BARBARA KASPRZYCKA: Palił pan kiedyś marihuanę?
PROF. MARCIN KRÓL:
Marihuany nie, ale brałem LSD.

I możemy to wydrukować?!
Niech będzie, że się przyznaję. Zdarzyło mi się to raz w życiu i więcej się nie zdarzy. Prawdę mówiąc, zostałem nabrany: pod koniec lat 70. w USA znajomi podrzucili mi ten specyfik ku własnej uciesze. Nie byłem świadomy, że go wziąłem, no ale awantury też im nie zrobiłem.

Reklama

Przyjemnie było?
Okropnie nieprzyjemnie. Miałem uczucie, jakby mi wyrwano ręce i nogi. Do tego dołączyło się działanie alkoholu i po powrocie do domu chyba bardzo krzyczałem. Na szczęście mieszkałem w osobnym domku, więc nikt nie słyszał. Potem uznałem, że alkohol mi wystarczy. Bo po co przeprowadzać takie ryzykowne eksperymenty? Więcej prób nie było.

Donald Tusk przyznał się do palenia marihuany. Podobno takie to były czasy w opozycji, że się „smażyło”. To prawda?
Tak, to prawda. Wśród moich znajomych wielu paliło. Ja nie miałem pociągu, bo po pierwsze paliłem papierosy, a po drugie – piłem wódkę. To mi wystarczało.

Reklama

Polityk powinien się do takich epizodów przyznawać?
Szczerze mówiąc, nie wiem, po cholerę premier to powiedział. Z punktu widzenia polityka to jest informacja zbędna: nic nam o nim nie mówi.

A może chciał uprzedzić cios?
To rozsądne wytłumaczenie. Jeżeli spodziewał się, że ktoś mu tę trawkę wyciągnie, to rzeczywiście sprawnie rozbroił bombę. Aczkolwiek nawet gdyby ona wybuchła – czy to byłoby coś niesamowitego? Uważam, że polityk powinien pięć razy bardziej uważać na swój język niż przeciętny człowiek. Ja mogę pani powiedzieć, że raz w życiu wziąłem LSD, ale ja nie zamierzam być posłem i kicham na stanowiska. Ale gdybym był posłem czy premierem, to uważałbym z takimi wyznaniami.

A może Donald Tusk wprowadza nowy trend na totalną szczerość w polityce?
On rzeczywiście taki jest, że lekko traktuje tego typu okoliczności, ale trochę jakby nie zdawał sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencje. Nie uniknie w polskich warunkach marudzenia.

Reklama

Marudzenia?
No oczywiście, wiadomo było, że odezwą się zaraz głosy maruderów: „że jak tak można, że ktoś taki jest premierem”, „że jak to działa na młodzież” itd.

No bo jak to działa na młodzież!
Przekonanie, że przykład premiera kogokolwiek zachęci do sięgnięcia po narkotyki, jest z gruntu fałszywe. Na młodzież trzeba oddziaływać innymi sposobami. W domu trzeba ją porządnie wychowywać, żeby nie robiła głupot. To, czy Donald Tusk popalał, czy nie – nie ma żadnego znaczenia. Ale nawet jeśli już się do tego przyznał, nie wierzę, by rozpoczął modę na totalną szczerość polityków. Tusk bardziej niż inni może sobie na takie wybryki pozwolić. Specjalnie pokazuje się często jako człowiek prywatny, grający w piłkę itp. To ma swój wdzięk, ale na dłuższą metę rodzi też zagrożenia.

Jakie?
W przypadku pana premiera pewnie mu się upiecze, ale gdyby to powiedział inny polityk, mógłby się narazić na poważny gniew Polaków katolików. Ale przecież w społeczeństwach katolickich i tak polityk może więcej niż w protestanckich. Przykładem niech będzie Gary Hart, którego kandydatura na prezydenta USA przepadła dwadzieścia lat temu, bo pojawiły się podejrzenia – jak się później okazało nieprawdziwe – że ma romans z sekretarką. Ale już w katolickiej kulturowo Francji nikomu specjalnie nie przeszkadzała świadomość, że Francois Mitterand ma jedną albo i więcej kochanek oraz nieślubne dzieci. W Europie politykom pozwala się na więcej, ale niekoniecznie muszą z tego korzystać.

Polska jeszcze nie miała wielkiej łóżkowej afery z ważnym politykiem w roli głównej. Doczekamy się jej?
Nie jestem pewien. Co zdumiewające, spraw łóżkowych nie wykorzystywał nawet komunistyczny Urząd Bezpieczeństwa. Kiedy w 1968 roku krótko siedziałem w więzieniu i wszystkich nas gnębili i na różne sposoby łamali, nigdy nie wyciągali nam – młodym – żadnych damsko-męskich kombinacji, które przecież się zdarzały. UB w ogóle tego nie wykorzystywało, jakby sami się wstydzili. Znam większość znanych opozycjonistów i nie słyszałem o przypadku, by peerelowskie służby wykorzystywały przeciwko nim taką wiedzę.

A wracając do premiera Tuska: czy wyznanie o paleniu trawki może mu zjednać sympatyków?
Tak. Moje dzieci, koledzy moich dzieci, wreszcie studenci – wszyscy bardzo byli rozbawieni tą sytuacją. Jeżeli Donald Tusk narobił sobie wrogów, to zapewne wśród ludzi, którzy i tak nigdy nie byli jego wyborcami. Ci, do których skierowany jest ten komunikat, czyli młodzież miejska, na pewno nie odwrócą się z tego powodu od premiera. Ale to było balansowanie na krawędzi. Takie niebezpieczne wyznania zawsze mogą nie wypalić i pognębić polityka, zwłaszcza w Polsce – kraju w większości marudnym obyczajowo. Polacy są często nie tylko zaściankowi, ale i hipokrytyczni. To, że sami palą czy piją, nie daje jeszcze politykom prawa, by palili, pili i o tym mówili.

Słowa premiera to też rodzaj rozgrzeszenia: skoro on palił, to dlaczego mi nie wolno?
To oczywiście głupi argument, bo co to ma do rzeczy, czy ktoś popalał trzydzieści lat temu, czy nie. Ale właśnie ze względu na taki sposób myślenia na miejscu polityków byłbym bardzo ostrożny, wyciągając swoje przygody z przeszłości.

O czym jeszcze Donald Tusk powinien milczeć?
O sobie. To dotyczy każdego polityka. Jest wielkie zdanie Monteskiusza, prawdziwe, choć po polsku brzmi kiepsko: w demokracji powinna nastąpić depersonalizacja władzy. Polityk nie powinien podkreślać cech swojej osobowości i barwnych epizodów przeszłości, bo to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Wszystko jedno, kim jest człowiek, który rządzi, ważne, żeby rządził dobrze.

*Prof. Marcin Król, filozof i historyk idei, publicysta. W 1978 r. założył i pełnił rolę redaktora naczelnego opozycyjnego, liberalnego pisma „Res Publica” (obecnie „Res Publica Nowa”), współpracownik „Tygodnika Powszechnego” oraz „Dziennika”, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, dziekan Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji