Bezpieczeństwo energetyczne jest bardzo wysoko na liście priorytetów polskiej polityki i ono przyświecało podpisaniu wieloletniego kontraktu na dostawy LNG z Kataru. Kontrakt ten jest z jednej strony ogłaszany jako „realny sukces strategiczny”, a z drugiej poważnie krytykowany. W moim przekonaniu zarówno od strony rachunku ekonomicznego, jak i bezpieczeństwa energetycznego jest to decyzja niekorzystna.

Reklama

Po pierwsze cena. Gaz ten jest realnie droższy od obecnie kupowanego przez nas z Rosji o 20 – 30 proc. Patrząc na nasze otoczenie konkurencyjne – już dzisiaj jesteśmy w dużo gorszej sytuacji od naszych sąsiadów, czy to w Unii, czy na Wschodzie. Polska, kupując obecnie gaz po ok. 260 dol./1000 m sześc, już jest dużo drożej płacącym klientem Gazpromu niż jego europejscy klienci. By nie wspomnieć o Ukrainie, która kupuje po 198 dol., czy Białorusi płacącej poniżej 150 dol. Jeżeli przyjdzie nam ten kontrakt realizować – będzie on polską gospodarkę kosztował przez 20 lat jego trwania ok. 2 miliardów dolarów więcej od alternatywnych dostaw, choć jest to zaledwie 10 proc. polskiej konsumpcji.

Pogarszamy też swoją pozycję na przyszłość, obciążając naszą gospodarkę, szczególnie w perspektywie rosnącej roli gazu ziemnego w europejskiej polityce klimatycznej. Już dzisiaj odczuwa to wielka chemia, której skargi na drożyznę jej podstawowego surowca są zbywane milczeniem, a w przyszłości energetyka oparta na gazie, która jest niezbędna w europejskim modelu zrównoważonego rozwoju.

Drożyzna tego kontraktu jest bardzo intensywnie negowana w publikacjach próbujących udowodnić, że choć dzisiaj gaz jest drogi, to może później będzie tańszy. Przytacza się różne argumenty (możliwy spadek cen LNG, osłabienie dolara, podrożenie ropy naftowej). Niestety, jest to tylko żonglerka liczbami. Jeśli dzisiaj gaz LNG jest o 20 – 30 proc. droższy, jeśli jest oparty o cenę ropy i jej produktów, to za 5 czy za 20 lat będzie także droższy od porównywalnych dzisiaj kontraktów. Publikacjami nie da się pokonać praw ekonomii, a już mówienie o dywersyfikacji jako o „lukratywnym interesie” jest całkowicie oderwane od faktów.

Reklama

Publicyści patrzą też na zakupy spotowe jako remedium dla naszego gazowych zagrożeń. Warto jednak pamiętać, że kontrakty długoterminowe (przyrównywane do gospodarki centralnie sterowanej) są dzisiaj i pozostaną jeszcze długo fundamentem europejskiego bezpieczeństwa dostaw gazu. Dodatkowo, kontrakty takie to ponad 90 proc. dzisiejszego obrotu LNG, a ze 130 pływających gazowców – 120 jest przypisanych do konkretnych kontraktów. To właśnie dostawy z globalnego rynku LNG wprowadzają zagrożenia, które dobrze poznaliśmy na światowym rynku ropy naftowej, łącznie z wahaniami i wysokością cen czy zmowami kartelowymi.

Kontrakt katarski ma też inny niebezpieczny aspekt. Zobowiązuje nas do zakupu lub zapłacenia za gaz, podczas gdy gazoport to inwestycja, której powodzenia nie możemy być pewni. Już dwukrotnie upadały nasze próby dywersyfikacji dostaw. Gazu z Norwegii nie udało nam się sprowadzić, a podstawą były te same wątpliwości, które towarzyszą dzisiejszemu kontraktowi, czyli zbyt wysokie koszty. Wtedy dochodziło do tego skłócenie polskich sił politycznych, co w sumie doprowadziło do porażki. Druga próba dywersyfikacji poprzez ograniczenie dostaw od Gazpromu i wprowadzenie pośredników ze Wschodu – to spektakularna klęska. Do dzisiaj skutkuje coraz droższymi dostawami i kolejnymi negocjacjami z Rosją, w których nasza pozycja jest bardzo słaba. Upadły też wszystkie głośne projekty dywersyfikacyjne ostatnich lat. Pytanie: czy trzecia próba się uda?

Czy kontrakt katarski będzie argumentem w toczących się negocjacjach z Rosją? Wręcz przeciwnie – gra na naszą niekorzyść. Sukces polityczny, medialny, ale realnie... dalej nie mamy alternatywy dla rosyjskiego gazu. Kontrakt to także sygnał dla Rosji, że Polska nie liczy się z kosztami, więc cenę rosyjskiego gazu można podnosić. A jesteśmy w sytuacji przymusowej, musimy zakontraktować więcej, niż obecnie kupujemy. Czy nie rozsądniej byłoby najpierw zapewnić sobie dostawy, a później dopiero wbijać szpilę w bok rosyjskiego niedźwiedzia? Z pewnością byłoby taniej.

Reklama

Mówi się, że kontrakt wyznaczy górną granicę ceny gazu, poza którą Rosja nie wyjdzie, by „nie narazić się na uzasadnione zarzuty wykorzystywania swojej pozycji”. Niestety na to się zanosi i może to być niepożądany efekt właśnie katarskiego kontraktu. Jednak czy fakt, że kontrakt ten może podwyższyć nam ceny dostaw ze Wschodu, powinien być powodem do radości?

Charakterystyczny jest też ton, że kontrakt ten jest „zmorą Gazpromu”, który miał zyskać „potężnego konkurenta”. Przypomnijmy, że w 2006 r. dokonaliśmy wielkiej inwestycji – zakupu Możejek, posługując się argumentami zablokowania rosyjskich koncernów. Do dzisiaj konsekwencje tej decyzji poważnie ciążą na bilansie największej polskiej firmy naftowej. To powinno już polityków nauczyć, że interesów nie robi się „przeciwko”, że interesy muszą mieć mocny grunt biznesowy. A jeśli tak nie jest, a konkurenci są potężni – wynik tego starcia łatwo przewidzieć.

Zwolennicy dywersyfikowania za wszelką cenę („bezpieczeństwo musi kosztować”) mylą narzędzie – jakim jest dywersyfikacja – ze strategicznym celem, którym powinno być osiągnięcie mocniejszej pozycji Polski wobec dostawcy gazu. Przez wykorzystanie naszych strategicznych atutów (tranzytowego położenia), co w efekcie może dać tani surowiec dla przemysłu i ludności. Dywersyfikacja powinna być jednym z narzędzi takiego strategicznego planu. Niestety jest odwrotnie, co prowadzi od porażki do porażki.

Dowodem na błądzenie po ślepych zaułkach bezpieczeństwa energetycznego jest krajowe wydobycie gazu, które zaczęło w ubiegłym roku spadać. A własne wydobycie to najpewniejszy fundament bezpieczeństwa, przecież jego koszty są nieporównywalnie niższe niż gazu importowanego. Gdybyśmy setki milionów dolarów rocznie, które niepotrzebnie będziemy tracić na katarski gaz, przeznaczyli na poszukiwania... Gdyby – co ważniejsze – naprawić ekonomiczne zasady krajowego wydobycia (a to prosty zabieg w gestii URE)... Gdyby otworzyć wydobycie dla nowych inwestorów dysponujących technikami wydobywania „trudnego gazu”, który przyniósł Ameryce wielkie sukcesy...

Naprawdę nie byłoby potrzeby takiego drogiego kontraktu – mielibyśmy tańszy polski gaz. Nasze bezpieczeństwo – także ekonomiczne – byłoby nieporównywalnie większe. Niestety, nie są to tak spektakularne działania jak podpisywanie kontraktu w Katarze. Jeszcze jeden aspekt tego kontraktu źle wróży polskiemu odbiorcy gazu. Jest nim realne utrwalenie monopolu, największego polskiego monopolu, jakim jest rynek gazu ziemnego, z PGNiG posiadającym pozycję 100-procentowego monopolisty. W przygotowywanych przez poprzedni rząd planach gazoportu brano pod uwagę ten aspekt i próbowano temu zaradzić. Dzisiaj, gdy rządzi partia, której zarzucano liberalizm, w ogóle nie myśli się o wykorzystaniu takich działań do wprowadzenia konkurencji.

Idziemy złą ścieżką bezpieczeństwa energetycznego. Zbyt dużo w niej politycznych uprzedzeń, zbyt mało rachunku ekonomicznego i myślenia o konsumencie. Warto zdać sobie z tego sprawę, a pomocne byłoby wyjaśnienie wszelkich wątpliwości związanych z katarskim gazem przez ministra skarbu Aleksandra Grada. To nam się jako konsumentom należy.

Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliw i gazu