Teraz UEFA, choć także widzi, że Euro 2012 na Ukrainie oddala się w niebyt, sugeruje, że jednak będzie bronić koncepcji mistrzostw na Wschodzie. Za cenę przesunięcia większej liczby meczów i więszej liczby stadionów z Ukrainy do Polski. A mnie to nie cieszy.

Reklama

Mówię to ze smutkiem - który w Polsce zawsze towarzyszy realizmowi - ale wolałbym Euro 2012 w Polsce i w Niemczech, niż w Polsce i na Ukrainie. Bo o ile w drugim wypadku, bez względu na mistrzostwa, Ukrainie dzisiaj nie zdołamy pomóc, to w pierwszym wypadku przynajmniej pomóżmy sobie.

Jeśli za współorganizację mistrzostw razem z nami zabiorą się Niemcy, choćby za rok, choćby w 2010, to niemieccy kibice przyjadą na mecze - do Poznania, Gdańka, Warszawy czy Wrocławia - autostradami, które Niemcy pomogą nam zbudować. Platforma sama - a nawet razem z Kulczykiem - autostrad na Euro 2012 nie zbuduje, tak jak nie zbudowały ich PiS z Rydzykiem. Na razie jest to dla nas bariera cywilizacyjna, którą zawzięcie skrobiemy pazurkami, ale której obalić nie potrafimy. Tymczasem w przypadku współorganizacji z nami Euro 2012 Niemcy mogliby, a nawet musieliby nam pomóc.

Autostradą z Warszawy do Kijowa (nie mówię już o Doniecku) i tak nie pojadę za mojego życia, bo ona za mojego żcia nie powstanie. Bez wzglęu na to czy Euro 2012 odbędzie się w Warszawie i Kijowie, czy w Warszawie i Berlinie. Tymczasem autostradą z Warszawy do Berlina, i dalej na Zachód, mam nadzieję, choć nie mam pewności, że w wieku przedemerytalnym pojechać mi się uda.

Reklama

Wiem, że zwolennicy Sarmackiego Imperium, w której to wizji wyrwani przez nas ze "szponów Moskwy" i przygarnięci paternalistycznie Ukraińcy z entuzjazmem oddadzą się pod opiekę Najjaśniejszej Rzeczpospolitej - powołają się na Giedroycia i nazwą mnie zdrajcą. Albo egoistą, człowiekiem małej wiary, gdyż ich wiara jest wielka. Problem w tym, że Giedroyć nie był piewcą niemożiwego. I mam dziwne wrażnie, że mógły przyznać mi rację. Nie mamy dzisiaj możliwości samodzielnego zagrania z Moskwą o Ukrainę. Nie mamy takiego potencjału. Ukrainie nie pomożemy, zaszkodzimy sobie. Natomiast na razie możemy jeszcze zagrać o Polskę.

To przecież ważny kraj, spore terytorium między Ukrainą i prawdziwym Zachodem, od naszych losów zależy także sytuacja w całm regionie. Czy zdołamy definitywnie przesunąć się na Zachód, czy też kryzys Unii i kryzys globalny cofną nas politycznie i cywilizacyjnie ponownie na Wschód, tak jak już dzisiaj kryzys cofnął na Wschód naszą złotówkę i cofa naszą gospodarkę. Jeśli Polska przegra, jeśli odpadniemy od "rdzenia Europy", nasza klęska w niczym nie pomoże Ukrainie. Jeśli Polska wygra, będziemy dla Ukrainy najlepszą reklamą Zachodu, najlepszym pośrednikiem i najszerszą bramą. Przykład polskiego sukcesu przesądzi ostatecznie o prozachodnim wyborze Ukrainy. Nawet jeśli nie przy obecnym, to przy kolejnym geopolitycznym rozdaniu, nawet jeśli nie w czasie putinowsko-miedwiediewowskiej normalizacji, to przy kolejnym paroksyzmie kurczącego się postsowieckiego imperium.

I właśnie dlatego Polska powinna się dzisiaj przywiązać do Europy, jak rozbitek przywiąuje się do tratwy na wzburzonym morzu. A skoro burtą Europy są dziś dla nas Niemcy, przywiązujmy się do Niemiec, jeśli jedyną alternatywą jest balansowanie na krawęzi eurazjatyckiej przepaści.