Kazimierz Marcinkiewicz znalazł się na ostrym zakręcie. Chyba nigdy już nie będzie tym politykiem, jakim mógł i chciał być. W drodze od premierowskiej nominacji w roku 2005 do dziś popełnił bowiem pięć podstawowych błędów:

1. Ślepo uwierzył w to, że w polityce liczy się popularność, a nie mocne usytuowanie w partii. Będąc premierem nie zauważył, że popularność sondażowa to rodzaj pustych kalorii: mogą dać siłę na chwilę, ale na dłuższą metę są bezwartościowe. Zdymisjonowanie najpopularniejszego wówczas polityka w kraju przez Jarosława Kaczyńskiego udowodniło, że Marcinkiewicz nie miał nic poza sondażami. I zbyt mocno uwierzył, że sondaże są ważniejsze niż struktury, instytucje i procesy polityczne. A pod koniec swojego premierostwa zaczął być nielojalny wobec swojego protektora.

Reklama

2. Nie wykorzystał szansy, jaką był start w wyborach prezydenckich w Warszawie. Marcinkiewicz popełnił błąd: zlekceważył, niemal zdradził, elektorat PiS próbując naśladować kogoś, kim nigdy nie był. Gdyby Marcinkiewiczowi udało się wygrać stolicę, dziś miałby niezależną pozycję, własną bazę polityczną i mógłby powalczyć o swoje wpływy niemal w każdym środowisku politycznym.

>>> Olejnik: Marcinkiewicz jest żałosny

3. Pozwolił znaleźć sobie pracę. Po przegranej w Warszawie okazało się, że Marcinkiewicz nie ma pomysłu na siebie i jest de facto uzależniony od tych, których nienawidzi - od braci Kaczyńskich. Pozwolił więc, by cała Polska szukała Kaziowi zajęcia.

Reklama

4. A kiedy już zajęcie znalazł, zamiast zniknąć na dwa lata, zarobić pieniądze i wyrobić sobie kontakty, cały czas się pokazywał publicznie, wierząc bezgranicznie w swoją szczęśliwą gwiazdę. A powinien był dać wszystkim od siebie odpocząć i wrócić np. dziś, kiedy Polacy zdążyli się zmęczyć PiS i zaczynają się męczyć Platformą; wrócić jako mąż opatrznościowy. Ale nie wytrzymał.

>>> Przeczytaj: Marcinkiewicz jest politycznie skończony

5. Pewnie dlatego, że jest narkotycznie uzależniony od mediów. Marcinkiewicz nie zrozumiał, że dla polityka media powinny być jedynie narzędziem. Dla niego stały się celem. Stopniowo uzależniał się od nich coraz silniej i musiał zwiększać dawki. Brak dziennikarzy wokół, czynił jego życie - dla niego samego - nieinteresującym. Zamiast umiejętnie posługiwać się mediami, dał im się totalnie wciągnąć w ich grę. Widać niestety psychologiczną i intelektualną niemożność pohamowania "parcia na szkło". Czego ostatnie problemy życiowe są najlepszym dowodem.