Kolejny raz Kaczmarek wykorzystał zainteresowanie mediów do ciężkich oskarżeń pod adresem PiS, czyli formacji, która najpierw wyniosła go na szczyty władzy, a z którą w dość dobrze znanych okolicznościach skłócił się śmiertelnie. Jego przedstawione w zeszłym tygodniu argumenty nie oszołomiły słuchaczy, choć zarzuty stawiał z wielką lekkością. Za to od kłopotliwych pytań uciekał w zagmatwane wyjaśnienia. Tak było, gdy całkowicie odmówił odpowiedzi, gdy pytano go, gdzie obecnie pracuje. Dlaczego? Mój informator zna dobrze sytuację Kaczmarka. Były minister nie próbuje się nawet starać o wpis na listę adwokatów lub radców prawnych według naszego informatora ze względu na to, że sam ma kłopoty z prawem. Rok temu prokuratura postawiła mu zarzut kłamstwa, z czego do tej pory się nie wycofała. Pomocną rękę podał mu za to teść jego syna Mieczysław H., szef jednej z kancelarii adwokackich na Wybrzeżu. Zatrudnił u siebie Kaczmarka jako "pracownika umysłowego". Mieczysław H. w rozmowie ze mną zaprzeczył jednak temu i odmówił udzielania jakichkolwiek informacji o Kaczmarku.

Reklama

Wtorkowe zeznania Janusza Kaczmarka przed komisją wielu oceniło jako kontrolowany przez niego spektakl, który w perspektywie stworzy mu szansę na stałe wejście do świata polityki. Bo do polityki ciągnie go od dawna. Wielu z nas nie pamięta lub nie wie nawet, że od bardzo dawna. Wygląda na to, że te ciągotki wróciły od momentu, kiedy został szefem resortu spraw wewnętrznych. I to ze zdwojoną siłą. Jak dziś daleko sięgają jego ambicje polityczne, trudno wyrokować. Trzeba jednak pamiętać, że rok temu jego aspiracje sięgały niezmiernie wysoko - śniła mu się funkcja premiera.

Niedoszły poseł

A zaczynał skromnie. W rodzinnej Gdyni skończył liceum ogólnokształcące, a studia prawnicze na Uniwersytecie Gdańskim. Aplikację rozpoczął w 1985 r. w prokuraturze rejonowej w Elblągu. Pracował tam do 1988 r., skąd przeszedł do prokuratury w Gdańsku. Przy przeniesieniu do Gdańska pomagał mu ojciec pracujący wtedy w Baltonie na wysokim stanowisku. Miał ponoć załatwić dla szefa gdańskiej prokuratury niemal niedostępny w tamtych czasach preparat na mrówki faraona, które były plagą w jego domu.

Reklama

Młody Kaczmarek był zaś bardzo ambitny i pracowity, toteż dość szybko robił karierę prokuratorską. W 1991 r. powołany został na zastępcę prokuratora rejonowego, a dziewięć lat później został prokuratorem okręgowym. Ale miał też bardzo wcześnie - o czym pamięta niewielu - ambicje polityczne. W 1993 r. wystartował do Sejmu z listy stworzonej przez zwolenników Lecha Wałęsy - Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform, ale nie uzyskał mandatu.

Gdy w kwietniu 2001 r. Lech Kaczyński został szefem resortu sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, miał małe rozeznanie w środowisku prokuratorów. Janusz Kaczmarek był pupilem ówczesnej wieloletniej prezydent Gdyni Franciszki Cegielskiej. To ona Lechowi Kaczyńskiemu podsunęła Kaczmarka na zastępcę prokuratora generalnego. W ten sposób, w jakimś stopniu przypadkowo, Janusz Kaczmarek znalazł się w środowisku politycznej prawicy. Ciekawostką jest to, że nie był wtedy jedynym kandydatem na to stanowisko. Jego konkurentem był nieznany wówczas prokurator z Krakowa... Zbigniew Wasserman.

Pobyt Kaczmarka na warszawskim świeczniku w 2001 r. trwał krótko. Tylko do czasu zwycięstwa SLD w wyborach parlamentarnych jesienią tego samego roku. Zmiana ekipy rządzącej nie oznaczała dla niego klęski. Wprawdzie musiał opuścić Warszawę i wrócić do Gdańska, jednak czekał tam już na niego fotel prokuratora apelacyjnego. "Ten to zawsze potrafi się ustawić" - szeptano na korytarzach gdańskich prokuratur. W jeszcze większym stopniu ta opinia sprawdziła się pod koniec 2005 r.

Reklama

Zniszczony człowiek

Nowy PiS-owski minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ściąga Kaczmarka do Warszawy na prokuratora krajowego. Czy mógł ktoś wtedy przewidzieć, że półtora roku później obaj będą zionęli na siebie ogniem nienawiści?

Jaki jest powód tej nienawiści? Nie bawiąc się w psychoanalityka, można powiedzieć, że katalizatorem konfliktu jest tzw. afera gruntowa, która wybuchła latem 2007 r. To w niej swój niechlubny - a minister Ziobro twierdzi, że zdradziecki - udział miał Janusz Kaczmarek. Prokuratura twierdzi, że to on był autorem przecieku, dzięki któremu Andrzej Lepper, ówczesny wicepremier i minister rolnictwa, został uprzedzony o przygotowanej operacji CBA. Przeciek uniemożliwił złapanie Leppera na gorącym uczynku brania łapówki. Podejrzany o przeciek Kaczmarek w rewanżu obciąża swojego byłego przełożonego ministra Ziobro najczarniejszymi podstępnymi działaniami wobec polityków opozycji, koalicji, a nawet własnej partii. Według Kaczmarka Ziobro na wszystkich miał zbierać haki. Snuć intrygi, urządzać prowokacje, podsłuchiwać. Miał też sporządzać czarną listę dziennikarzy, z których część inwigilował - brzmią zarzuty Kaczmarka.

Nadużycia Ziobry nie byłyby możliwe bez inspiracji i wsparcia szefa partii Jarosława Kaczyńskiego. I jego też oskarża Kaczmarek. To na naradach premiera z ministrem sprawiedliwości i szefami służb specjalnych zapadały decyzje o manipulacji śledztwami i ich ręcznym sterowaniu - twierdzi eks-minister. Kiedy po raz pierwszy w sierpniu Janusz Kaczmarek publicznie wystąpił ze swoimi oskarżeniami, politycy PO mówili, że jego informacje są przerażające i porażające. Po roku jego zarzuty wypowiadane teraz przed komisją sejmową wyblakły i osłabły. Za słowami nie stoją mocne dowody.

Kaczmarek traktuje siebie jako ofiarę spisku PiS. Jego słowa: "PiS zniszczył mnie jako człowieka, chciał zniszczyć moją rodzinę" - wypowiedziane przed komisją brzmiały jak magiczne zaklęcia. Słyszeliśmy je zresztą nie po raz pierwszy. W sierpniu, rok temu po powrocie z wakacji z Włoch, dziennikarzy "Newsweeka", którzy robili z nim wywiad, powitał dramatycznym pytaniem: "Chcecie zobaczyć zniszczonego człowieka? Stoi przed wami." Mówił też wtedy, że ma świadków i dokumenty potwierdzające jego oskarżenia. Zapewniał media, iż przedstawi je komisji śledczej. Nie zrobił jednak tego. Czyżby ich nie miał? To wydaje się obecnie najbardziej prawdopodobne. I to m.in. odbiera mu wiarygodność.

Skarżył się też, że zniszczyć go chciały media inspirowane przez polityków PiS. Potrafił wskazać jednak tylko jedno - "Gazetę Polską". Sprawdziłem, jak ten tygodnik niszczył Kaczmarka. Otóż przez cały rok ukazał się w tygodniku jeden tekst jemu poświęcony. Główną tezą materiału było to, że Janusz Kaczmarek jest cichym, zaufanym człowiekiem lewicy.

Przed komisją opowiadał, że początkowo nie zgadzał się na kierowanie resortem spraw wewnętrznych. Odmowę Jarosławowi Kaczyńskiemu uzasadniał tym, że obowiązki uniemożliwiłyby mu normalne kontakty z rodziną mieszkającą na stałe w Trójmieście. Jednak ostatecznie przekonał go prezydent Lech Kaczyński, który zaprosił go do pałacu i powiedział znamienne zdanie: "Janusz, przyjaźń nie polega na tym, że się rozmawia i pije wino, ale na podejmowaniu trudnych decyzji, kiedy przyjaciel prosi". To nie pierwszy raz Janusz Kaczmarek odmawia na początku przyjęcia atrakcyjnej propozycji. Ostatecznie jednak ulega, kierując się wyższą koniecznością. Tak było według jego relacji sześć lat wcześniej, kiedy miał się przenieść do Warszawy na pierwszego zastępcę prokuratora generalnego. Też się wzbraniał, też odmawiał ministrowi Lechowi Kaczyńskiemu przed objęciem tego stanowiska. - W końcu jednak przyjąłem argumentację ministra, że wybierając zawód prokuratora podjąłem się służby państwowej i muszę oddać na użytek państwa swoje umiejętności.