Co dziennikarz, który do tej pory pojawiał się na srebrnym ekranie będzie robił w sieci?

Czasy się zmieniły. Takie jest zrządzenie losu, że przeniosłem się właśnie do sieci i realizuję w niej autorskie programy i projekty. W sieci, a dokładnie na YouTubie. To jest bardzo ciekawe rozwiązanie, które 10 lat temu pewnie nie wchodziłoby w grę. To z jednej strony okazja, szansa i przygoda, z drugiej – wyzwanie.

Reklama

I w telewizji, i w sieci posługuje się pan takim samym warsztatem?

Powiedziałbym, że istnieją pewne podobieństwa, a największa różnica polega na języku. Muszę nauczyć się mówić bardziej od siebie, zwracać się bezpośrednio do widza.

A telewizji Panu już nie brakuje?

Reklama

Nie ma co ukrywać, że czuję, że to tam jest moje miejsce i to tam w dużym stopniu są moi widzowie, czyli ci, do których zwracałem się przez te 25 lat mojej kariery. Doświadczam tego jeżdżąc po Polsce. Podchodzą, pytają, gdzie jestem, co teraz robię, gdzie mnie można obejrzeć.

Tęsknią za panem.

Reklama

To pani powiedziała, ale ja to słyszę (śmiech).

Tyle, że sieci już pan próbował. Dlaczego ta przygoda z telewizją WP skończyła się - jak to pan ujął - "szybciej niż zakładałem"?

Do końca sam tego nie wiem. Wszystko wskazywało na to, że będzie to projekt na wiele lat, a jednak tak się nie stało. W pewnym momencie okazało się, że nie ma takich możliwości. Nie mnie to jednak analizować. Może należałoby spytać osoby, które tworzyły tę telewizję.

To skoro cytujemy, to mam dla pana małą zagadkę. Czyje to słowa: "Janowski skończy jak Torbicka czy Orłoś?"

Znam odpowiedź (śmiech). Ich autorem jest prezes TVP Jacek Kurski. Z moimi współpracownikami zrobiliśmy nawet hashtag #skończyćjakOrłoś. Umieściłem na Facebooku zdjęcie, na którym jestem w fajnym miejscu, z kolorowym drinkiem, z podpisem: "Robert nie pękaj. Poza TVP też jest życie. Będzie dobrze". Hashtag i zdjęcie miały nawet swój moment w sieci.

Trwa ładowanie wpisu

A co pan sądzi o tej wypowiedzi?

Po pierwsze, na szczęście nie jest tak, że – cytując klasyka – "ciemny lud to kupi". A po drugie, to oczywiście irytujące usłyszeć tego typu słowa, zwłaszcza, gdy ktoś odnosi je nie tyle do mnie, co do Grażyny Torbickiej, która jest legendą TVP i w ogóle telewizji w Polsce. Bardzo niestosowna wypowiedź, bo to, co prezes Kurski zrobił z informacją i publicystyką w TVP to skandal. Mam nadzieję, że będzie to kiedyś odpowiednio ocenione.

A wracając do tych słów: to jak pan skończył?

Kontynuuję swoją medialną przygodę. Przede mną dużo nowych wyzwań, zadań i formatów. Poza tym wierzę, że zmiana każdemu się przydaje.

Tych propozycji jest dużo?

Kiedy stwierdziłem, że nie mogę pozostać tam, gdzie jestem, czyli w programie informacyjnym TVP, jakim był "Teleexpress", bo to zagraża mojemu wizerunkowi, uczciwości i wiarygodności, to wychyliłem głowę i rozejrzałem się po rynku. Okazało się, że są inne możliwości. Nawet więcej niż jedna. I skorzystałem. Nie było to proste, ale okazało się możliwe.

Czego się pan obawiał po odejściu z TVP?

Utraty kontaktu z widzami. Dla mnie to była największa wartość podczas pracy w TVP. Miałem nadzieję, że to się utrzyma, nawet wtedy, gdy przejdę do innej stacji. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ten rynek jest trudny, jak ciężko jest osiągnąć taką skalę dotarcia do widzów.

A zerka pan czasem na programy w TVP?

Zerknąłem kilka razy, ale po co się denerwować... Prawie nie oglądam Telewizji Publicznej i w ogóle telewizji. Ostatnio zerkałem na mundial, ale newsy przestały mnie interesować. Są jałowe, nic nie wnoszą do mojego życia. Poza tym infekowanie się złymi informacjami z tej, czy innej strony przestało mnie interesować. Może to się wiąże z odejściem z programu informacyjnego – przez te wszystkie lata chcąc, nie chcąc przyjmowałem do siebie całą masę złych informacji. W pewnym momencie stwierdziłem, że to nie ma sensu. Zadałem sobie pytanie, co wynika dobrego dla mnie z tego, że dowiem się, że w miejscowości "iks" doszło do tragedii, w której zginęła cała rodzina. Poza tym, że będę się tym przejmował. Dlatego też przestałem śledzić newsy, a programu, który prowadziłem, nie obejrzałem ani razu, od kiedy odszedłem.

Dlaczego?

To jest trochę, jak z sytuacją, gdy ktoś sprzedaje mieszkanie, w którym mieszkał przez lata. Omija potem ulicę, przy której stoi jego blok lub dom. Żeby nie zerkać, nie patrzeć, nie myśleć, że to już nie jest jego.

Kilka razy obejrzałem "Wiadomości" i to, co w nich zobaczyłem było szokujące. Nie potrafię spokojnie patrzeć na takie manipulowanie widzami. Po roku 1989 nie było w TVP, takiej manipulacji, z jaką mamy do czynienia obecnie. Owszem, zawsze było więcej jednej albo drugiej strony sceny politycznej, ale teraz programy informacyjne służą tylko jedne stronie. Przypomina mi to propagandę z okresu PRL.

Zadziwia pana postawa niektórych koleżanek i kolegów, którzy tam zostali?

Mogę się dziwić albo zastanawiać, jak sobie z tym radzą, ale daleki jestem od oceniania ludzi. Każdy ma swoją sytuację prywatną. Nie każdego stać na to, by odejść. Pozostaje jedynie pytanie o granice uczciwości i etyki dziennikarskiej. Granicy, poza którą nie możemy już przejść.
Mam chyba bardziej pretensje do ludzi, którzy stawiają ich przed tymi wyborami, nieuczciwymi wobec nich i widzów.

Pan też słyszał na swój temat krytyczne uwagi?

One pojawiają się zawsze. Staram się nimi nie przejmować, uodparniać na tzw. hejt, bo nic z niego nie wynika, a po drugie pochodzi często z fałszywych kont, od tzw. trolli internetowych, co można łatwo sprawdzić. Cóż, nigdy się nie da zadowolić wszystkich, zawsze coś komuś nie będzie odpowiadać. Poza tym hejtem internetowym, w rzeczywistości słyszę wiele miłych, wspierających mnie słów.

Trwa ładowanie wpisu

To, na czym będzie polegała pana nowa internetowa działalność?

Nowy projekt to kanał na YouTube, który jak to się mówi "został odpalony" niedawno. Premiera drugiego odcinka odbyła się 24 września. Założenie jest takie, że będę się w nim dzielił doświadczeniami z pracy w telewizji, z wywiadów z ciekawymi osobowościami, które się udały, które mroziły krew w żyłach albo też były lekko absurdalne. Będę zapraszał gości, którzy robią ciekawe rzeczy na YouTubie i nie tylko. Pojawi się również kącik poradnikowy dotyczący wystąpień publicznych, czyli takie know how – "skorzystaj na tym, co będę mówił".

Szkolenia z wystąpień publicznych to taki Pana "plan B" na życie?

To ważna część mojej zawodowej działalności, podobnie jak kontakty ze światem biznesu czy prowadzenie eventów i koncertów. Z czasem włączyłem się również w działalność proekologiczną. Prowadzę też firmę, która rozwija działalność producencką. Ale podchodzę do tego, co osiągnęłam w życiu z dystansem. W telewizji pracowałem 25 lat, zawędrowałem na sam szczyt. I nie muszę już za wszelką cenę angażować się w projekty jakiejś stacji telewizyjnej tylko po to, żeby być na wizji. Przez 25 lat zrobiłem swoje i jestem wciąż obecny w świadomości widzów. Mało tego, wiele osób myśli, że ja wciąż prowadzę Teleexpress. Już nawet przestałem to prostować!:)

Wracając do nowej działalności. Prowadzi ją pan razem z żoną. Nie obawia się pan, że to się może skończyć rozwodem?

Nie (śmiech). Z żoną pracuje mi się bardzo dobrze. Uzupełniamy się, ja zajmuję się merytoryką, a żona czuwa nad tym, żeby produkcyjnie wszystko się udało. Tej pracy jest bardzo dużo.

Wspomniał pan, że w programie opowiada o udanych lub mniej udanych wywiadach. Może pan nam opowiedzieć o jakimś?

W jednym z odcinków opowiadam o wywiadzie z Pamelą Anderson, która w 1996 roku promowała w Los Angeles film "Żyleta". To było już wtedy, kiedy widzowie znali ją z serialu "Słoneczny Patrol". Tej rozmowy jednak nie zrobiłem, bo gdy pojechałem na miejsce, okazało się, że ktoś nie wpisał mnie na listę akredytowanych dziennikarzy. Drugi wywiad to ten z Jimem Jarmuschem. To była świetna, długa rozmowa, z której pozostał tylko dźwięk. Okazało się, że obraz po prostu się nie nagrał. Trzeci wywiad to rozmowa z zespołem Spice Girls. Panie kompletnie mnie. Pokazywały, że nie interesuje ich rozmowa ze mną. Może były zmęczone, może miały zły dzień. Wysyłały sms-y, robiły manicure, pedicure, jedna coś tam odpowiadała na moje pytania. Skręciliśmy tę rozmowę, a potem musieliśmy nieźle się nagłowić, żeby z tych minusów zrobić walor. Takie są uroki telewizji.