Jerzy Urban opowiada w wywiadzie dla DZIENNIKA, jak to się rzucaliśmy sobie na szyję z Lwem Rywinem, już po wybuchu afery Rywina. Urban bredzi nie pierwszy raz. Ma na myśli imieniny Andrzeja Pawelca. Rywin na tej imprezie rzeczywiście był sensacją.

Reklama

Tuż przed nią wypuścili go z więzienia. I rzeczywiście przywitałem się z Rywinem tyle, że z rozpędu, na zasadzie: przecież nie schowam się przed nim pod stół. Nie było żadnych całowań, żadnych objęć. Było tak, że kiedy ja wszedłem do dużego salonu, gdzie to przyjęcie się odbywało, Rywin był już otoczony wianuszkiem ludzi. Zacząłem się witać ze znajomymi i tak przy okazji przywitałem się z Rywinem.

Na przyjęciu widziałem też Urbana i jego wściekły wzrok. Siedział w kącie sam. Nikt nie chciał z nim rozmawiać. Izolowany przez całe towarzystwo ze złości wymyślił sobie tę historyjkę z moim gorącym powitaniem Rywina. Mógłbym go pozwać za to ale nie chcę mi się chodzić po sądach bo to by było na rękę Urbanowi. On kocha takie rzeczy. I nie bez powodu mnie szkaluje.

Kiedy zostałem premierem a jego różni znajomi weszli do ministerstw i policji, wyszedł z oczekiwaniem, że będzie otrzymywał od nas jako pierwszy przecieki, rozmaite informacje ze śledztw, z których następnie będzie żył jego tygodnik. Odmówiłem i od tego momentu Jerzy Urban stał się moim największym wrogiem. A następnie kiedy SLD miało kłopoty stanął na czele całej watahy atakującej Sojusz. To jeden z największych szkodników lewicy.

Reklama