Okazuje się jednak, że jest inna recepta na "wspólną europejską pamięć" niż mozolne negocjowanie rozbieżności. Można po prostu niektóre wątki pominąć. Wykasować, jakby nigdy ich nie było.

Według takiego dość topornego, przyznajmy, pomysłu ma być konstruowane muzeum wspólnej historii naszego kontynentu pod egidą europejskiego parlamentu. Czy można pokazać dzieje Europy bez wojen polsko-krzyżackich? To zależy od stopnia szczegółowości tego, co tam będzie przedstawione. W dziejach Europy Środkowo-Wschodniej bitwa pod Grunwaldem była zdarzeniem ważnym. Nic dziwnego, że komentujący na gorąco poseł lewicy Ryszard Kalisz, którego trudno podejrzewać o skłonności bogoojczyźniane, powiedział: dzieje Europy to nie tylko dzieje Francji i Niemiec.

Ale idąc dalej, czy można zrozumieć dzieje najnowsze, XX wiek, bez wojny polsko-bolszewickiej 1920 czy bez wpływu "Solidarności" na przełom 1989 roku? Nie można i tu już stopień szczegółowości nie ma nic do rzeczy. To Polska Piłsudskiego uratowała w 1920 roku Europę przed inwazją Armii Czerwonej, która w razie sukcesu zmieniłaby nas wszystkich w niewolników ideologii tak trafnie pokazanej w "Roku 1984" Orwella. I to "Solidarność" uruchomiła w latach 80. zmiany, które zakończyły się rozmontowaniem komunistycznego systemu pośrodku Europy, m.in. rozwaleniem berlińskiego muru.

Zapewne odezwą się u nas głosy przerzucające odpowiedzialność za muzealny niewypał na samych Polaków. Gdybyśmy sami bardziej promowali swoją historię... Gdybyśmy się tak bardzo o ten dorobek między sobą nie kłócili... Pewnie trzeba się bardziej starać, żeby inni więcej o nas wiedzieli i lepiej nas postrzegali. Ale jeśli Dom Historii Europy przygotowywali historycy, a nie zwykli ludzie będący więźniami własnej ignorancji, nie ma mowy o komedii omyłek. Widać tu niepokojącą tendencję, której powinniśmy się przeciwstawić. My - reprezentacja polskich partii w europarlamencie. I my - polski rząd. Skuteczność protestów będzie testem dla realnej równości narodów w europejskiej społeczności. Testem dla europarlamentu z jego niemieckim przewodniczącym.

Ale to temat do (oby jak największej) kontrowersji nie tylko między narodami. Z tego, co o nim wiemy, muzeum jest szykowane w zgodzie z wrażliwością zachodniej lewicy po części naiwnie, a po części bagatelizująco odnoszącej się do dziedzictwa chrześcijaństwa, za to nieumiejącej sobie poradzić z dziedzictwem komunizmu. I w tej debacie nie może zabraknąć Polaków. To być może ostatnia szansa, żeby spisywanie protokołów rozbieżności nie zmieniło się w lekcję amnezji dyktowanej polityczną poprawnością.







Reklama