

Co by pan mu powiedział?

Opanuj się, nie idź tą drogą. To jest bez sensu. Pracowałem z Jarosławem Kaczyńskim, gdy byłem parlamentarzystą. Wiem, że on nie ma zbyt wielu okazji, aby spotkać normalnych ludzi. Jest obstawiony gwardią ochroniarzy, którzy mu czapkują. Nie zna realnego życia. Chciałbym mu powiedzieć żeby się opanował, że nie może meblować Polski pod siebie, bo są też inni, którzy chcą żyć i się duszą w tym kraju. To nie jest fair. A on nie jest na tym świecie sam.

Wysłał mu pan swoją książkę. Była jakaś specjalna dedykacja?

Życzę prezesowi przede wszystkim, aby słuchał głosu Polek i Polaków i budował kraj dla wszystkich a nie tylko siebie i swoich popleczników.

Prezes podziękował?

Jeszcze nie, prawdopodobnie – o ile przeczytał moją książkę, dziwi się czym naprawdę jest demokracja, i że wbrew temu co sądzi, nie są nią rządy PiS.

Do pracy wciąż pan przychodzi z psem?

Tak. Mamy mnóstwo zwierząt w ratuszu. Teraz myślimy bardzo poważnie o adopcji kotów. To ratusz neogotycki z mnóstwem zakamarków, w których koty z pewnością świetnie się odnajdą. Mamy długie tradycje łączenia zakamarków z kotami i czarownicami. Kiedyś te ostatnie paliliśmy na stosie, dzisiaj je rehabilitujemy. Paliliśmy, bo nie mogliśmy znieść, że były kobietami mądrzejszymi od niektórych mężczyzn. W niektórych kręgach i współcześnie to jest nie do zniesienia.