Ostatni gazowy kryzys powinien dać nam jednak kilka lekcji. Mógłby uzmysłowić nam, czym jest kryzys prawdziwy, a nie wymyślone przez PR-owców kryzysy samolotowe czy kartoflane. Ale przede wszystkim powinien nauczyć nas, jak ważna jest polityka. Nie, nie dywersyfikacja, demonopolizacja czy inne trudne słowa na "d", ale właśnie polityka.

Reklama

Bo to przez nią przegraliśmy. Nie potrafiliśmy pokazać Zachodowi, jak istotna jest Ukraina i jak potrzebna odpowiednio twarda postawa wobec Rosji, nie potrafiliśmy też zaprezentować się Kremlowi jako ważny partner, z którego zdaniem musi się liczyć, toteż naszym obserwatorom podziękowano. Donald Tusk bezsprzecznie sprawę zawalił, czego ukryć nie potrafią nawet wciąż w nim zakochana TVN czy "Wyborcza". Ale zostawmy na moment gaz.

Cała ta historia pokazała też, przed jakim dylematem staniemy za ponad półtora roku, kiedy przyjdzie nam wybierać prezydenta, a liczyć się będzie zapewne dwóch kandydatów. Jeden bez wątpienia sympatyczny wprowadził do polityki więcej spokoju i, nawet jeśli ceną były pewne zaniechania, nie wszczynał wojny na wszystkich frontach. Polakom tego było trzeba i dlatego w swej ogromnej większości polubili go, nagrodzili swoją sympatią i zaufaniem. Słusznie. Niestety kiedy tylko gdzieś zaczynali strzelać, nasz kandydat właśnie wycofywał się na stok lub nabierał wody w usta. Nie lubi się wychylać.

Drugi za to lubi wychylać się aż nadto, ale też - oddajmy mu to - w chwilach kryzysu, prawdziwego konfliktu, zwykle działa bez zarzutu. Kulom się nie kłania, za wolność naszą i waszą walczyć gotowy. Gorzej gdy nic się nie dzieje. Codzienna praca go wkurza, czemu daje wyraz, ludzi konfliktuje i skłóca. Nic dziwnego, że rodacy niepomni jego wojennych zasług w swej większości najchętniej wysłaliby go na zieloną trawkę.

Reklama

No dobrze, dość żartów. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyliśmy, ale jeśli nic się nie zmieni, przyjdzie nam wybierać między facetem wiecznie nabzdyczonym, męczącym i zmęczonym a sportowcem ciągle uśmiechniętym, którego jednak przestraszyć gotowe choćby i fajerwerki w sylwestra. Najusilniej proszę nie przekonywać mnie, który lepszy. Ja po prostu odmawiam dokonania takiego wyboru. I mówię to już teraz, póki bitewny zgiełk nie zagłuszy głosu skromnego felietonisty.

A za półtora roku może to ja udam się w Dolomity?