Ważniejsze jest pytanie: co zaoferował premier przeciętnemu Polakowi. Niewątpliwie - sugestywne przemówienie. Politykę cięć budżetowych przedstawił jako dramatyczną walkę z lobby finansowymi wyciągającymi do państwa rękę po pieniądze i równie dramatyczną ochronę zwykłej polskiej rodziny przed zadłużaniem. Czyli twarde wyrzeczenia, blokowanie inwestycji sprzedał opakowane w język obrońcy ludu przed wyzyskiwaczami. Padło nawet słowo "lichwiarze".

Reklama

>>> Dlaczego Jarosława Kaczyńskiego nie było w sejmie podczas debaty o kryzysie

Tą zręczną formą Donald Tusk odróżnia się od drętwych liberałów z Unii Wolności oferujących Polakom pot i łzy bez minimalnej pociechy. Obrona odpowiedzialnej polityki finansowej populistycznym językiem jest wyzwaniem pociągającym, choć niełatwym. Nawet oferta szybkiego marszu do strefy euro, która teraz, podczas kryzysu, musi się kojarzyć z upartą obroną budżetowych rygorów, była sprzedawana przez Tuska jako obrona Polski przed kartelem najbogatszych państw europejskich chcących obracać europejskimi obligacjami. Obracać bez nas! Chciałoby się powiedzieć: takie uzasadnienie to maestria. Jeśli założyć, a obecny polski rząd zakłada szczerze, że dla twardego pilnowania poziomu budżetowego deficytu nie ma alternatywy. Że nie mamy szans więcej się zadłużać bez ryzyka bankructwa.

Niezadowolonym z powodu istotnie zbyt opieszałej w pierwszych miesiącach reakcji rządu na kryzys Tusk nie tylko zaoferował sporą dawkę miękkiego populizmu pokrywającego wybór trudnej drogi. Zaoferował im także pierwsze recepty. Jedne lepsze (różne pomysły na ochronę miejsc pracy), drugie - dyskusyjne i niejasne (zaledwie symboliczne wsparcie dla kredytów hipotecznych). Doczekaliśmy się kryzysowego expose, do którego zachęcaliśmy premiera od dawna. Wielu kwestii jednak nie wyjaśnił - na przykład jak wygląda mapa rządowych priorytetów po ograniczeniach budżetowych wydatków, które mogą nie być w tym roku ostatnimi.

Reklama

Od ministrów tego rządu Polacy słyszą dziwne opowieści, jak to policjanci nie muszą jeździć samochodami. A z mediów dowiadują się, że policji nie będzie stać na opłacanie informatorów, co oznacza, że powinna zawiesić swoją działalność. Rozwikłanie tej sprzeczności to zadanie dla szefa rządu. A to tylko pierwszy przykład z brzegu.

To oczywiste, że premier w obliczu trudności próbuje przemawiać optymistycznym językiem. Bierze na siebie ogromne ryzyko. Jeśli utrzyma polskie finanse w ryzach i przetrwa kryzys – zasłuży na pochwały. Ale jeśli ta recepta okaże się drogą donikąd jak oszczędnościowe recepty amerykańskiego prezydenta Hoovera w obliczu wielkiego kryzysu lat 30., będzie skazany na klęskę. Tego na razie nie zweryfikujemy. Możemy go rozliczać z przedsięwzięć podejmowanych w logice jego dietetycznej kuracji. Gdy mówi, ile można zrobić za europejskie pieniądze, my patrzmy, czy jego urzędnicy nauczyli się już je wydawać. Okażmy mu odrobinę zaufania, ale też bądźmy dla niego recenzentami pozbawionymi pobłażliwości.