Sposób bycia, oględnie mówiąc, nonszalancki: potrafił zanurzyć brudny palec w cukiernicy i oblizywać go przy stole na oczach wszystkich, potrafił wyjść na miasto w dwóch różnych butach. Albo boso w kozakach w samym środku zimy. W czasach studenckich wiecznie głodny, sprawiający wrażenie, że nie ma się w co ubrać, gdzie wykąpać, co zjeść.

Reklama

Umysł: fenomenalny, wyjątkowo chłonny, niesamowicie oczytany, wielka inteligencja, pamięć fotograficzna.

Pozycja w czasach opozycji antykomunistycznej: wysoka, w środowisku krakowskim niekwestionowany autorytet dla młodych, drugi Kuroń, po prostu żywa legenda.

Pseudonimy, jakie przybierał na potrzeby SB: Ketman (najbardziej znany, w tym wcieleniu donosił na przyjaciół z roku, w tym Stanisława Pyjasa i Bronisława Wildsteina), poza tym Return, Zbyszek, Tomek. Pierwszy agent bezpieki, który publicznie w 2001 roku przyznał się do współpracy z SB (choć owa spowiedź pełna była kłamstw i drastycznie pomniejszała skalę jego donosicielstwa).

Reklama

Praca: aktualnie brak. Przed tygodniem, tuż przed emisją telewizyjnego dokumentu "Trzech kumpli”, zwolniony przez "Gazetę Wyborczą”.

Dobre sześć lat w domu

Może to kwestia wieku, może po prostu stracił na moment czujność. Faktem jest, że choć taki inteligentny i sprytny, dał sie złapać. Ukryta kamera uchwyciła, jak telefonicznie uzgadnia z redakcją tytuły, zarejestrowała jego wypowiedzi na temat Pyjasa i donosów na SB. Maleszka nie powinien był tego robić. Miał zakaz.

Reklama

Odkąd byli przyjaciele ujawnili jego współpracę z SB, miał zniknąć z życia publicznego i więcej do niego nie wracać.

Gdy w 2005 r. IPN zebrał całą jego twórczość i okazało się, że donosy na Pyjasa to tylko drobny fragment jego działalności, dawni koledzy poprosili go o wyjaśnienia. Odmówił: "Adam Michnik nie chce, bym publicznie zabierał głos".

Dlatego ostatnie sześć lat spędził w domu i stamtąd łączył się z gazetowym serwerem. Na domowy komputer ściągał artykuły, które wymagały redakcyjnych poprawek. A nazajutrz i tak jechał do pracy, by wydrukować wszystko na wielkich płachtach papieru. Jako człowiek starej daty wolał nanosić poprawki na papier i w ten sposób skracać tekst.

Przez sześć lat w redakcji bywał kilka razy w tygodniu. Czasem na krótko, czasem, gdy trafiał na ciekawą dyskusję, na dłużej. Teraz już wiemy, że nie dyskutował z wszystkimi. Piotr Stasiński, wicenaczelny "Gazety”, wyznał już w TVN 24: "Nie rozmawiałem z nim ani razu przez te sześć lat".

Nie wiadomo, z czego teraz będzie żył. Może z akcji Agory, jeśli jest ich posiadaczem?

Taśma na okularach

Mało prawdopodobne, by tych akcji nie miał. Co prawda nie załapał się do pierwszej puli, kiedy akcje rozprowadzono wśród założycieli i osób szczególnie zasłużonych. Ale na kolejne pakiety miał już bardzo duże szanse. Mógł dostać akcje pracownicze albo akcje rozdawane w ramach premii z programu motywującego dla osób wyróżniających się w dzienniku.

Wyróżniał się z całą pewnością, bo - tu wszyscy są zgodni - był doskonałym redaktorem. Jeśli poprawiał tekst, to tylko na lepszy. Jeśli skracał, to tak, że autor nawet tego nie spostrzegł. Był, mówią dziennikarze, zausznikiem Adama Michnika, trochę szarą eminencją, choć akurat szarych eminencji w tym tytule było zawsze sporo. Nie grał pierwszych skrzypiec, trudno zresztą je grać w takim towarzystwie (Michnik, Łuczywo, Pacewicz), ale w drugim szeregu stał na pewno.

W każdym razie dbał, by go zauważono. "Śmiał się głośno, mówił głośno. Zawsze było go bardzo dużo, jakby chciał, by wszyscy zwrócili na niego uwagę" - wspomina jeden z dziennikarzy.

W sumie nie bardzo musiał się o to starać, bo i tak rzucał się w oczy. Jeszcze w czasach rządu Suchockiej, gdy był wicenaczelnym "Gazety Krakowskiej” i często widywano go w kancelarii premiera albo na sejmowych korytarzach, zwracał na siebie uwagę wyjątkową, może nawet ostentacyjną nieporadnością. Pojawiał się w grubych okularach sklejonych taśmą i sprawiał wrażenie, że sam nie jest w stanie trafić do drzwi. Zdarzało się, że z ogromnej torby, która rozmiarami przypominała torbę hydraulika albo listonosza, niechcący wysypywał na podłogę stosy gazet, grube pliki wydruków, własnych i cudzych tekstów. A przechodnie chcąc nie chcąc schylali się, by mu te papiery pomóc zbierać. Zachowywał się tak, jakby nie był w stanie przeżyć bez pomocy innych jednego dnia.

Dlatego szok był podwójny - taka sierota, niesamowita fajtłapa okazała się jednocześnie nad wyraz inteligentnym graczem, który wszystkich potwornie oszukał.

W trosce o BHP

Jego przypadek historycy z IPN zaliczyli do agentury ofensywnej. To oznacza, że donosiciel nie tylko odpowiada na pytania, zeznaje wtedy, kiedy musi, i mówi jedynie to, o co pytają. Agent ofensywny robi więcej niż od niego chcą, wykazuje się nadzwyczajną gorliwością, sam wymyśla i wykonuje zadania, by pomóc SB.

Agentura ofensywna nie zamyka się w jednym tylko wątku. Realizuje się na wielu frontach, jest pożyteczna w wielu esbeckich operacjach. Dlatego Maleszka najpierw nazwa się Ketman. Po śmierci Pyjasa przybiera pseudonim Return. Poza tym przez całe lata 80. jest jeszcze Zbyszkiem i Tomkiem.

I równocześnie ważną postacią krakowskiej opozycji - teraz już wiemy, że w pewnym sensie wykreowaną przez bezpiekę. W zestawieniu osób, u których najczęściej przeprowadzano rewizje i przesłuchania w latach 1977 - 1980, Maleszka zajmuje pierwsze miejsce (wspólnie z TW Moniką, czyli podziemnym wydawcą Henrykiem Karkoszą). Tak wysoka lokata nikogo teraz nie dziwi. "Przez fikcyjne rewizje SB wzmacniała pozycję swych agentów w inwigilowanych środowiskach" - tłumaczy Ewa Zając z krakowskiego IPN, która podliczyła owe esbeckie "szykany”.

Można dziś podejrzewać, że to nie jedyny sposób maskowania Maleszki (on sam w rozmowach z esbekami sporo uwagi poświęca, jak to określa, bhp). W stanie wojennym jest internowany, ale podpisuje lojalkę i wychodzi. Potem z niezrozumiałych względów pisze pismo, by lojalkę jednak wycofać. Wkrótce znowu trafia do internatu. Ewa Zając: "Bardzo możliwe, że internowanie miało Maleszkę uwiarygodniać. Poza tym z punktu widzenia SB było to doskonałe miejsce do nawiązania nowych kontaktów".

Z kim śpią, kogo nie lubią

O takim donosicielu, jak wynika z pracy Ewy Zając i Henryka Głębockiego wydanej przez IPN w tomie "Aparat represji w Polsce Ludowej”, esbecy mogli tylko marzyć. Maleszka kręcił się między różnymi środowiskami, od czasu śmierci Pyjasa był w Krakowie legendą. Wszędzie bywał i wszędzie go zapraszano.

Rozpracowywał nie tylko środowisko studentów polonistyki (przed śmiercią Pyjasa i po jego śmierci), pomagał konfiskować opozycyjne gazety, likwidować podziemne drukarnie, rozbijać spotkania Studenckiego Komitetu Solidarności, w którym był jedną z najważniejszych postaci.

Doradzał więc, jak skompromitować swoich przyjaciół, by odebrać im wiarygodność. Informował z kim śpią, jak często piją, kogo nie lubią. Pisał: "Ponadto należy organizować akcje przeciwko poszczególnym ludziom z SKS. Są niektóre osoby, w stosunku do których można wykorzystać kontakt z przestępcami, alkoholizmem czy narkomanią, tak jak to jest np. w przypadku Wildsteina. Jeżeli nawet w chwili obecnej nie ma danych świadczących o takim prowadzeniu się jak Wildstein, to można je zaaranżować”.

Pracę w piśmie małopolskiej "S” wykorzystywał do dyskredytowania osób, które przeszkadzały SB. Atakował je w artykułach, a potem skrupulatnie się z tego przed SB rozliczał.

SB przepisywała całe zdania

Informował, u kogo warto przeprowadzać rewizję i ostrzegał, gdzie esbeckie łowy nie będą szczególnie owocne. W donosach zdradzał najtajniejsze szczegóły tajnych ustaleń opozycji: "W trakcie ostatniego spotkania w Warszawie Kuroń przekazał mi następujące informacje dla Sonika. Śledztwo w tej bardzo tajnej sprawie należy przerwać, bo bezpieka może się zorientować i uniemożliwić nam wszystko”.

Pisał charakterystyki konkretnych działaczy - latem 1981 r. szczegółowo przedstawił SB jednego z nich. Na tej podstawie kilka tygodni później bezpieka rozrzuciła na krakowskiej uczelni anonimowe ulotki mające skompromitować tę postać. Były tam całe fragmenty zdań przepisane z opracowania Maleszki.

Pisał donosy na pracowników Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego "Solidarności” - prezentował wszystkich, nazwisko po nazwisku, w alfabetycznej kolejności.

Radził, jak wzmocnić legalne studenckie organizacje i osłabić struktury Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Donosił na twórców pisma "Arka”, które sam współtworzył. Na warszawskich działaczy KOR, do których często jeździł. Na przyjaciół z Paryża, u których mieszkał. Na znajomych, którzy wydawali paryski "Kontakt”, w którym sam drukował. Pomagał rozpracować środowiska związane z ruchem Wolność i Pokój. Dostarczał informacji na temat kurierów, którzy mieli nawiązać kontakty z opozycją w kraju.

Praca i mieszkanie w bloku

Dla esbeków był po prostu diamentem. Nie tylko donosił i uczestniczył w operacjach SB, ale z własnej inicjatywy analizował dla bezpieki strategię opozycyjnych ugrupowań. Radził, jak ją osłabiać i niszczyć. Historycy IPN nazwali to autorskim programem zwalczania opozycji w PRL.

Jego raporty były najwyższej jakości, więc najpierw szły do centrali MSW, a dopiero potem kopie rozsyłano lokalnym organom bezpieki. Maleszkę prowadzili najlepsi krakowscy funkcjonariusze SB. Esbecja dała mu pracę (w Bibliotece Jagiellońskiej), a potem mieszkanie w bloku. Centrala wykorzystywała go w operacjach na skalę ogólnopolską, a nawet poza granicami, włączając do akcji polskiego wywiadu.

Za donosy inkasował regularne kwoty. Był bardzo dobry, więc szybko awansował do grona najlepiej opłacanych agentów. W pierwszym kwartale 1988 r. za jedno spotkanie brał pięć, czasem dziesięć tysięcy złotych. Ostatnie odnalezione raporty kasowe SB z trzech ostatnich miesięcy 1989 r. pokazują, że zarobił w tym czasie 120 tysięcy.

I wciąż był legendą opozycji.

Zbyt wielki gaduła

Lata płyną, Maleszka donosi, a nikt nie domyśla się niczego nawet przez chwilę. "Był postacią na specjalnych prawach. Typ dziwaka, abnegata, człowieka idei z pogardą dla zwykłej rzeczywistości" - tłumaczy Jan Polkowski, który po wyjściu z internowania zakłada podziemną "Arkę”. Maleszka należy do redakcji, ale to przynależność dość umowna, bo zamawianiem, redakcją, drukiem ze względów bezpieczeństwa zajmuje się Polkowski. Maleszka uczestniczy w czymś w rodzaju rady redakcyjnej, która przede wszystkim toczy dyskusje, a dyskusje wykluwają ewentualne tematy. Drogi powoli i tak się rozchodzą, bo socjaldemokratyczne poglądy Maleszki są tu w mniejszości. O ostatecznym rozstaniu zdecyduje jednak dopiero przykry incydent - esbecy zatrzymują kilkanaście osób związanych z "Arką”.

Polkowski: "Nadal nie miałem żadnych podejrzeń, bo nikt ich nie miał. Ale od tego momentu Maleszka przestał być zapraszany. Uchodził za gadułę, człowieka roztrzepanego, uznaliśmy go za postać nieodpowiedzialną. Co ciekawe, choć potem widywaliśmy się jeszcze wielokrotnie, nigdy nie zapytał mnie o to, dlaczego został odsunięty".

Polkowski mimo wszystko nadal widuje się z Maleszką, bo ten regularnie kontaktuje się z Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem. Polkowski: "Był czymś w rodzaju pasa transmisyjnego. Gdy chciałem wiedzieć, co myśli Kuroń lub Michnik, wystarczyło z nim porozmawiać".

Resztki z talerzy

Maleszka pracuje wtedy w Bibliotece Jagiellońskiej. Potem zatrudnia się w pogotowiu opiekuńczym. To dość niezwykłe doświadczenie, które do dziś pamiętają w tej placówce. Najpierw zajmował się chłopcami po podstawówce, potem przypadła ma grupa chłopców z klas 3 - 4 (budzenie, pomoc w porannej toalecie, doprowadzenie do szkoły, powrót, pomoc w lekcjach).

Nie da sie ukryć, że i tu rzuca się w oczy. W stołówce powtarza swój numer z wylizywaniem cukru z cukiernicy. Powołując się na ciężkie doświadczenia w czasach internowania, o których sporo chłopcom opowiada, dojada resztki jedzenia z talerzy podopiecznych. Któregoś dnia wzbudza sensację, przychodząc do pracy w dwóch różnych butach, kiedy indziej - w czasie biwaku pod namiotami - zostawia chłopców z opiekunką i wraca na noc do Krakowa, by nagrać ulubioną kapelę metalową, która w radiu daje akurat koncert.

"To był gość poza wszelkimi podejrzeniami. Powiedzieć, że Maleszka był kapusiem, to tak jakby oznajmić, że papież głosi herezje. Absolutnie kryształowa postać, wielki autorytet. Przecież internowany, przecież przyjaciel Pyjasa?" - wylicza Roman Graczyk, z którym razem tworzyli potem dwuosobową redakcję podziemnego pisma "Bez dekretu”. Co prawda u Graczyka esbecy znajdują raz powielacz, ale o sprzęcie wie więcej osób, więc nikomu czerwona lampka nie zapala się nawet na chwilę. Razem uczestniczą potem w strajku w Hucie Lenina. Wkrótce Maleszka staje na czele "Nowohuckiego Biuletynu Solidarności”. Stanisław Handzlik, jeden z liderów strajków: "Był naturalnym kandydatem. Ale specjalnie się do tej funkcji nie palił, w sumie nawet wzbraniał się przed nią".

Czołgi na ulicach

W nowej Polsce Maleszka jest nadal dziennikarzem. Zaczepia się najpierw w nowym krakowskim dzienniku "Czas Krakowski”, ale to nie jest udany strat. "Po dwóch tygodniach oznajmił, że więcej go łączy ze sprzątaczką w <Gazecie Wyborczej> niż ze mną " - wspomina Jan Polkowski, ówczesny naczelny.

Zanim dotrze do "Wyborczej”, cztery lata spędzi jako wicenaczelny w "Gazecie Krakowskiej”. Jeden z jej szefów Tadeusz Pikulicki zastanawia się dzisiaj: "Miałem całkowicie wolną rękę w sprawach kadrowych z jednym wyjątkiem, właśnie Maleszki. On miał być wicenaczelnym. Kto, dlaczego o tym zdecydował? Nie pamiętam. Dopiero teraz nad tym wszystkim się zastanawiam".

Wtedy wciąż nikt się nad niczym nie zastanawia, choć Maleszka zachowuje się w sposób niesamowity. Danuta Skóra, młodsza koleżanka z SKS, dziś dyrektor wydawniczy Znak, zaczyna zbierać podpisy pod petycją o wznowienie śledztwa w sprawie śmierci Pyjasa. Jest jesień 1991r. Maleszka jest wicenaczelnym "Krakowskiej”, no i legendarnym przyjacielem zamordowanego studenta. Odmawia swego podpisu. "Zajmowanie się tym śledztwem nie służy krajowi" - mówi zdumionej koleżance. Woła ją do okna, każe spojrzeć na miasto i ostrzega: "Tacy jak ty wyprowadzą czołgi na ulice".

Danuta Skóra: "Podpisy zbierałam dalej, ale też myślałam o jego słowach, czy nie ma w nich racji. Proszę się nie dziwić, to był dla mnie naprawdę wielki autorytet".

Wojna domowa

Zainteresowania Maleszki w "Gazecie Krakowskiej” orbitują raczej wokół tematów ekonomicznych - pisze o autostradach, ustawie budżetowej, założeniach Centralnego Urzędu Planowania. Ale bieżące wydarzenia polityczne też pozostają pod jego kontrolą. Gdy upada rząd Bieleckiego, jedzie do stolicy i osobiście wspiera warszawskich korespondentów. W dziesiątą rocznicę stanu wojennego jego komentarz trafia na pierwszą stronę - Maleszka cytuje za Michnikiem apel w sprawie abolicji dla autorów stanu wojennego.

Gdy przez chwilę wydaje się, że pomysły dekomunizacyjne mogą wejść w życie, Maleszka alarmuje: "Wojna domowa! To największy kryzys polityczny po 1989 r. Przyszłość polskiej demokracji stanie pod znakiem zapytania. To, co się dzieje na naszej scenie politycznej, w najwyższym stopniu kompromituje państwo w oczach zachodnich biznesmenów i polityków - pisze na łamach.

Gdy 'Wyborcza” opisuje projekt ustawy dekomunizacyjnej, 'Krakowska” przedrukowuje tekst w całości włącznie z krytycznym komentarzem i tytułem "Kto obywatelem II kategorii”. Gdy Macierewicz ujawnia swą listę, 'Krakowska” grzmi: 'Granat w szambie” i uruchamia 'Wolną trybunę zniesławionych. Nie byłem agentem” (Akcja jednak nie cieszy się popularnością, z łam korzysta tylko dwoje parlamentarzystów).

W trosce o państwo prawa

Rządy Suchockiej dają nieco wytchnienia po tych nerwowych czasach. To wtedy Maleszka w posklejanych okularach bywa częstym gościem w kancelarii premiera. Zresztą coraz częściej pojawia się w Warszawie. W końcu zatrudnia się w "Gazecie Wyborczej”, gdzie już nie musi zajmować się gospodarką.

Jest redaktorem w dziale publicystyki, jak już wiemy redaktorem wysoko cenionym. Sam pisuje od wielkiego dzwonu i to raczej na ten sam temat - gruba kreska i obrona okrągłostołowych ustaleń.

"Apele o rozliczenie PRL, z iście inkwizytorską pasją wzywające do dekomunizacji, lustracji, delegalizacji SdRP, zrealizować by można jedynie w warunkach stanu wyjątkowego i zawieszenia swobód obywatelskich” - alarmuje w 1995 r.

W 1996 r. przekonuje, że dekomunizacja nie ma już żadnego sensu: "W Polsce również - choć bez ustawy - zwolniono z pracy w urzędach państwowych tysiące osób związanych ze starym reżimem, weryfikację kadr menedżerskich w zakładach produkcyjnych pozostawiono radom pracowniczym, dyrektorów szkół - komisjom konkursowym, aparatu terenowego - samorządom terytorialnym itd”.

Kpi z lustracyjnych ambicji: "Zasługą rządu Olszewskiego było pokazanie, co w praktyce oznacza lustracja: ZChN-owski minister umieścił na liście agentów komunistycznej bezpieki prezesa Zjednoczenia. Doprowadziło to do rozłamu w partii” (GW, 1997).

Straszy grzebaniem w przeszłości. Ostrzega przed "gwałtownym pomnożeniem nienawiści i różnego rodzaju konfliktów społecznych”, kompromitacją na arenie międzynarodowej, gdzie Polskę uznano by za "państwo niestabilne, łamiące prawa człowieka”. Powtarza, że usunięcie z wysokich stanowisk byłych dygnitarzy jest na granicy prawa. "Chodzi bowiem o rozwiązania fundamentalnie sprzeczne z definicją demokratycznego państwa prawnego” (GW, 1998).

Odkąd przyznał się do współpracy z SB, nie napisał żadnego artykułu. W każdym razie nie zrobił tego pod własnym nazwiskiem.