Władimir Putin, który raduje się właśnie dziesięcioleciem rządzenia w Moskwie, dokonał cudu. Jednemu z najbardziej upadłych narodów Starego Świata, który ma fatalne rokowania na przyszłość, zdołał wmówić, iż znowu jest mocarstwem. Że gra w pierwszej lidze potęg na równi ze Stanami Zjednoczonymi, Chinami i Unią Europejską. Przekonał nawet do tej wizji paru polityków zachodnich. Tymczasem Putin rządzi masą upadłościową. Jego sukces jest mitem. Był możliwy, ponieważ Rosjanie chcieli być oczarowani. Tak łatwiej im znieść własny upadek.

Reklama

Kiedy 10 lat temu Władimir Władimirowicz dostał nominację na premiera, zastał Rosję w stanie rozkładu, skorumpowaną, zadłużoną, rządzoną przez mafie i oligarchie. Putin tymczasem z premiera stał się prezydentem i z żelazną konsekwencją zaczął zmieniać ojczyznę. Długi zostały spłacone, rosły rezerwy walutowe, ludziom – przynajmniej w dużych miastach – żyło się lepiej. Gazprom, flagowy okręt rosyjskiej geopolityki, wypływał na europejskie wody, strasząc zakręcaniem kurków. Rosja pokonała Czeczenię, stłamsiła separatyzm na Kaukazie i w Tatarstanie. Mocarstwo obudziło się z letargu. Tak przynajmniej przedstawiała to oficjalna propaganda.

Kiedy przyjrzeć się owym reformom, okazuje się, iż – owszem – zmieniły kraj, ale na krótko. Przede wszystkim skonsolidowały władzę, zabrakło modernizacji i planowania przyszłości. Koniunktura na gaz i ropę naftową napełniła państwową kasę (i wiele prywatnych) petrodolarami. Władze nie wykorzystały ich jednak choćby do unowocześnienia przemysły wydobywczego, nie mówiąc o rozwoju nowych gałęzi przemysłu, które mogłyby zapewnić wzrost dobrobytu w razie spadku zapotrzebowania na surowce energetyczne. To wina Putina, że nie zapoczątkował tych zmian.

Konsolidacja władzy, choćby nawet autorytarnej, może była Rosji potrzeba, ale pod warunkiem że stałaby się wstępem do zasadniczej reformy państwa, rozwoju gospodarki. Nic takiego nie nastąpiło. Putin nie poszedł śladami innych autokratów w rodzaju Pinocheta czy Franco, którzy wykorzystali władzę do głębokich zmian i modernizacji swoich państw. Rosja nigdy nie osiągnie poziomu rozwoju Hiszpanii. Właśnie dlatego, że jej car zadowolił się samy rządzeniem, nie zrobił następnego kroku, by wprowadzić kraj w przyszłość.

Reklama

W czasach Jelcyna mówiono, że Rosja stała się Górną Woltą wyposażoną z bronią atomową. Czy epoka Putina coś zmieniła? Byłoby niesprawiedliwie twierdzić, że nie. Rosja podniosła się, jeśli chodzi o poziomu życia, do poziomu – powiedzmy – roponośnej Angoli. Broń atomowa, rzecz jasna, pozostała. Niezbyt pasuje to do wielkomocarstwowych tyrad Kremla czy kancelarii premiera.

Zacofana gospodarka, budżet uzależniony od sprzedaży surowców, wyludnianie się wielkich połaci kraju, armia w opłakanym stanie, nielojalne elity transferujące pieniądze z pomocy publicznej za granicę, zamiast wspomagać nimi rodzimą gospodarkę, korupcja, samowola służb mundurowych – oto Rosja Putina.

Zawiódł wszystkich. Swoich zwolenników i przeciwników. Jaki tam z niego car Wszechrusi. Ot, kolejny karierowicz u władzy.