Generał Skrzypczak ma całkowitą rację: polska armia jest skansenem. W podwójnym sensie. Gdyby jakimkolwiek koncernem – a takim organizmem jest armia – zarządzano z pomocą tak anachronicznych reguł i struktur, dawno musiałby on z hukiem zbankrutować.

Reklama

Poirytowany Skrzypczak trafnie opisuje ten aspekt MON-owskiej rzeczywistości słówkiem „siermiężność”: „Niech armia dalej będzie siermiężna, jeśli Klich tak chce”. Takim samym niepodobieństwem jest, aby w wielkiej organizacji z taką konsekwencją tępić przejawy myślowej niezależności, umiejętności czy po prostu inteligencji. Polskie wojsko po upływie dwudziestolecia niepodległości nie odbiega nadto od komunistycznej rzeczywistości armii trepów. Skrzypczak rozgoryczony mówi o tym prostym językiem: „ciemnogród”. A wieloletni szef sztabu i totumfacki ministra to w jego ocenie nie kto inny jak „mąciwoda i szkodnik”.

Po raz kolejny można próbować to wszystko zakamuflować i zlekceważyć. Jest na to nawet parę sposobów i wszystkie one są już obecnie w ruchu. Pierwszy – ze Skrzypczaka zrobić ambicjonera i karierowicza, któremu coś tam się nie powiodło, z kimś tam się skonfliktował, a teraz bezsilnie i śmiesznie bluzga. Styl pop-polityki, która żywi się z publicznego przypisywania znanym ludziom nędznych albo żałosnych pobudek działania, może nawet takie zabiegi ułatwić. To jeszcze nieoceniony Kisiel wskazywał na najlepszy sposób odpowiadania przeciwnikowi, który ma rację: „A tobie śmierdzi z gęby!”.

Sposób drugi odwołuje się z namaszczeniem do fundamentów republikańskiego ładu. Do zasady, iż armia musi być „wielkim niemową”, albowiem w przeciwnym razie junta zastąpi nam parlament. Tyle tylko że – jak każda zasada ustrojowa – także i ta ma pole sensownego i absurdalnego zastosowania. Jeśli oficerowie mówiliby publicznie, jak Tusk powinien lepiej rozmawiać z Putinem – byłby to skandal. Lecz jeśli mówią o wewnętrznym stanie armii, to można zapytać: a któż u licha ma ich w tym wyręczyć? Ministrowie obrony, którzy tak jak Sikorski i Klich wystraszyli się poważnej reformy tzw. instytucji centralnych MON? Politycy partyjni, którzy sprawdzili, że na krytyce wojska można stracić sondażowe punkty? Dziennikarze, którzy nie mają wiedzy o skrzętnie skrywanych wewnętrznych problemach armii?

Reklama

Bo w odróżnieniu od tych wszystkich analiz pozornych i kamuflujących sedno sprawy tkwi w tym, że Skrzypczak mówi o armii prawdę. Jego słowa brzmią niestety jak wyrzut sumienia wolnej Polski. A ich prawdziwe znaczenie nie powinno zostać stłumione jakąś kolejną MON-owską intrygą.

Pan premier nie postępuje właściwie, nabierając wody w usta i deklarując poprzez ministra obrony, że się sprawą osobiście nie zajmie i „pozostawia ją w rękach ministra”. Pan prezydent nie powinien udawać, że – jak powiada – „wyjątkowość sprawy” leży w tym, iż PO obcięła właśnie wydatki na wojsko. Bo – po pierwsze – sprawa finansowania operacji afgańskiej jest ważnym wprawdzie, ale tylko pretekstem dla generalnych ocen dokonanych przez Skrzypczaka. A po drugie – nie będzie żadnego publicznego pożytku z wprzęgnięcia sprawy w logikę konfrontacji PO – PiS. A przede wszystkim sytuacja jest wyzwaniem dla pana ministra obrony. Bogdan Klich za bardzo pozwala się przestawiać z kąta w kąt i przesadza z robieniem dobrej miny do złej gry. To prawda, że rządem rządzi premier. Ale nie może zachować w armii szacunku minister, który jednego dnia pozwala na siebie krzyczeć jak na chłopczyka, że chce wydawać za dużo pieniędzy, a drugiego, że nie robi wystarczających zakupów. Ani szef, który w obliczu dramatycznej diagnozy stanu spraw wojskowych udaje, że w MON-ie dzieje się jedynie jakaś kolejna personalna intryga z udziałem nie całkiem zrównoważonego emocjonalnie generała.