MACIEJ WALASZCZYK: Jak przyjął pan nowy układ sił w telewizji publicznej? Był pan zaskoczony porozumieniem PiS z lewicą?
JAROSŁAW SELLIN: Bardzo zaskoczony nie byłem, bo o w miarę trwałym porozumieniu między trzema członkami KRRiT wywodzącymi się z PiS a Tomaszem Borysiukiem (wcześniej związany z Samoobroną, teraz z lewicą), wiedziałem od dawna. Ten ostatni jedynie siłą pewnego przypadku znalazł się w pewnym momencie w orbicie oddziaływania Andrzeja Leppera. Od dawna był jednak człowiekiem kojarzonym z SLD. Jego ojciec był przecież posłem Sojuszu, a jego syn dość prominentnym redaktorem telewizji Roberta Kwiatkowskiego. Spodziewałem się w związku z tym, że jeśli będzie miało miejsce zawarcie podobnego układu, to Borysiuk będzie sięgał do ludzi pracujących w TVP w czasach prezesury Roberta Kwiatkowskiego, a więc okresie potęgi układu postkomunistycznego w mediach publicznych.

Reklama

Ludzie, którzy pracowali w TVP w czasach niezwykle krytykowanej przez prawicę, w tym oczywiście także przez PiS, prezesury Kwiatkowskiego, dzisiaj prawdopodobnie powrócą do niej. Na mocy układu PiS – lewica.
To prawda. Jest to efekt wyniszczającej wojny między dwoma postsolidarnościowymi siłami politycznymi, a więc Platformą Obywatelską i PiS. W tej wojnie jest dziś tak, że wszystkie chwyty są dozwolone, a wszelkie bariery i niemożności można przekraczać. Tak jak PO zawierała z SLD sojusz w sprawie nowej, fatalnej ustawy medialnej, której los nie jest jeszcze rozstrzygnięty, choć już chyba przesądzony. Świadczą o tym wspólne podpisy pod poselskim projektem tej ustawy złożone nie tylko przez posłów Platformy Obywatelskiej, ale również SLD. Teraz Prawo i Sprawiedliwość zrobiło to samo, tylko w sposób bardziej efektowny i spektakularny budując nowy i w miarę trwały układ w mediach publicznych. W związku z tym widać gołym okiem, że kolejne, zdawałoby się, nieprzekraczalne bariery zostały wyłamane.

Przekraczanie dotąd nieprzekraczalnych barier. To brzmi jak swego rodzaju zarzut kierowany pod adresem obu partii.
I tak powinno. Bo istnieje tu problem moralny. Przecież Platforma Obywatelska i PiS wyrosły na tym, co w 2003 roku sam Jarosław Kaczyński definiował jako „wzmożenie moralne”. A więc dzisiejsza potęga tych ugrupowań zbudowana została na konsekwencjach wynikających z tego wszystko, co wiązało się z aferą Rywina i co zostało wówczas ujawnione. Pytanie o to, z kim dziś się koalicje zawiera, jest więc problem moralnym nie tylko dla jakiejś grupy polityków PiS, ale również dla sporej części elektoratu tej partii. Z pewnością niektórzy politycy PiS nie czują się dobrze ze świadomością, że za sprawą ich partii do TVP powrócą niektórzy współpracownicy Roberta Kwiatkowskiego. Jeszcze niedawno w końcu siła PiS brała się z ujawnienia afery Rywina. A Zbigniew Ziobro, prominentny działacz PiS, partyjny kolega twórców medialnej koalicji, był autorem sprawozdania sejmowej komisji śledczej do spraw jej wyjaśnienia.

Jaki scenariusz przewiduje pan dziś dla mediów publicznych? Jak mogą zostać wyznaczone strefy wpływów i czy jest to w ogóle możliwe bez poważnych konfliktów? Kto może zostać kolejnym prezesem TVP?
Nie wiem, czy rada nadzorcza zdecyduje się na rozpisanie konkursów. Ale nawet konkurs można urządzić w taki sposób, by wygrały go osoby w miarę akceptowane przez obie strony. Słyszy się dziś o kandydaturze Janusza Pietkiewicza. To człowiek, który może być dobrym łącznikiem między SLD a PiS. To dobra osoba do wypełnienia takiego zadania. Ma korzenie wybitnie PRL-owskie, ale również zdobył sobie swego czasu zaufanie Lecha Kaczyńskiego, który mianował go dyrektorem wydziału kultury m.st. Warszawy, gdy był prezydentem stolicy. Jednak zarząd może być kilkuosobowy i mogą się w nim znaleźć się osoby związane zarówno z jedną, jak i drugą formacją.

Reklama

Media publiczne przeżywają wielkie kłopoty. Brną w nie coraz bardziej, a jedną z przyczyn są gwałtownie malejące wpływy z abonamentu. Czy nowy układ w mediach jest w stanie porozumieć się i stworzyć jakiś program naprawczy, który wyprowadzi publiczne radio i telewizję z tej trudnej sytuacji?
Nie sądzę, by zarząd mógł czegoś takiego dokonać. To raczej może być konsekwencją zmian prawnych, które mają szansę zostać przeforsowane jedynie w parlamencie. Dlatego wygląda na to, że będziemy funkcjonować w starym systemie medialnym, bo prawdopodobnie prezydenckie weto do ustawy medialnej zostanie w parlamencie podtrzymane.

W takim razie zgadza się pan z czarnym scenariuszem, że telewizję czeka stopniowy zjazd w dół, degrengolada, totalna komercjalizacja mająca na celu utrzymanie się na powierzchni?
Degrengolada finansowa? Bardzo prawdopodobne. Oczywiście abonament jest opłatą obumierającą, mamy coraz większe kłopoty z jego ściąganiem. Trzeba też powiedzieć, że ten gorszący układ z SLD ma jedno uzasadnienie programowe. PiS, SLD jak również PSL, które do tej grupy zaliczam, łączy przekonanie o potrzebie istnienia mediów publicznych i ich znaczeniu w Polsce. Nie tylko chcą, by media publiczne wciąż w Polsce istniały, ale by były również silne. Bo nie zapominajmy, że w Platformie istniały bardzo różne głosy na ten temat łącznie z domagającymi się ich likwidacji lub poważnego osłabienia. Faktyczne działania Platformy mogły w każdym razie sprawiać wrażenie, że chodziło o osłabienie lub marginalizację mediów publicznych.

Czy przekonanie o potrzebie silnej TVP i wzmocnionego Polskiego Radia spowoduje, że PiS i SLD będą starały się ratować ich sytuację?
Na podstawie obowiązującego prawa nie będzie to łatwe, bo środki publiczne na ich utrzymanie będą małe. Gorzej, będzie ich ubywać. A to oznacza, że stacje będą się komercjalizowały, programy misyjne znikały. Zresztą tak właśnie dzieje się już od lat. Nowy zarząd, by utrzymać te wegetujące media, będzie musiał po prostu zarabiać na rynku.

Czy sojusz PiS z Sojuszem może się przełożyć w przyszłości na jakieś porozumienie polityczne w Sejmie?
Porozumienie medialne z SLD nie będzie dla PiS pozbawione kosztów, szczególnie w odbiorze jego elektoratu. Partia Jarosława Kaczyńskiego dozna uszczerbku. Szczególnie jeśli dojdzie do realnej współpracy z postkomunistami w mediach publicznych. Dlatego tym bardziej trudno mi sobie wyobrazić jakąś koalicję polityczną między tymi partiami, np. na poziomie koalicji rządowej. Elektorat PiS to na pewno grupa wyborców centroprawicowych, w dużej mierze postsolidarnościowych i antykomunistycznych. Istnieje jednak pewna płaszczyzna, na której może pojawić się porozumienie programowe między PiS i SLD. Gruntem dla niego jest specyficzna, lewicowa wrażliwość społeczna. Słowem, pewna wspólnota poglądów na gospodarkę i sprawy społeczne. Tego rodzaju wrażliwość mogłaby sprzyjać takiemu porozumieniu, ale wydaje się, że kwestie związane z oceną przeszłości i genezą tych formacji zdecydują, że raczej nie dojdzie do głębszej współpracy politycznej panów Napieralskiego i Kaczyńskiego.