Jak to będzie brzmiało? Może tak: "Reuters. Pilna. Legendarny przywódca Solidarności, były prezydent Polski, Lech Wałęsa, był w latach 70. agentem komunistycznej służby bezpieczeństwa o kryptonimie <Bolek>" - podał polski Instytut Pamięci Narodowej w swojej najnowszej publikacji". Ale może być też tak: "PAP: Słowacki, ukraiński i niemiecki odpowiednicy polskiego IPN we wspólnym oświadczeniu potępiają wymuszony przez część polskiej sceny politycznej zakaz publikacji pracy historyków o przeszłości Lecha Wałęsy. Ich zdaniem cenzura jest niegodna kraju wolnego i demokratycznego i przypomina komunistyczne praktyki". To na razie political fiction. Jednak choć książka przygotowywana przez historyków IPN pojawić ma się dopiero za miesiąc, to już dziś zrobiło się gorąco. Język, jaki się w tej sprawie pojawia, te emocje, a często i wyzwiska, nikogo nie pozostawiają i nie zostawią obojętnym. Będzie tak, jak napisał w gorącym komentarzu jeden z blogerów: "To się dopiero zaczyna".

Reklama

Zbierają siły środowiska przystępujące do tej bitwy o pamięć. Każda grupa ma już swoich intelektualistów, dziennikarzy, autorytety i zwykłych pyskaczy wyzywających się w listach do redakcji i na forach internetowych. Znany jest zestaw argumentów i słownictwo, jakie przez najbliższe tygodnie będzie używane. Wydane wczoraj oświadczenie kilkunastu osób, głównie, choć nie tylko, związanych z "Gazetą Wyborczą", w niezwykle ostrych słowach mówi o "kampanii nienawiści i zniesławień", o "gwałceniu pamięci" i ostrzega: "archiwa komunistycznych służb bezpieczeństwa mają stać się instrumentem przekreślenia wizerunku i autorytetu robotniczego przywódcy »Solidarności«". Fakt, że oświadczenie to ukazuje się przed publikacją książki, oznacza, iż temat przeszłości Lecha Wałęsy został uznany w otoczeniu Adama Michnika za kolejne pole sporu o to, czy bohaterów przeszłości można pytać i sprawdzać. Ma to być nowa odsłona tej dyskusji, ale ze starymi tezami, które padały na przykład w chwili, gdy Bronisław Geremek odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego. Wtedy też pojawiły się stwierdzenia, że profesor jest ponad banalną procedurą, która z mocy prawa dotyczy wszystkich innych posłów do Parlamentu Europejskiego. Bo w ujęciu tego środowiska, on już na żadne pytania nie musi odpowiadać. Jest bowiem jednym z nietykalnych autorytetów. Ale jest też użytecznym narzędziem w starciu dużo większym, w tym o lustrację. I o to, czy chcemy wiedzieć, znać przeszłość - nawet jeśli okaże się nieprzyjemna - czy też próbę dojścia do prawdy rezerwujemy dla tematów dla nas wygodnych. Dlatego właśnie próbuje się pokazać książkę historyczną jako element politycznej i obskuranckiej agresji wobec Wałęsy. Nie jest to jednak wizja prawdziwa, a w swej istocie jest antydemokratyczna.

Żadne zasługi nie zwalniają z oceny historycznej, żaden największy nawet autorytet nie może żądać zniszczenia czy zamknięcia materiałów archiwalnych na swój temat, jeśli nie dotyczą spraw intymnych. Także Lech Wałęsa, który zmarnował dużo czasu, jaki miał na wyjaśnienie tego, co - jak sam przyznał w swojej oficjalnej biografii: zmuszony przez bezpiekę, pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia, niedoświadczony w bojach z komunizmem - podpisał po grudniu 1970. Dlatego słowa o "kampanii nienawiści" zadziwiają. Podobnie zresztą jak niepotrzebnie histeryczna reakcja Lecha Wałęsy, który moim zdaniem dał się po prostu w ubiegłym tygodniu podpuścić dziennikarzom newsowym. Brutalnie zareagował na powtórzoną ponownie starą i neutralną w sumie informację, o której prezes IPN Janusz Kurtyka mówił już kilka tygodni temu: ta książka powstaje i wkrótce będzie opublikowana.

Są też środowiska, ich symbolami są nazwiska Antoniego Macierewicza, Krzysztofa Wyszkowskiego, Joanny i Andrzeja Gwiazdów, Anny Walentynowicz, dla których praca Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka - warto zresztą zaznaczyć, że to historycy z publicystycznym temperamentem - nie będzie tylko dziełem historycznym i naukowym. Dla tej grupy sprawa "Bolka" jest jednym z elementów własnej tożsamości. Od lat toczą oni własną bitwę o pamięć, o ocenę Lecha Wałęsy. O rozwikłanie zagadki, kim był i co robił "Bolek". Ale nie tylko. Kto chce i tym się interesuje, wie to od dawna. I nie jest zszokowany. Wie też, że ten drobny epizod sam w sobie nie ma specjalnego znaczenia. Wałęsa coś tam podpisał, może nawet podpisywał, ale żadnym agentem bezpieki nie był. Złamany na chwilę robotnik, który później wybrał dzielność, odwagę i walkę o wolną Polskę, w pełni zasłużył na miejsce w galerii polskich bohaterów. Nie, tu chodzi przede wszystkim o ewentualne konsekwencje, jakie z tamtego zdarzenia mają w tej wizji wynikać. O pojawiającą się tezę, że wymazywana z pamięci historia z grudnia 1970 roku uparcie do Wałęsy wracała - czy to jako element szantażu ze strony środowisk esbeckich, czy też jako po prostu powód do obaw i motyw późniejszych, już po 1990 roku, wyborów politycznych. To tak naprawdę spór o ocenę jego prezydentury, ówczesnych działań podejmowanych w wojsku i służbach specjalnych, o przyjaźń z Mieczysławem Wachowskim i Andrzejem Milczanowskim, o rolę byłych agentów SB w jego kancelarii, o rząd Olszewskiego, o 4 czerwca 1992 roku.

Reklama

Dla tego środowiska jest kontynuacja tamtego sporu, ważnego dla dzisiejszego kształtu polskiej polityki. W tym ujęciu spór o "Bolka" to jeden z punktów startowych dzisiejszych podziałów, archetyp tego podziału politycznego i kulturowego. To dla nich symboliczna formuła tożsamościowa.

Dziś już wiemy, że musimy przez to przejść, że nas to nie ominie. Na jednych sztandarach malują już słowa "szacunek i godność", na innych "prawda i historia". Ale czy jest jakieś miejsce pośrodku? Czy można nie zapisywać się do żadnego z obozów? Czy taka zdystansowana postawa, nie tyle w odniesieniu do samego faktu opublikowania tej książki, ale do całego emocjonalno-politycznego otoczenia, byłaby ucieczką? A może mądrością unikania wojny, w której nie będzie zwycięzcy, a będą tylko rany? A nawet jeśli wybralibyśmy ten dystans, to czy to w ogóle byłoby możliwe? Przecież już pytają: Jesteś z Wałęsą czy Gwiazdami? Z Frasyniukiem czy Wyszkowskim? Z radykalną prawicą czy udecją?

O łatwość odpowiedzi najłatwiej dziś pewnie u tych polityków i publicystów, którzy osobiście uczestniczyli w momentach, o których wspomniałem: rok 1990, czerwiec ’92, moment, w którym Wałęsa z pasją zaangażował się w obronę III RP.

Reklama

Ale co ma zrobić publicysta urodzony w 1976 roku, który maturę zdał w 1994? Jak mają podchodzić do tego jeszcze młodsi? Jak odpowiedzieć na spór, w którym po jednej stronie jest oczywiste w państwie demokratycznym prawo do prowadzenia i publikowania badań naukowych, a po drugiej równie oczywisty fakt strat, jakie przyniesie Polsce wybuch tej sprawy? Bo przecież marka Lech Wałęsa to jedna z cenniejszych rzeczy, jakie w Polsce mamy. To nazwisko, któremu w Polsce zdarza się niestety wygłaszać sądy nie najmądrzejsze, pochopne, a czasami i niesmaczne, ale który na świecie mówi o Polsce zawsze dobrze i którego tam słuchają. Który wreszcie ma na zawsze miejsce w polskiej historii. I który - to może nawet argument najważniejszy - reaguje na hasło "Bolek" niezwykle emocjonalnie, broniąc się i krzycząc tak mocno, że nie ma szans, by go nie usłyszano w Europie i Stanach Zjednoczonych.

Bo gdybym mógł, to najchętniej poprosiłbym Lecha Wałęsę, by po prostu poczekał. Przeczytał i wtedy się wypowiedział, jeśli będzie taka potrzeba. Ma polski noblista tylu obrońców, tylu ludzi docenia jego historyczną rolę, także w DZIENNIKU, że najmniejsza nieścisłość czy ocena wykraczająca poza historyczne wnioskowanie będzie znaleziona i napiętnowana. Ale przecież wiem, że Lech Wałęsa nie będzie milczał i czekał. Nie ten temperament, a i ta historia trwa już za długo, by tak po prostu można liczyć na zimną kalkulację byłego prezydenta. Zresztą są także wśród jego obrońców ludzie zainteresowani taką właśnie wielką awanturą, widzący w tym poręczne narzędzie do uderzenia w Instytut Pamięci Narodowej. Oni też go pchają w stronę emocji.

Więc może można liczyć na wstrzemięźliwość drugiej strony? Czy Krzysztof Wyszkowski, Gwiazdowie, Anna Walentynowicz powstrzymają się od mocnych komentarzy, czy też dadzą się uwieść niezdrowej i niszczącej dla wszystkich wizji ponownego napisania historii panny "S", już bez Wałęsy w roli bohatera, za to z piętnem "agenta"? Znowu muszę odpowiedzieć ze smutkiem - raczej to drugie. Dla nich to też jest chyba najważniejsza z pozostałych jeszcze do załatwienia spraw, drążona uparcie i powracająca przy okazji kolejnych rocznic solidarnościowych. To ich własna opowieść nie tylko o latach "Solidarności" i stanu wojennego, ale też tych o czasach dużo późniejszych, kiedy odrzucili Okrągły Stół, a potem krytykowali, nieraz płacąc cenę marginalizacji, całą konstrukcję III RP.

Co więc zrobić? Ludziom umiarkowanym pozostaje zdrowy dystans do całej sprawy. Niezgoda na kneblowanie ust historykom, ale i niechęć do wchodzenia w awanturę wynikającą z ich pracy. Unikanie pochopnych i prostackich wniosków. Zrozumienie dla emocji obu stron, pamiętanie, że wszyscy oni, tak mocno w ten spór zaangażowani, dużo zrobili dla polskiej sprawy wolnościowej. Moim zdaniem tak myśli dziś większość polskich elit. I tych z PiS, i tych z PO. Nie widać ochoty pognębiania Lecha Wałęsy, ale nie ma też ochoty na cenzurowanie prac naukowych.

Tym razem warto więc pamiętać o skomplikowaniu tej sprawy. Widzieć wszystkie płaszczyzny sprawy: spór o ocenę samego Wałęsy, obok konflikt o lustrację i prawo do wiedzy o przeszłości, wreszcie markę lauerata nagrody Nobla na świecie i jego znaczenie dla polskiej historii. Potrzebujemy prawdy, ale nie awantury.