Dopiero rewolucja odrodziła Persję, dała jej impuls do odbudowy dumy, pozycji w regionie, ale przyniosła też wrogość Zachodu. Iran nigdy nie powróci do modelu sprzed 1979 r., nie przyjmie też zachodniej demokracji. Zaprzeczyłby wówczas sam sobie.

Reklama

Ostatnie dwa lata administracji Busha upływały pod znakiem spekulacji, czy Ameryka zaatakuje Iran w związku z jego programem atomowym. Jednym z powodów wstrzemięźliwości, obok złych doświadczeń z Iraku i Afganistanu, były analizy wywiadu, z których wynikało, że niezależnie od sympatii bądź wrogości do reżimu ajatollahów Irańczycy traktują atom jako symbol suwerenności. Są też gotowi bronić kraj przed obcą inwazją, deklarowali to nawet zaciekli przeciwnicy prezydenta Ahmadinedżada. Gdyby wojna wybuchła, Waszyngton przedstawiałby ją jako atak wymierzony we władze, w istocie jednak byłaby to walka z narodem irańskim. Duma z bycia Persem odgrywa dziś nie mniejszą rolę w ideologii państwowej Iranu niż szyicki islam. Na Zachodzie dostrzegamy jednak tylko to drugie, zapominając o pierwszym.

Szach musiał upaść, popełnił bowiem wszystkie możliwe błędy. Czcił wprawdzie perski naród, ale nie zrozumiał, co go konstytuuje. Postawił na starożytność, pyszną przeszłości Achemenidów. Dlatego z pompą urządził fetę na 2500-lecie urodzin Cyrusa, założyciela imperium. Dlatego kaptował do swojego reżimu wyznawców antycznego kultu - zoroastrian. Skrycie gardził islamem, uważając go za obcy element. Budując chwałę perskiego narodu, oddalił się od niego tak bardzo, że sam stał się obcym elementem.

Irańskość jest tymczasem ściśle powiązana z szyizmem. Tylko garstka Persów wciąż praktykuje zoroastryzm. To szyizm i język tworzą poczucie perskiego ekskluzywizmu wobec innych ludów Wschodu - głównie Arabów i Turków. To szyiccy Safawidzi są ojcami założycielami Iranu, jaki znamy. Wreszcie religia ta wiąże się ściśle z narodową martyrologią. Wróg szyizmu jest wrogiem narodu. Szach poszedł tą ścieżką ku katastrofie.

Reklama

Amerykanie, stawiając dziś na irańską opozycję na emigracji, także brną w ślepy zaułek. Najsilniejsza organizacja w diasporze mająca komórki w Iranie, czyli Mudżahedini Ludowi, stanęła po stronie Iraku w wojnie w latach 80., kiedy poległ kwiat irańskiej młodzieży. Teraz nie mają czego szukać w Iranie. Nie poprą ich nawet demokraci. Wprost ku klęsce prowadzi też kolejny pomysł CIA - wspieranie mniejszości narodowych: Arabów, Kurdów i Azerów. To cios nie w reżim, ale w perską dumę podzielaną zarówno przez jego zwolenników, jak i przeciwników.

Iran stając się 30 lat temu na powrót państwem szyickim wrócił do korzeni. Nie da się ich wyrwać. Persów nie można traktować jak nieokiełznanych Afganów czy dewiacyjnej dyktatury Saddama Husjana. To twórcy cywilizacji. Gdyby islamski reżim był tak obcy ich naturze, nie przetrwałby trzech dekad. W Iranie dzieje się źle, dochodzi do prześladowań, zapadają okrutne wyroki, ale odbywają się tam też wolne wybory, kobiety mają większe prawa niż w świeckim Egipcie, działają wolne media, władza nie represjonuje chrześcijan, co zdarza się nawet w Turcji. Nie oznacza to, że światlejsza część Irańczyków nie chciałaby zastąpić reżimu bardziej umiarkowanymi rządami. Nie wolno jednak wyciągać z tego wniosku, że można temu krajowi narzucić zmiany polityczne. Rewolucja obudziła w Irańczykach narodową dumę, to bodaj jej największe osiągnięcie. Tak łatwo z niej nie zrezygnują. Sami będą zmieniać swój kraj.