Robert Mazurek: Nie boi się pan, że zniszczy wątrobę w PZPN?
Grzegorz Lato: Ja nie jestem trunkowy! Jeszcze mnie nikt nie złapał pijanego, choć parę razy próbowano, ale nie ma takiej możliwości, żebym wpadł "na fali".

Reklama

Ani na korupcji?
Mam 58 lat, ustawione życie, wykształcone dzieci, trzy wnuczki, wnuka i chcę spać w nocy spokojnie, wiedząc, że po mnie nie przyjdą. I dlatego nie biorę.

Piłkarz Lato nie spotkał się z korupcją?
Za komuny były różne układy. Jak za Gierka Zagłębie Sosnowiec było ostatnie w tabeli, a potem utrzymywało się w lidze, to wszyscy się śmiali.

Stal Mielec była czysta?
Nie przypominam sobie, byśmy jakikolwiek mecz sprzedali czy kupili. Ja, jako Grzegorz Lato, jestem tego pewien. Żeby kogoś oskarżyć, trzeba mieć dowody, trzeba za rękę złapać. A teraz o nas mówi się, że jesteśmy złodzieje! Ja powalczę o dobre imię PZPN.

Reklama

Będzie pan musiał powalczyć z działaczami.
Nie mówię, że tu wszyscy byli czyści, bo tych zarzutów ileś tam jednak postawiono.

Drobiazg, jakieś 160.
Na kilkadziesiąt tysięcy działaczy? I komu? Jakiemuś sędziemu z A klasy?

Wit Żelazko, członek zarządu PZPN, był szefem sędziów.
Zgoda, on i kilku innych to byli ludzie z góry.

Reklama

Teraz piszą o nim "Wit Ż". Nie boi się pan, że będą pisać "Grzegorz L."?
Jeśli mają cokolwiek przeciwko mnie, to niech idą do prokuratury! Mnie już prześwietlano za ministra Lipca, mnie i całą rodzinę.

Minister Drzewiecki też pana prześwietlił?
Na pewno wie o mnie wszystko.

A jest coś, czego powinien się pan wstydzić?
Nie ma. Nie zrobiłem niczego, czego bym żałował, czego powinienem się wstydzić.

Ma pan zarabiać 28 tysięcy miesięcznie. Nieźle.
Skończyły się czasy społecznej pracy. Jestem i będę pod ostrzałem, za to należy się pensja. Dostanę tyle co poprzedni prezes, ale dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.

Przed meczem z Peru na mundialu w Hiszpanii mówił pan do siebie: "I po ci były, ty stary łysy ch..., te trzecie mistrzostwa?" Parafrazując: po co panu PZPN?
Z takim samym pytaniem mógłby się pan zwrócić do Michela Platiniego, czemu on został prezesem UEFA. Do wszystkiego się dorasta. To ukoronowanie mojej kariery jako piłkarza, trenera, działacza.

I pan dorósł, i ukoronował.
Myślę, że podołam temu zadaniu, choć to ciężki kawałek chleba.

Może po prostu jest pan za młody na emeryturę, a nie miał innego pomysłu na to, co robić?
Proszę pana, ja wiem, czym ryzykuję: dobrym imieniem, moim nazwiskiem, całą karierą. Dlatego już zapowiedziałem, że jeśli nic się nie zmieni, to za rok zwołam walny zjazd i zrezygnuję. Wszyscy dziennikarze prorokują, że nie dotrwam do końca kadencji, a ja postaram się wytrzymać do Euro 2012, żeby udowodnić im wszystkim, że polska piłka się jednak zmienia.

Prezesi PZPN składają różne obietnice.
Ale ja jeszcze nie zacząłem, a wszyscy już piszą, że nic się nie zmieni. Już wiedzą, że nie będziemy walczyć z korupcją. Skąd to wiedzą?

Stąd, że zostawił pan tych samych ludzi.
Ja mam kilka miejsc do obsadzenia. I co, wszystkich delegatów przekupiłem? Wiadomo, że na sali są różne podchody, układy i układziki.

A pan jest mistrzem podchodów, układów i układzików?
To ta sala mnie chciała, a nie ja za nimi biegałem.

Obwołano pana królem leśnych dziadków.
Odwrócę kij w stosunku do pana: jaki król leśnych dziadków?! Kiedy do wojewódzkich związków piłki nożnej przychodzą młodzi, to pierwsze, o co pytają, to ile można zarobić. A tam są starsi działacze, którzy swą pracę wykonują za paluszki i herbatę.

Oglądałem w telewizji biogramy tych biedactw - sami oficerowie służb!
I tu by się pan pomylił. Rozmawiałem z jednym z nich, a on mi mówi, że chciałby być oficerem, to miałby większą emeryturę niż jego 900 złotych. To nie był mój wymysł, bym został prezesem PZPN. To się zaczęło, kiedy armaty przeciwko nam wytoczył minister Lipiec, który kazał nam się wynosić. Wtedy teren, prezesi wojewódzcy, zwrócili się do mnie, czy nie zostałbym ich kandydatem na prezesa. Powiedziałem, że jeśli staną za mną murem, to powalczę z Lipcem. I to trwało dwa lata.

Teraz im pan patronuje. Nie boi się pan prokuratora?
Nikt mnie w żadną korupcję nie wmiesza. Gdybym był w czymkolwiek umoczony, to już dawno by mnie wyprowadzono w świetle kamer.

Nerwowo reaguje pan na pytania o Beenhakkera.
Nie reaguję nerwowo, ale dziennikarze usiłują zrobić sensację, wymyślają jakieś fakty, fakciki, a prawda jest taka, że trener zostaje. Spotkałem się z nim, potwierdziłem to, mamy razem jechać na zgrupowanie reprezentacji.

A jak było z tą wypowiedzią po jego wyborze: "No to macie Beenhakkera, a teraz my was będziemy j…"?
Pan myśli, że to moje słowa? Przeczytałem w gazecie, że to powiedziałem, a to stuprocentowe kłamstwo, bzdura!

Dziennikarze twierdzą, że to słyszeli od pana.
Panowie, ktoś to nagrał?! Podobno też powiedziałem, że gdybym był prezesem, to Beenhakkerowi pokazałbym wała. No, panowie! Tak się dziwnie składa, że takie rzeczy piszą w gazetach, a prasa w 90 proc. jest w rękach obcego kapitału.

Piszą to na zlecenie obcych właścicieli?
Nie wiem, ja się tylko pytam. A pan pisze na zlecenie?

Oczywiście. Płacą mi, to piszę.
Wie pan, ja pytam w innym kontekście. Mnie się atakuje, a ja widzę, jak się za granicą traktuje Platiniego, Beckenbauera, "Bobby’ego" Moore’a, jak się ich szanuje, pyta o zdanie. A u nas nie ma świętości.

Pan nią był, dopóki nie został szefem PZPN.
Proszę pana, dziennikarze mówią mi, że ja się podpisuję pod korupcją. A pamiętacie mistrzostwa 1982 roku i mecz Austria - Niemcy?

Wyjaśnijmy młodszym czytelnikom, że Niemcy zagrali wtedy z Austrią mecz przyjaźni, po którym z grupy awansowały obie drużyny.
I ja nie mam więcej pytań! Każdy to widział, mógł ocenić.

Ale czy z tego, że mój sąsiad bije żonę, wynika, że i ja mogę przyłożyć swojej?
Pan jest przekonany, że jak zatrzymano 160 działaczy, to cały związek jest zły. Pan robi odpowiedzialność zbiorową!

A kiedy by pan przyznał, że PZPN jest skorumpowany? Gdyby zatrzymali kilkanaście tysięcy?
Ale nie ma odpowiedzialności zbiorowej! Pan chciałby wyrzucić wszystkich leśnych dziadków, bo są skorumpowani, tak?

A pan?
Nie widzę podstaw.

Cała Polska widzi, pan nie? Zmieńmy temat.Przeciw panu stanął Zbigniew Boniek.
Jesteśmy przyjaciółmi. Jak przed wyborami przyjechał do Polski, to ustaliliśmy, że nie będziemy przeciwko sobie prowadzili brudnej kampanii. Ja tylko nie rozumiem jednego: przecież Zbysiu też był w zarządzie PZPN, był wiceprezesem, takim samym działaczem jak ja! I co, teraz jest jakaś różnica między nami?

Nie wiem, ale to pan, a nie on, ma poparcie leśnych dziadków.
Wiem, że on miał poparcie mediów, ale jak ja mam to wszystko komentować?

Boniek sugerował, że będzie panu trudno za granicą. Kpiono, że jest pan mało światowy, nie zna języków…
(śmiech) Powiem panu tylko tyle. Pojechaliśmy z delegacją Senatu do Chile, gdzie byliśmy przyjęci przez prezydenta. Jako najmłodszy stałem na końcu. Prezydent podchodzi do mnie i mówi: - Ja przepraszam, ale tego pana znam. Niech się pan przejedzie po świecie i zobaczy, ilu Polaków znają i kogo.

A Zbyszek! No cóż, czasem trzeba mieć klasę i uznać, że się przegrało. Zbysiu, dostałeś raptem 19 głosów! To jest 300 procent mniej, niż ja dostałem!

A jak pańskie języki?
Mój angielski nie jest perfect, ale się poruszam. W końcu byłem 8 lat w Kanadzie i chcąc nie chcąc, nauczyłem się trochę. Na pewno teraz wezmę sobie parę lekcji. Ale pan Surkis jeździ po Europie z tłumaczką i nikomu to nie przeszkadza. Ja spokojnie znoszę te razy, zarzuty, rozmaite insynuacje pod moim adresem, bo ja się na dziennikarzy bardzo rzadko obrażam.

Kiedy "Piłka Nożna" napisała o panu "talent z Bożej łaski", obraził się pan na lata.
Eee, nie. Byłem młodym chłopcem. Jan Ciszewski pytał wtedy "Ma on lewą nogę czy nie?" i musiałem mu udowadniać, że mam. Na "Piłkę Nożną" obraziłem się nie o to. Oni włożyli mi w usta słowa, że trener Stali Mielec Gajewski jest teoretykiem, nie praktykiem. Stare dzieje, byłem młody, butny. Zawsze człowiek chciałby osiągnąć więcej, ale swojego bilansu sportowego to ja się nie wstydzę: na mistrzostwach świata dwa razy srebrny medal, raz 5 - 6 miejsce, złoto i srebro na olimpiadzie, mistrzostwa Polski. Największym sukcesem było trzecie miejsce na mistrzostwach w 1974 roku, gdzie zostałem królem strzelców.

Trudniej było w Hiszpanii, gdzie mieliśmy słabszą drużynę.
Na pewno. I znowu jak w 1974 roku niewiele nam brakowało. Tam nam przeszkodził deszcz, w Hiszpanii odczuliśmy brak zdyskwalifikowanego za kartki Bońka. Z Włochami w półfinale mogliśmy iść na remis. Z takim bramkarzem jak Józek Młynarczyk wygralibyśmy w karnych.

Jeszcze przed mundialem wyjechał pan do Belgii.
Grałem w Lokeren, małym mieście. To był nieduży klub, ale z sukcesami. Tam powstał słynny atak L-L-L, czyli Włodek Lubański, ja i Preben Elkjaer Larsen. Niedawno spotkaliśmy się wszyscy na jubileuszu klubu, było bardzo miło.

Do Meksyku pojechał pan już na wakacje?
Grałem tam dwa lata. Wszyscy by się zdziwili, jaki tam był poziom - grało pół reprezentacji Brazylii, Urugwaju, Paragwaju. W pierwszym sezonie strzeliłem 15 goli, Argentyńczyk - 19, ale aż 9 z karnego, a ja wszystkie z akcji.

Skąd potem Kanada?
To już była przygoda po prostu. W Hamilton grywałem w klubie polonijnym, gdzie było kilku byłych piłkarzy. Spotykaliśmy się bez treningów, to była fajna paczka.

Jest pan zadowolony ze swej kariery trenerskiej?
Bardzo. To stereotyp, że nie była udana. Kiedyś mówiłem, że nigdy nie zostanę trenerem, ale w końcu objąłem Stal Mielec. W pierwszym roku utrzymałem ją w lidze, w drugim zajęliśmy szóste miejsce. Potem byłem w Olimpii Poznań, którą wprowadziłem do pierwszej ligi. Wreszcie trafiłem do beniaminka Amiki Wronki i skończyliśmy na szóstym czy siódmym miejscu w ekstraklasie.

Szarą eminencją był tam wtedy niejaki "fryzjer".
I miałem z panem F. awanturkę, zostałem potem zmieniony. Później przez 40 dni byłem trenerem Widzewa i zaniechałem pracy trenerskiej. Czasem tego żałuję, ale na pewno jestem z niej dużo bardziej zadowolony niż z pracy senatora.

Nic pan tam nie robił.
A pan wie, jak pracuje parlament? Był pan tam kiedyś?!

Od szesnastu lat mam przepustkę do Sejmu. Byłem dziennikarzem politycznym.
No to pan wie, że jednostka w Senacie nic nie zdziała.

I wiem, że kiedy pan w nim zasiadał, to pański klub - SLD miał w nim większość.
No, zgadzam się, ale mówię o czymś innym. Realizowano program rządowy, a ja nigdy nie należałem do SLD. Zająłem się więc swoim okręgiem wyborczym. Niech pan pojedzie na Podkarpacie i zobaczy, ile pomogłem w wybudowaniu sal gimnastycznych, wyposażeniu szkół.

Pan był senatorem, nie akwizytorem przyborów szkolnych!
Pracowałem przy ustawie o sporcie kwalifikowanym, bardzo aktywnie działałem w komisjach edukacji i sportu, oraz komisji polonijnej. To były wspaniałe kontakty z rodakami. Senat to była wspaniała szkoła życia.

Z pewnością. Kiwają nie gorzej niż PZPN.
To pan powiedział.

Dlaczego poszedł pan do SLD?
Mam tam serdecznych przyjaciół, którzy mi to zaproponowali, w końcu mnie namówili. Ale z polityką skończyłem raz na zawsze i już mnie nikt nigdy na żaden Sejm czy Senat nie namówi. Nie ma takiej możliwości.

Co pan lubi?
Przede wszystkim wędkować. W Kanadzie złapałem szesnastokilogramowego łososia, ale ja nie muszę niczego złapać, wystarczy, że posiedzę nad wodą, odpocznę.

Książki pan czyta?
Panie redaktorze, ja molem książkowym byłem! Mam niezłą bibliotekę, do Sienkiewicza wracam co kilka lat. Książki to nam ojciec zaszczepił, zawsze nam czytał do poduszki Karola Maya czy "Ogniem i mieczem".