Do dania dziecku klapsa przyznał się premier, o tym, że mały klaps w pupę nie zaszkodzi, mówi pani prezydentowa. Chyba każdemu rodzicowi zdarzyło się w taki sposób dyscyplinować dziecko. Nawet jeśli to wyraz naszej bezsilności, to przecież mamy prawo do potknięć i niedoskonałości. Jako ludzie i jako rodzice.

Reklama

Kiedy mój syn miał trzy lata, dałam mu klapsa - chciał, żeby ciągle nosić go na rękach, a ja nie miałam już siły. Pamiętam też, że moim rodzicom zdarzyło się w taki sposób interweniować w stosunku do mnie. Czy w świetle proponowanego przez rząd całkowitego zakazu bicia dzieci są to przypadki przemocy, która powinna być ścigana przez prokuraturę?

Mam w stosunku do tego mieszane uczucia. Myślę, że nie jesteśmy dostatecznie wyedukowanym narodem, aby taki zakaz wprowadzać. Wiem, że funkcjonuje on w innych krajach, ale czy równie skutecznie byłby egzekwowany w Polsce? Chociaż za każdym razem, kiedy media donoszą o kolejnym przypadku katowania dziecka, obiecujemy sobie, że już nigdy więcej do tego nie dopuścimy, to niemal każdego dnia słyszymy o kolejnym pobitym maluchu.

Tylko czy nasze oburzenie stosowaniem przemocy wobec dzieci ma się przekładać na ściganie babci, która wymierzyła klapsa wnuczkowi, bo zachowywał się niegrzecznie podczas spaceru w parku? Czy zdenerwowani rodzice, którzy - jak nazywa to teraz premier "dają wyraz bezsilności wychowawczej" - mają się obawiać więzienia? Wyobrażam sobie nadgorliwość niektórych świadków scen wymierzania dziecku klapsa i doniesienia składane na policję w takiej sytuacji. A nie chciałabym, żeby policja była zasypywana skargami i interweniowała, kiedy nie jest to konieczne. Istnieje niebezpieczeństwo, że zgłoszeń będzie tak wiele, że policja zacznie je ignorować i nie zareaguje, kiedy naprawdę zagrożone będzie zdrowie czy nawet życie dziecka. Bo niezwykle ważne jest, żeby rzeczywistej przemocy wobec dzieci nie bagatelizować. Niedopuszczalne wydają mi się sytuacje, w których rodzic katujący dziecko może zachować prawo do jego wychowywania, albo po odbyciu wyroku wraca do domu i dalej bije. Bardzo podoba mi się propozycja Joanny Kluzik-Rostkowskiej, żeby monitorować losy bitych dzieci. Taki system pozwoliłby na zebranie w jednym miejscu wszelkich informacji, które teraz docierają do policji, ośrodków pomocy społecznej, szkół czy ośrodków zdrowia. W ten sposób mielibyśmy pewność, że skutecznie przeciwdziałamy przemocy wobec dzieci, a nie działamy po omacku.

Reklama

Myślę, że to nie brak odpowiedniego zapisu w ustawie prowadzi do stosowania przemocy wobec dzieci. Najczęściej winny jest brak empatii sąsiadów czy członków rodziny, którzy milczą zamiast stawiać pytania i reagować. To, że dopiero szpital, do którego trafia skatowane dziecko, powiadamia policję, to skandal. Nie wierzę, że nikt wcześniej o niczym nie wiedział. Nie wierzę, że nikt nie widział sińców na ciele małego Bartka. Po prostu nikt nie chciał ich zobaczyć. Przeraża mnie nie brak zapisów w prawie, ale społeczna znieczulica.

I dyskusja na ten temat nie może być okolicznościową rozmową z okazji Dnia Dziecka. To poważny problem i wymaga poważnej rozmowy. I to poza politycznymi podziałami. Ale nie wystarczy powiedzieć, że od dziś za klapsa można pójść do więzienia. Należy doprowadzić do tego, żeby dzieci były chronione nie przez zapis w ustawie, ale przez sprawnie działający system.