Głosowało podobno ponad 50 milionów widzów. Mam pewne wątpliwości co do wiarygodności tego sondażu, zwłaszcza że stacja telewizyjna, o którą chodzi, jest państwowa, a tym samym sterowana przez Kreml. Poza tym pierwsze miejsce wywalczył Aleksander Newski, średniowieczny książę, który pokonał niemieckich najeźdźców - idealny symbol dla reżimu putinowskiego, który chlubi się swoją butną postawą wobec Zachodu. Drugi na mecie zameldował się Piotr Stołypin, reformator gospodarki z przełomu XIX i XX stulecia, który wsławił się m.in. tym, że użyczył swego nazwiska wagonom bydlęcym (stołypinkom) używanym do przewożenia więźniów na Syberię - kolejny doskonały symbol "reformatora z żelazną pięścią", a do takiego wizerunku aspirują zarówno premier Putin, jak i prezydent Miedwiediew.

Reklama

Polityka retuszu

Trudno uwierzyć, że Rosjanie są aż tak rozmiłowani w zdobywcach pierwszych dwóch lokat. Podejrzewam, że gdyby sondaż był uczciwy, wygrałby Stalin. Bo i dlaczego miałby nie wygrać? Przecież w ciągu ostatniej dekady rząd, media i szkolnictwo w Rosji poświęciły sporo czasu na próby zrehabilitowania go - i nie były to wyłącznie spontaniczne inicjatywy.

Oczywiście wszystkie narody w jakimś stopniu upolityczniają historię, ale w Rosji tradycja fałszowania i manipulowania przeszłością jest głębsza niż w większości krajów świata. W czasach swojej największej świetności KGB retuszowało fotografie, aby usunąć z nich skompromitowanych towarzyszy, przerabiało podręczniki do historii, aby umieścić innych towarzyszy tam, gdzie wcześniej ich nie było, inwigilowało i prześladowało zawodowych historyków. Obecne władze Rosji są ich potomkami, czasem w sensie dosłownym.

Reklama

Ale nawet ci, którzy nie są dziećmi funkcjonariuszy KGB, często wychowywali się i szkolili w kulturze KGB - organizacji, która uważała, że historia nie jest czymś neutralnym, tylko narzędziem do cynicznego wykorzystywania w walce o władzę. W putinowskiej Rosji pewne wydarzenia istnieją albo nie istnieją w podręcznikach i w oficjalnym obiegu, ponieważ ktoś podjął taką decyzję

Tego rodzaju decyzję niewątpliwie podjęto w sprawie Stalina. W niedawno wydanym, urzędowo usankcjonowanym podręczniku do historii Rosji, podczas publicznych uroczystości i w oficjalnych przemówieniach kreuje się mniej więcej taki obraz okresu stalinowskiego: "Były wypaczenia, popełniano błędy, ale osiągnięto wielkie rzeczy. W sumie było warto".

Marginalne wypaczenia

Reklama

Ten publiczny portret Stalina jest nader selektywny. O wielu milionach ofiar Gułagu, masowych deportacji i masowych mordów wspomina się tylko na marginesie. Czystki wymierzone w najbliższych współpracowników i rewolucyjnych towarzyszy Stalina nie zasługują na szersze omówienie. Terror, który sprawiał, że ludzie bali się wyrażać na głos swoje poglądy, że dzieci donosiły na rodziców, że rozpadały się rodziny i przyjaźnie, w większości dzisiejszych książek o tamtych czasach w ogóle się nie pojawia. Niewiele miejsca poświęca się nawet programom industrializacji i kolektywizacji rolnictwa, które zmodernizowały kraj ogromnym kosztem dla ludności, środowiska naturalnego i długookresowej kondycji gospodarczej Rosji.

Uwaga autorów skupia się na wojennym przywództwie Stalina, a zwłaszcza na momencie imperialnego triumfu w 1945 r., kiedy sowiecki komunizm został narzucony zachodnim sąsiadom Rosji. Wschodnia Europa stała się kolonią Rosji, a co w obecnym kontekście istotniejsze, Stalin wynegocjował ten układ jak równy z równym z Rooseveltem i Churchillem.

Majowe obchody rocznicy zwycięstwa w 1945 r. z każdym rokiem są coraz huczniejsze. W ubiegłym roku wzięło w nich udział kilka tysięcy żołnierzy przebranych w sowieckie mundury, machających sowieckimi flagami i śpiewających sowieckie pieśni. Przez plac Czerwony jak za dawnych czasów przejechały wielkie armaty i rakiety, budząc gromki aplauz.

Książki o wojnie stały się znaczącym zjawiskiem wydawniczym w kraju, w którym jeszcze kilka lat temu prawie nie publikowano popularnych książek historycznych. W większości dużych księgarń jest dział wojenny, gdzie można znaleźć na przykład pozycję, którą zakupiłam kilka miesięcy temu w Moskwie. Książka zatytułowana "Pokonaliśmy Berlin i nastraszyliśmy Nowy Jork" to wspomnienia pilota, który opisuje radość z bombardowań i delektuje się dawno utraconą przez Rosję możliwością straszenia innych.

Putinowski mit założycielski

Jeszcze ważniejsza jest rola, jaką celebrowanie czasów imperialnej świetności Związku Radzieckiego odgrywa w micie o najnowszej historii Rosji, czyli opowieści o latach 80. i 90. Putin jest autorem słynnego stwierdzenia, że upadek ZSRR był "największą katastrofą geopolityczną XX w.", a zatem, jak należy wnosić, większą od obu wojen światowych. Wraz z wtórującymi mu mediami i obecnym prezydentem Putin uważa, że bardziej otwarta dyskusja o stalinowskiej przeszłości, która miała miejsce w okresie glasnosti za Gorbaczowa, była przejawem narodowej słabości. Co ważniejsze, kłopoty gospodarcze z lat 90. są przypisywane nie dziesięcioleciom komunistycznych zaniedbań i powszechnemu złodziejstwu, lecz zachodnim knowaniom oraz zapożyczonemu od Zachodu systemowi demokratycznego kapitalizmu.

Ta linia myślenia stanowi fundament legitymacji obecnych władz rosyjskich. W największym skrócie przedstawia się ona następująco: komunizm był stabilny i bezpieczny, postkomunizm był katastrofą. Putinizm, w który Miedwiediew naturalnie się wpisuje, stanowi powrót do stabilizacji i bezpieczeństwa okresu komunistycznego. Niech żyje Stalin, Putin i Miedwiediew. Media znowu będą przewidywalne, pensje znowu będą wypłacane na czas, sąsiedzi Rosji znowu będą się jej bali, a rosyjscy przywódcy znowu będą negocjowali na równej stopie z przywódcami Zachodu.

Być jak Józef Stalin

Poza tym im większą dumę ludzie będą czerpali ze stalinowskiej przeszłości, tym mniejsze będzie zagrożenie, że zażyczą sobie autentycznie demokratycznego i autentycznie kapitalistycznego systemu - systemu, w którym Rosjanie mogliby na przykład odsunąć prezydenta od władzy przy urnach wyborczych albo urządzić uliczną rewolucję z gatunku tych, które obaliły skorumpowane posowieckie rządy w Gruzji i na Ukrainie. Im więcej nostalgii za symbolami z epoki sowieckiej, tym bezpieczniejsza będzie kagiebowska koteria.

Z tego wszystkiego nie wynika, że obecne władze rosyjskie same mają charakter stalinowski. Jak pokazał rezultat ostatnich wyborów prezydenckich, Putin nie potrzebuje takiego nasilenia represji, aby utrzymać się u władzy. Zbyt wysoki poziom przemocy mógłby nawet zagrozić jego mandatowi społecznemu, który, jak się rzekło, jest oparty na gwarancji stabilizacji i bezpieczeństwa.

Ponadto fałszowanie historii nie było nieuniknione. Wbrew rozpowszechnionym stereotypom, zgodnie z którymi Rosjanie zawsze skłaniają się ku autorytaryzmowi czy dyktaturze, Rosja nie była skazana na pielęgnowanie takiej wersji historii.

Wręcz przeciwnie, jest całkiem możliwe, że jakiś przyszły rząd ponownie odkryje dziedzictwo rosyjskiego liberalizmu z początku XX w. czy nawet dziedzictwo rosyjskich dysydentów, którzy w latach 60. i 70. współtworzyli to, co dzisiaj nazywamy ruchem praw człowieka. Każdy kraj ma prawo celebrować jakieś pozytywne elementy swojej historii i Rosja nie jest tutaj wyjątkiem, ale fakt, że Putin i jego koledzy postanowili wynieść na piedestał akurat stalinowski imperializm, wiele nam mówi o ich wizji przyszłości ich kraju.