Nie bacząc na to, że działają w oblężonej twierdzy, może nawet na tonącym statku, dwaj inni PiS-owscy członkowie zarządu TVP Sławomir Siwek i Marcin Bochenek postanowili się zająć polowaniem na prezesa. Człowieka z tego co samego co oni politycznego nadania braci Kaczyńskich.

Reklama

Za polowaniem można się domyślać osobistej decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Przekonanego, że telewizja wymyka mu się z rąk. I że warto, nawet na pięć minut przed odbiciem gmachu na Woronicza przez ludzi Platformy, zawalczyć o stację czysto PiS-owską. Czy dlatego, że jest urażony komentarzami prezenterki "Wiadomości" Hanny Lis, albo programami jej męża Tomasza Lisa? A może Kaczyński chce po prostu spróbować odzyskać telewizję na moment, przed eurowyborami? Nawet za cenę ryzyka szybszego wzięcia TVP przez koalicję PO i lewicy.

Urbański odwołuje się do dziwacznej koalicji trupów - dawnych nominatów Samoobrony i LPR. Oni chcą jednego - świętego spokoju, choć na chwilę. W imię tego spokoju ich koledzy z podobnym politycznym backgroundem pozbyli się w radiu zbyt wyrazistego politycznie prezesa Krzysztofa Czabańskiego. Z tych samych powodów ten medialny plankton gotów jest bronić Urbańskiego. Tyle że uratować obrotnego Pana Andrzeja przed zawieszeniem nie jest w stanie. Co najwyżej blokować wybór następcy.

Urbański zaczynał jako emisariusz interesów braci Kaczyńskich po niezależnym Bronisławie Wildsteinie. Po wyborczej porażce swoich protektorów próbował wypracować model na czasy przejściowe. W dobie upartyjnienia wszystkiego - model wcale nie najgorszy dla mediów publicznych. Gdy przyjrzeć się jego decyzjom, były one mozaiką misternych kompromisów. Gdy na czele któregoś programu informacyjnego stawał dziennikarz uważany za bardziej "prawicowego", był równoważony kimś innym. Także publicystyka stała się układanką autorskich programów o różnych zabarwieniach - z lekką przewagą strony liberalnej, symbolizowanej przez Lisa, ale bez monopolu dla kogokolwiek.

Reklama

Ta rzeczywistość uwierała obie strony. PO nie mogła się pogodzić z Urbańskim, w wymiarze symbolicznym (dawny szef kancelarii Lecha Kaczyńskiego na czele TVP!), i praktycznym. Każda władza dąży w Polsce do tego aby przekształcić programy informacyjne w kronikę triumfów swojego rządu, a tym "Wiadomości" czy "Panorama" nie były. Urbański okazał się jednak zawodnikiem trudnym do pokonania. To on tkał medialne porozumienie z Napieralskim, które uratowało obecny układ w TVP.

Teraz okazuje się, że kompromis a la Urbański jest niestrawny dla PiS, partii, która niczego się nie nauczyła. Której nie wystarczy telewizja niebijąca w nią jak stacje komercyjne. Możliwe zresztą, że Urbański okazał się nazbyt ufny w swoją niezbędność, że kogoś tam nie odwiedził, o czymś w porę nie zapewnił. Mógłby łączyć wszystkich, ma do tego stosowne kwalifikacje. A stał się w spolaryzowanym układzie dla wszystkich niestrawny. Poza rozbitkami po dawnych przystawkach PiS.

Jeszcze gra, próbuje - tak trzeba tłumaczyć próbę zawieszenia Hanny Lis, która nie ukrywa swojej wrogości wobec PiS. Głowy Lisów podane na tacy Kaczyńskiemu mogą być może przedłużyć egzystencję Urbańskiego na jakiś czas. Ale to zmobilizuje w Sejmie PO do zwiększenia wysiłków na rzecz koalicji, która przechwyci media publiczne. Telewizja PiS może stać się wstępem do telewizji Platformy i jej nowego lewicowego sojusznika.