Daniel Edwards to ten rzeźbiarz, który ma w swoim dorobku między innymi brązową kupkę dziecka Toma Cruise’a i Katie Holmes (taka jest w każdym razie interpretacja samego artysty), uciętą głowę legendarnego bejsbolisty Reda Williamsa i akt Britney Spears w klasycznej pozycji porodowej. Niedawno w Muzeum Seksu na Manhattanie odsłonięto jego najnowszą pracę: popiersie Hillary Clinton. Utrzymana w heroicznym, XIX-wiecznym stylu, który można podziwiać w wielu miejskich ratuszach, rzeźba ukazuje panią senator z pięknie utoczoną długą szyją i poważną miną nad dwiema idealnie okrągłymi, młodymi, w znacznym stopniu odsłoniętymi piersiami.

Reklama

"Zainspirowała mnie wypowiedź Sharon Stone" - wyjaśnił mi Edwards. Stone, która zasłynęła z obnażania innej części swojej anatomii, wyraziła bowiem wątpliwość, czy Hillary Clinton może zostać prezydentem, ponieważ "kobieta powinna mieć za sobą fazę seksualną, zanim zdecyduje się kandydować. Hillary wciąż jest atrakcyjna seksualnie, a moim zdaniem ludzie tego nie zaakceptują. To budzi zbyt wielki lęk".

Edwards mówi, że chciał przedstawić Hillary Clinton jako prezydenta Stanów Zjednoczonych i dlatego stworzył rzeźbę typu pomnikowego. "Ale chciałem również ukazać ją jako kobietę i zrobiłem to w ten sposób, że powiększyłem jej dekolt". Kobiecość Hillary musi dopiero zostać ujawniona społeczeństwu? Co to o niej mówi? Istotniejsze jest jednak, co mówi o nas fakt, że pozwalamy sobie analizować najintymniejsze aspekty życia Hillary. Jej wygląd, jej przekonania polityczne, jej małżeństwo, a teraz również jej piersi - po 15 latach od momentu, gdy zaistniała w publicznej świadomości, cały kraj o tym rozmawia przy kawiarnianych stolikach. Ktoś obliczył, że jest 17 tys. stron internetowych, w tym wiele pornograficznych poświęconych Hillary Clinton.

Zaczęło się od ogólnonarodowych dyskusji o fryzurze pierwszej damy, ale ostatnio poszliśmy na całość: homo czy hetero, utajona konserwatystka czy wściekła liberałka, wyjąca wilczyca, czy cwana intrygantka? Żadnych zahamowań. John McCain został kiedyś nagrodzony śmiechem za taki oto dowcip: - Dlaczego Chelsea Clinton jest taka brzydka? Bo jej ojcem jest Janet Reno (była prokurator generalna USA - przyp. red.). Rzeczona Chelsea chodziła wtedy do średniej szkoły.

Reklama

W 2003 r. Amerykanie z radością wzięli udział w sondażu CNN, "USA Today" i Gallupa, który miał odpowiedzieć na pytanie, czy Hillary powinna wziąć rozwód. Wiosną 2006 r. "New York Times" posłużył się metodami dziennikarstwa śledczego dla ustalenia, ile razy w miesiącu w alkowie Clintonów wypełniane są powinności małżeńskie. Podany wynik miał wysoce hipotetyczny charakter, bo pracownicy biura Clintonów nie byli zbyt rozmowni. Do cholery z nimi!

Prawie każdy Amerykanin ma wyrobioną opinię na temat pani senator. Z sondaży wynika, że wszyscy albo ją lubią, albo nie, odsetek głosów "nie mam zdania" jest bliski zeru. "Tak wielkie zróżnicowanie emocji, jakie budzi Hillary, wynika z faktu, że ludzie nie potrafią jej jednoznacznie zaszufladkować" - mówi Nora Bredes z Susan B. Anthony Center for Women’s Leadership w Rochester. "Jest postępową feministką czy zwolenniczką ostrożności i umiaru? Takich dychotomii można podać całe mnóstwo".

Przyjrzyjmy się zatem, jakie wizerunki Hillary Clinton funkcjonują w amerykańskiej świadomości społecznej.

Reklama

Druga Martha Stewart

Dla tych, którzy ją tak postrzegają, Hillary jest "jędzą" (matka Newta Gingricha) albo "genetyczną kłamczynią" (William Safire). Chorobliwie ambitna i małostkowa, co objawiło się między innymi tym, że z irytacją odmówiła uznania zasług osób piszących za nią teksty. Zwolennicy takiego obrazu chętnie uwierzyli w zarzuty pastora Jerry’ego Falwella, że sypiała z Vincem Fosterem, a potem go zabiła i kazała zostawić nad Potomakiem zawiniętego w dywan.

Druga Tammy Wynette

Skojarzenie z piosenkarką country pojawiło się podczas programu telewizyjnego "60 Minutes" w 1992 r. Pytana o zdrady małżeńskie swego męża, Hillary powiedziała: "Bronię go nie dlatego, że jestem jakąś bezradną kobietką, która będzie zawsze stała u boku swego męża, jak Tammy Wynette". - I w następnym zdaniu: "Siedzę tutaj dlatego, że go kocham". Sama Hillary częściowo odżegnała się zatem od Tammy (która śpiewała: "I mów mu, że go kochasz, dalej kochaj go ze wszystkich sił"), ale w pewnym okresie takie porównanie rzeczywiście się nasuwało. Pierwsza dama stała u boku Billa z grzeczną fryzurą matrony i uśmiechała się promiennie, chociaż w całym kraju huczało od plotek o seksualnych ekscesach prezydenta.

Druga Eleanor Roosevelt

Ta Hillary pojawiła się po raz pierwszy jako świeżo upieczona absolwentka prawa. Podczas ceremonii rozdania dyplomów wygłosiła tak płomiennie feministyczną przemowę, że trafiła na łamy czasopisma "Life". Ruth Adams, rektor college’u Wellesleys, tak się wściekła, że kiedy zobaczyła Hillary pływającą w basenie, poleciła ochroniarzowi, żeby zabrał jej ubranie, co miało ją upokorzyć. Ta Hillary umiała wykombinować, jak należy pełnić funkcję pierwszej damy, żeby kilka razy z rzędu zdobyć tytuł "Najbardziej Podziwianej Kobiety w Ameryce". Ta Hillary miała jeden gabinet we wschodnim skrzydle, zajmujący się problemami savoir vivre’u, takimi jak sposób układania serwetek, i drugi w zachodnim skrzydle, umożliwiający jej milczące uczestnictwo w najważniejszych wydarzeniach politycznych.

Druga Lisa Simpson (ta z Simpsonów)

Ostatnio często widzimy tę solidną i pracowitą Hillary, która potrafi podać ceny mleka mieszkańcom stanu Nowy Jork. Ta Hillary dostała same piątki na maturze, ze świetnym wynikiem skończyła prawo, w 1993 r. usiłowała zreformować system ochrony zdrowia, a w 2000 r. 26 razy odwiedziła Buffalo i zaskarbiła sobie poparcie wyborcze jego mieszkańców.

Druga lady Makbet

W ciemnych okularach na nosie knuje jakby tu przejąć władzę nad całym światem. Bezwzględna, intrygantka, wyrachowana, zimna jak lód, manipulatorka. Ta Hillary wymyśliła sobie tekst: "Miałam kłopoty z oddychaniem", który rzekomo miał oddawać jej stan emocjonalny po wybuchu skandalu z Monicą Lewinsky. Ta Hillary tak bardzo zaszła za skórę jednemu z rywali w wyścigu do senatu, że oskarżył ją o to, iż "wysłała nad mój dom helikoptery, żeby robiły mi zdjęcia". Ta Hillary wyrzeknie się zasad dla doraźnych korzyści politycznych i w razie potrzeby wystawi do wiatru swoich najbliższych przyjaciół. Ta Hillary kilka godzin po poznaniu prawdy na temat Moniki siedzi w solarium i zastanawia się, czy pomóc doradcom Billa w napisaniu jego nieszczerej spowiedzi. Ci, którzy tak ją widzą, nie muszą się uciekać do takich archetypów jak Medea czy Evita. Wystarczy, że powiedzą: Hillary.

****

A najciekawsze jest to, że wszystkie te skojarzenia funkcjonują ponad podziałami politycznymi. Słowa, których można się spodziewać z ust jej prawicowych krytyków - niegodna zaufania dwulicowa oportunistka i intrygantka, która z zimną krwią dąży do realizacji swoich ukrytych celów - padają także od innych kobiet-polityków, feministek i ludzi lewicy. To dosyć naturalne, że felietonistka "Wall Street Journal" Peggy Noonan nazywa ją "cynicznym lewicowym politycznym macherem", który traktuje "nasz kraj jako pole do realizacji swoich ambicji", ale możemy także przeczytać, jak Susan Sarandon skarży się, że "Ameryka potrzebuje ludzi autentycznie pragnących służyć swemu krajowi, a nie takich, którzy po prostu chcą zostać wybrani". Z podobnymi zarzutami spotykają się też inne kobiety, które dotarły na szczyty władzy, na przykład panie senator Olympia Snowe i Mary Landrieu, lecz Hillary Clinton budzi znacznie bardziej skrajne emocje. Dlaczego? Bo w większym stopniu niż jakakolwiek inna osoba publiczna Hillary zmusza nas do przyznania, że droga amerykańskich kobiet do władzy nie jest usłana różami.

"Problemy zaczęły się wtedy, kiedy Hillary naruszyła obowiązujące stereotypy życia rodzinnego" - mówi Betty Winfield, profesor University of Missouri, która od kampanii wyborczej w 1992 r. śledzi to, jak pani senator jest odbierana przez społeczeństwo. "Ludzie mieli głęboko zakorzeniony obraz tego, jak powinna się zachowywać pierwsza dama: wspierająca męża żona, która pozostaje w jego cieniu. Najlepiej, żeby zajmowała się działalnością charytatywną, na przykład walką z analfabetyzmem czy narkomanią wśród nieletnich. Ona jednak nie chciała być w cieniu i postanowiła zreformować służbę zdrowia. Dodatkowy czynnik jest taki, że kobiety, które zrobiły karierę <na plecach mężów>, są traktowane bardziej krytycznie niż te, które sukces zawdzięczają własnym dokonaniom" - mówi Betty Winfield.

Oczywiście Hillary miała na swoim koncie mnóstwo dokonań, zanim zamieszkała w Białym Domu. Wyłącznie dzięki własnemu talentowi i pracowitości została pierwszą kobietą-wspólnikiem w najstarszej i najbardziej renomowanej kancelarii prawnej w Arkansas. A mierzyła znacznie wyżej, musiało zatem być dla niej ogromnie frustrujące, kiedy trzeba było rzucić karierę i pojechać "za mężem" do Waszyngtonu. To z pewnością tłumaczy jej niezbyt przychylnie przyjęte skrzydlate słowa: "Głosując na mojego męża, dostajecie też mnie. To jest specjalny podwójny zestaw deluxe".

***

Rozmawiając na temat Hillary, zwłaszcza we własnym gronie, mężczyźni z reguły zaczynają nie od polityki, tylko od urody - i ich ocena zawsze jest surowa. Wychodzi na to, że zanim zaczniemy dyskutować o jej poglądach politycznych, najpierw musimy ją sprowadzić do roli zwykłej kobiety, na dodatek zdradzanej i niezbyt pociągającej. Senator John Spencer powiedział o niej w październiku, że jest brzydka, i że wydała miliony dolarów na operacje plastyczne (oficjalnie Spencer temu zaprzecza).

Dlaczego tak bardzo nas zajmuje życie intymne, wygląd, seksualizm, kobiecość Hillary? Istnieje wiele odpowiedzi na to pytanie i między innymi dlatego Ameryka nie potrafi przestać o niej rozmawiać. Hillary symbolizuje największą zmorę współczesnego mężczyzny: kobietę, która przedkłada karierę nad często wątpliwe rozkosze życia rodzinnego. A jeśli na dodatek jest bardziej znana i więcej zarabia...

Hillary zmierza na sam szczyt. I być może uda jej się powtórzyć numer George’a W. Busha: prześcignąć swojego poprzednika z rodziny pod względem osiągnięć i szacunku społecznego.

Lewicowe feministki do dziś nie potrafią wybaczyć Hillary, że odpuściła mężowi zdradę, że nie wystąpiła w obronie kobiecego rodu przed bezczelnością mężczyzn. Hillary zacisnęła zęby i wytrzymała, ale nikt jej za to nie podziwia. Według prawicy nie zrobiła tego w imię zasad ani dla córki Chelsea, lecz dla władzy.

Hillary jest jednak ikoną rewolucji feministycznej, która - inaczej niż integracja rasowa - dotyczyła naszego życia prywatnego. Jest być może ostatnią obecną w przestrzeni publicznej idealistką z tamtych czasów.

Swoją mowę dyplomową zakończyła odczytaniem wiersza, którego fragment odzwierciedla jej wizję polityczną: "A celem historii jest dostarczyć naczynie/Na wszystkie te mity i bzdury/Które nam się przypętały/I od których zostaniemy uwolnieni/Aby stworzyć nowy świat/Aby przekształcić przeszłość w teraźniejszość". W dawnych czasach ludzie tacy jak ona mawiali: "Mogę mieć wszystko".

Z całego serca w to wierzyła. I kto wie, może jeszcze w tym roku te słowa się spełnią.

p

Jack Hitt, publicysta amerykańskiego magazynu społecznego "Mother Jones"

[wyimki:]