Po propagandowej kanonadzie historyków i mediów zabrali głos dwaj carowie Rosji: Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew. W łagodniejszych słowach, ale jednak, bronili tezy, że nie można Związku Sowieckiego winić za wybuch II wojny światowej. Można i trzeba, bo taka jest prawda historyczna. Wizja Moskwy stoi w sprzeczności do niej. Tym razem Kreml przedobrzył. I odpowiedzią na jego tezę powinno być stanowcze „nie”.

Reklama

Dmitrij Miedwiediew w telewizyjnym wywiadzie sprzeciwił się równemu oskarżeniu ZSRR i hitlerowskich Niemiec o wybuch wojny. Potępił też stanowczo „historyczny rewizjonizm” w państwach bałtyckich i na Ukrainie gloryfikujący stronników Niemiec w II wojnie światowej. Podkreślił rolę Sowietów – dominującą – w obaleniu nazizmu.

Pomieszanie w tym prawdy i fałszu. Owszem, to Hitler parł do wojny, nie Stalin, ale pakt obu tyranów zawarty 23 sierpnia 1939 roku umożliwił temu pierwszemu zaatakowanie Polski. 17 września z kolei Stalin rzucił prawie pół miliona żołnierzy na naszą dogorywającą ojczyznę wcale nie po to, by stworzyć ZSRR „strategiczną głębię obrony”, ale by podbić połowę kraju. Wykorzystał okazję. Ale i dał Hitlerowi strategiczną przewagę nad Polską. Był tak samo winny. Czemu dziś Moskwa broni wielkiego kata ludzkości? To druga sprawa.

Skrajnym cynizmem jest oskarżanie Łotyszy, Litwinów, Estończyków czy zachodnich Ukraińców o sprzyjanie Niemcom. Przecież armia Hitlera w okresie okupacji ocaliła te nacje przed eksterminacją. Najokrutniejszym okupantem był wszak dla nich Związek Sowiecki. Państwa bałtyckie mają prawo czcić pamięć swoich bojowników walczących z Sowietami po stronie Niemiec. Choć nie jest to miłe ani dla Rosjan, ani dla nas. Stalin nie pozostawił im wyboru.

Reklama

O ile tezy Miedwiediewa można jeszcze rozumieć, polemizować z nimi, o tyle głos Putina woła o pomstę do nieba. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zaproponował wspólne pochylenie się nad pamięcią ofiar Katynia i polskich obozów dla bolszewickich jeńców 1920 roku. Panie premierze – nie ma mowy. W Katyniu polskich jeńców mordowano na rozkaz najwyższych czynników państwowych. Strzałami w tył głowy. Bolszewiccy jeńcy tymczasem umierali na tyfus z powodu epidemii i fatalnego stanu obozu. To prawda, Polska nie potrafiła zapewnić im cywilizowanych warunków, ale jaka była wtedy sytuacja? Kraj wyniszczony m.in. I wojną światową. Na tyfus i z głodu umierali wtedy także polscy cywile oraz internowani sojusznicy polscy. Ukraińscy żołnierze Petlury czy białoruscy partyzanci z Zielonego Dębu. Wszyscy mieli wtedy podłe warunki. I „kaci” – Polacy, i „ofiary” – bolszewiccy jeńcy. Ani rząd, ani komendant Piłsudski nie wydali rozkazu ich likwidacji. To jednak różnica zasadnicza.

Nie widzę powodu, by nie wystawić zmarłym pamiątkowych tablic. Ale zrównywać ich z ofiarami Katynia? Nie przypadkiem w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej Moskwa przypuszcza propagandową ofensywę w walce o pamięć. Współczesne państwo rosyjskie nie ma żadnego fundamentu, na którym mogłoby zostać ufundowane. Żadnych przełomowych dat, ojców założycieli. Z braku lepszych pomysłów uznano za granicę II wojnę światową. Stalin, nie Stalin, ale prowadził armię w obronie ojczyzny. Ta ofiara krwi łączy dzisiaj wszystkich Rosjan. Bowiem pamięć o antykomunistycznych formacjach rosyjskich zanikła.

Putin i Miedwiediew nie mają nic innego, co mogłoby od biedy posłużyć za fundament budowanego przez nich systemu. Nie jest to jednak wystarczający powód, by kłamać. Zmieniać podstawowe fakty i wybielać zbrodniarza – Stalina. Nasza i ich pamięć jest inna. To nawet zrozumiałe. Jednak fakty są dla wszystkich te same. Związek Sowiecki zawarł pakt z Hitlerem, czym przyczynił się do wojny. Nic tego nie zmieni. I nic nie zmaże tej hańby. Co nie znaczy, że nie można jej wybaczyć. Wystarczy, by Rosja przeprosiła. Skoro uznała się za spadkobiercę ZSRR.