Wstrzymanie dostaw do UE stoi w ewidentnej sprzeczności z elementarnym interesem politycznym i gospodarczym Rosji. W takiej sytuacji sporo wskazuje na to, że winna całego zamieszania jest Ukraina.

Władze tego kraju przyznają, że mają dość gazu w magazynach na ponad 80 dni. Nie ukrywają też, że specjalnie gromadziły go z myślą o sporze z Rosją. Być może w pełni świadomie przygotowywały się do ostrej konfrontacji i postawienia wszystkiego na jedną kartę. Można by jednak powiedzieć, że 80 dni kiedyś minie i Kijów będzie musiał w pokorze poprosić Moskwę o zmiłowanie. Niekoniecznie. Rosja nie ma wystarczająco rozbudowanej sieci magazynów, by przechowywać wydobywany gaz, który nie jest przesyłany dalej. Prędzej czy później będzie musiała go spalać. Przyniesie to ogromne straty finansowe. Można wprawdzie zmiejszyć też wydobycie, ale to ryzykowne posunięcie, gdyż z powodów technologicznych bardzo trudno będzie potem wrócić do poprzedniego stanu.

Reklama

Pokusa, by bronić pozycji Kijowa w gazowej wojnie jest silna. Wszak miał być to nasz sojusznik strategiczny. Sojusznicy Polski na wschodzie potrafią jednak wmanewrować nas w sytuacje niedopuszczalne w cywilizowanym świecie. Przykładem niech będzie wywiezienie prezydenta Kaczyńskiego przez Saakaszwilego na posterunek osetyjski. Ukraina także szarżuje chcąc osiągnąć własne cele i nie ogląda się na innych. W tym na swoich sojuszników. To nieodpowiedzialna polityka świadcząca o niedojrzałości tego państwa. Oczywiście, Kijów chce płacić jak najmniej za dostawy rosyjskiego gazy i pobierać jak najwyższe opłaty za jego tranzyt na Zachód, ale to sprawa do rozwiązania przy stole rokowań, a nie na polu walki.

Rosja kompromituje się właśnie jako wiarygodny dostawca surowców energetycznych, a Ukraina jako kraj tranzytowy. Jej szanse na integrację ze strukturami euroatlantyckimi w dającej się przewidzieć przyszłości spadają do zera.

Polska odegrała wielką rolę w promowaniu prozachodniego kursu Kijowa, powinniśmy się jednak bardziej przyłożyć do cywilizowania tamtejszej sceny politycznej. Promować można tylko kraj przewidywalny, którym rządzą ludzie mniej więcej odpowiedzialni za swoje czyny. Podobnie jak Saakaszwili nie jest takim politykiem, do owego elitarnego klubu z pewnością nie nadają się też premier Tymoszenko i prezydent Juszczenko.

Reklama