Ten sam język, te same argumenty, to samo poczucie, że już sama zmiana władzy (dla PO zdobycie, dla PiS utrata) jest wydarzeniem tak bardzo historycznym, że właściwie nic więcej już nie trzeba dodawać, bo wszystko jest jasne. W jakiejś mierze jest to równocześnie sukcesem obu polityków - bo utrzymali stan posiadania sprzed roku, ale i klęski - bo nic nowego nie są na razie w stanie o Polsce, o sobie i swoich przeciwnikach powiedzieć. Wydarzenie, które zbudowałoby nową sytuację, ciągle jest przed nami, jeśli w ogóle się pojawi. A na razie premier ma poczucie wysokiej, bezpiecznej fali pozwalającej na nieco publicznego samozadowolenia i podkreślanie, że jak coś się udaje, to dzięki niemu, a jak nie - to wina prezydenta. Jak mówił - i było to kluczowe zdanie wystąpienia: -To, co nie wymaga akceptacji prezydenta, idzie do przodu. To, co wymaga, tonie w sporach.

Reklama

Ale i Jarosław Kaczyński nie wydaje się przekonany, żeby wznosząca fala Tuska miała się szybko skończyć. Można nawet powiedzieć więcej - ani on, ani jego partia nie są jeszcze gotowi na podjęcie próby nowego przesilenia. Jak zdarza mu się nieoficjalnie mówić: "Na razie koniunktura mi nie sprzyja i muszę po prostu trwać". To też robi, cementując poparcie i partię wokół starych haseł nieróbstwa rządu i eksperymentując z internetowymi portalami typu Porazkaroku.pl, przypominając co brutalniejsze ataki ludzi PO na PiS.

Ale mimo wszystko warto było obejrzeć wczorajsze wystąpienia. Wyraźnie można było na przykład zobaczyć, że władza zużywa. Wiem, że rada krajowa Platformy Obywatelskiej z założenia miała być skromna. Ale czy musiała być tak smutna, tak podkreślająca wewnętrzne podziały? Czy naprawdę w oczach działaczy Radosław Sikorski zasłużył tylko na kilka (dosłownie) klaśnięć, a premier na tak wymuszone i rachityczne brawa? To nie robiło dobrego wrażenia. Szef rządu wydawał się zresztą mocno zmęczony i bez świeżości. I jeśli to jest dowód na to, że władza zużywa, to świeży i wypoczęty Kaczyński był potwierdzeniem tezy, że czas pozwala odpocząć opozycji.

Tusk w jednym ma rację: gdy apeluje do działaczy, by przygotowali się na ciężkie czasy. Ma rację, bo ocaliwszy partię przed rozpadem, lider PiS będzie od teraz tylko zwiększał presję.

Reklama

Wczoraj wskazał zresztą dość otwarcie na jakich polach zamierza punktować PO. Pierwsze to gospodarka, a zwłaszcza brak "cudu" (np. dużych podwyżek), o który w warunkach spowolnienia gospodarczego będzie jeszcze trudniej niż dotychczas. Drugie to polityka zagraniczna, gdzie los od czasu do czasu podrzuca mu prezenty, takie jak dziwaczna wypowiedź prezydenta Sarkozy’ego kwestionująca w imię przyjaźni z Rosją sens tarczy antyrakietowej. Trzecie to walka z patologiami i próba przylepienia PO łatki partii układowej i jeszcze szerzej - jak mówił - "rządu polskich kompleksów".

Co na to (plus nowy program PiS, który ma być ogłoszony w styczniu) odpowie Platforma? Na pewno - i to też było widać wczoraj - nieco skromniejszą formą. Premier Tusk chyba słusznie czuje, że nie ma klimatu na fajerwerki w poprzednim stylu i zamiast orędzia wybrał w niedzielę wywiad w telewizji publicznej. W jakiejś mierze dalszą ucieczką do przodu w kolejne obietnice, choćby takie jak rezygnacja z wprowadzenia jednego okienka dla przedsiębiorców na rzecz systemu bez żadnego okienka. W wybijaniu tych obszarów, gdzie pokazał determinację - jak choćby przy emeryturach pomostowych. No i w to, co pokazał wczoraj - w wizję rządu tysiąca małych kroków, załatwiającego drobne sprawy, jak boiska. To nie jest nic, to może być całkiem sporo. Ale czy na pewno wystarczy na kolejne lata? Słuchając wczoraj premiera, miałem wrażenie, że zdecydowanie nie.