Polacy muszą się dowiedzieć prawdy o tajnych więzieniach CIA w naszym kraju, bo politycy lewicy, którzy w 2002 roku prawdopodobnie zdecydowali się na taki typ współpracy polsko-amerykańskiej, a także politycy prawicy, którzy po roku 2006 nie chcieli tej sprawy wyjaśnić - popełnili błąd. A dopóki nie poznamy prawdy o politycznym mechanizmie podejmowania tych decyzji, dopóki nie przetoczy się walec, jedni i drudzy nie zrozumieją ani istoty swojego błędu, ani jego konsekwencji dla Polski.

Reklama

W czasie, kiedy ten nieunikniony walec będzie się przetaczał, powinni być oszczędzani jedynie ludzie służb specjalnych, którzy zostali wtedy oddelegowani do współpracy z Amerykanami - jeśli jacyś się jeszcze w polskich służbach ostali. Powinny być oszczędzone procedury, metody działania naszych służb, szczegóły instytucjonalne. Ale nie powinni być oszczędzani politycy.

Tortury tylko na eksport

W niedawnym wywiadzie dla DZIENNIKA Anne Applebaum, osoba doskonale znająca oficjalne i nieoficjalne standardy amerykańskiej polityki, powiedziała, że ostatecznie pogrzebała wizerunek Busha rzecz tak z pozoru banalna jak ujawnienie stosowania tortur w nadzorowanym przez amerykańską armię więzieniu Abu Ghraib. Wtedy odwrócili się od niego nie tylko Demokraci, ale także większość Republikanów. Bo zakaz stosowania tortur jest rzeczą świętą nie tylko w Unii Europejskiej, ale także w Ameryce. Właśnie dlatego amerykańscy politycy, nawet gdyby akurat trzymali w swojej łazience Osamę bin Ladena i co wieczór po powrocie z biura osobiście podtapiali go w wannie, będą publicznie głosić chwałę praw człowieka i dystansować się wobec tortur. A CIA miejsc do stosowania tortur będzie poszukiwało poza terytorium Stanów Zjednoczonych, w krajach, które Amerykanie potraktują jako śmietnik na swoje odpadki, jeśli przywódcy tych krajów sami uznają się za śmieciarzy.

Reklama

>>>Przeczytaj wywiad z Anne Applebaum

Właśnie na tym tle skrajnie nieodpowiadająca rzeczywistości okazuje się deklaracja Marka Jurka w programie Bogdana Rymanowskiego "Kawa na ławę”, opinia podzielana zresztą przez wielu polityków polskiej lewicy i prawicy, że wyjaśnienie przez polską prokuraturę sprawy więzień CIA w naszym kraju "storpeduje współpracę polsko-amerykańską”. Otóż najbardziej współpracę polsko-amerykańską torpeduje ujawnianie prawdy o więzieniach CIA w Polsce nie przez polską prokuraturę, ale przez amerykańskie media. Już dzisiaj wizerunek Polski w Ameryce niszczą informacje o istnieniu tych więzień, upublicznione po raz pierwszy nie przez polską prawicę przeciwko polskiej lewicy, nie przez PO przeciwko SLD czy PiS, ale przez "Washington Post” i "New York Timesa”. Jak wieść gminna na Wschodnim Wybrzeżu niesie, jeszcze przed wyborami może się w USA ukazać książka mająca dobić odchodzącą republikańską administrację, w której z niesmacznymi szczegółami przedstawiona zostanie sprawa tajnych więzień na terytorium Polski i to, co w tych więzieniach robiono. Jeśli wybory wygra Obama, na pewno powoła komisję śledczą do wyjaśnienia tej sprawy. Ale tak samo postąpić może McCain, bo po pierwsze będzie do tego zmuszony przez demokratyczną większość w Kongresie i Senacie, po drugie sam był torturowany w wietnamskich obozach i właśnie dlatego od tortur stosowanych przez Amerykanów, także w zagranicznych szarych strefach, będzie musiał się odciąć.

Politycy, którzy zgodzili się na powstanie takiej szarej strefy w Polsce, uwikłali nasz kraj nie w szlachetną wojnę z terrorem, ale w jedną z największych amerykańskich afer politycznych na miarę Watergate, która tak jak Watergate jest dziś brutalnie rozgrywana w samych Stanach Zjednoczonych. Tajne więzienia CIA w Polsce mniej więcej tak samo pomogą nam w Waszyngtonie, jakby pomogło skierowanie przez polski rząd oficerów polskiego wywiadu do pomocy urzędującemu amerykańskiemu prezydentowi, żeby mógł podsłuchiwać swojego konkurenta politycznego czy włamywać się do jego biura. W konsekwencji tej afery stajemy się dla amerykańskiej opinii publicznej, amerykańskich mediów i znacznej części tamtejszej klasy politycznej krajem trzeciego świata, którego można używać, skoro zgadza się na łamanie na swoim terytorium podstawowych standardów prawa międzynarodowego i amerykańskiego, ale którego jako sojusznika trzeba się potem wstydzić. Żadnej wdzięczności za samoponiżenie. Zupełnie przeciwnie, bezlitosna publiczna chłosta przy okazji amerykańsko-amerykańskiej, demokratyczno-republikańskiej politycznej dintojry.

Reklama

Noriega po polsku

I niech nikogo nie uspokaja, że przecież afera Watergate była kwestią wewnętrzną Ameryki, a sprawa tortur, w którą zamieszana jest Polska, lokuje nas na froncie szlachetnej wojny z terrorem, wręcz wojny cywilizacji. Noriega i jego specjaliści od przytapiania czy smażenia lewaków, szwadrony śmierci z Hondurasu czy Gwatemali - wszyscy oni byli przez długie lata sojusznikami Ameryki w wojnie ze światowym komunizmem. Ponieważ jednak współpracowali z Ameryką na warunkach śmietnika, a nie sojusznika, kiedy Amerykanie postanowili być bardziej szlachetni, gdy za Cartera i Brzezińskiego zaczęła się era "moralnej polityki zagranicznej”, której standardy zostały zastosowane zarówno wobec ZSRR, jak też w stosunku do prawicowych popychadeł z Ameryki Łacińskiej, Noriega czy jego koledzy z Hondurasu i Gwatemali zostaną potępieni przez samych Amerykanów, zarówno liberałów, jak i konserwatystów. Niektórzy z nich zostali nawet przez Amerykanów obaleni i osądzeni.

Mam nadzieję, że Kwaśniewskiego, Millera czy Siemiątkowskiego nie czeka los Noriegi, ale nie mam pewności, czy nie będą wzywani na upokarzające przesłuchania przed amerykańskimi komisjami śledczymi. Gdzie Leszek Miller nie będzie mógł nawet odszczeknąć "pan jesteś zerem!” jakiemuś dociekliwemu senatorowi ze stanu Nebraska. A nie o ich wizerunek tu się troszczę, ale o wizerunek kraju, w którym jeden z nich był prezydentem, drugi premierem, a trzeci odpowiadał za funkcjonowanie służb.

Ameryka to państwo, nie ideologia

Lewica była w 2002 roku zbyt miękka wobec Amerykanów z przyczyn, które lepiej ode mnie przedstawił w DZIENNIKU Jan Rokita. Kwaśniewski, Miller czy Siemiątkowski odzyskiwali wtedy pełnię władzy w Polsce, w tym pełną kontrolę nad armią i służbami, z piętnem bycia zaledwie postkomunistami, a jeszcze niedawno peryferyjnymi funkcjonariuszami imperium zła. Z kolei Jarosław i Lech Kaczyńscy postanowili ze swojego wyznawczego stosunku do Ameryki uczynić alibi dla własnego eurosceptycyzmu i paru innych nieracjonalnych zachowań i doktryn w obszarze polityki zagranicznej - szczególnie w polityce wschodniej. Dlatego nie potrafią zaproponować Ameryce sojuszu, a jedynie usługi. Sądzili, że zablokowanie wyjaśnienia sprawy tajnych więzień CIA będzie jedną z takich usług. I muszą się mocno dziwić, kiedy to "Washington Post” czy "New York Times” ujawniają dzisiaj to, czego nie chcieli ujawnić Wasserman i Ziobro. Dla Kaczyńskich Ameryka jest jedynie ideą, sądzą, że mogą w tej idei partycypować zupełnie swobodnie, jakby byli Wolfowitzem albo kongresmenami z Teksasu czy Alaski. Tymczasem Ameryka jest konkretnym krajem mającym tak jak Polska, Niemcy, Francja czy Rosja swoje własne interesy. W pewnych obszarach zbieżne z interesami polskimi, a w innych obszarach sprzeczne.

Nie jestem entuzjastą rządzenia poprzez wypruwanie flaków poprzednim ekipom, kiedy samemu zaczyna się mieć polityczne kłopoty i trzeba czymś nakarmić krążące nad nami kruki i wrony, żeby to nas nie zadziobały. Sądzę, że biała księga w sprawie stoczni jest zabiegiem żałośnie nieskutecznym. Jeśli Platformie uda się ocalić polskie stocznie lub choćby ich część, biała księga będzie jej niepotrzebna. Jeśli stoczni ocalić nie zdoła, biała księga w niczym jej nie pomoże. Podobnie absurdalne jest zużywanie ministra Ćwiąkalskiego wraz z całym jego ministerstwem i prokuraturą na dokładkę do PR-owej wojny ze Zbigniewem Ziobrą. Ćwiąkalskiego ta wojna niszczy, prokuratorom dodaje bezsensownej pracy, a z Ziobry zrobiła męczennika i pozwoliła mu wrócić na szczyty popularności. Jeśli jednak PO nawet z przyczyn czysto partyjnych, czysto wizerunkowych postanowi przeczołgać SLD i PiS w sprawie tajnych więzień CIA, będzie to lekcja, której polscy politycy być może przez czas jakiś nie zapomną. Przypomną sobie, że nie rządzą Panamą, Hondurasem czy Gwatemalą w epoce puczów wojskowych i lewackiej partyzantki, ale sporym demokratycznym krajem w środku Europy od 20 lat suwerennym, od 9 lat należącym do NATO, a od 4 lat do Unii Europejskiej. I naprawdę nie muszą się poniżać. Mogą negocjować.

Wiele argumentów użytych w tym tekście mogłoby się pojawić w manifeście jakiegoś opętanego antyamerykanizmem alterglobalisty. Ja jednak stosuję je w zupełnie innym celu. Uważam, że sprawa więzień CIA w Polsce musi być wyjaśniona i nie może się powtórzyć właśnie po to, aby akurat w naszym kraju - z naszym historycznym doświadczeniem i położeniem geopolitycznym - durny antyamerykanizm nie stał się dominującą modą. Ale by tak nie było, nasi politycy muszą się zacząć zachowywać wobec Amerykanów jak politycy choćby z Danii czy Portugalii, a nie jak Noriega czy jakiś generalissimus z Hondurasu. I muszą zacząć odróżniać jawne sojusznicze umowy od brudnych, tajnych, nielegalnych umów, które kompromitują Polskę po obu stronach Atlantyku.